Chciałam się podzielić pewną rzeczą, a nie chcę zakładać osobnego tematu do każdych moich wynurzeń
Otóż byłam na weselu i przydarzyła mi się niespodziewana rzecz, a mianowicie zainteresował się mną pewien facet. Tańczył ze mną parę razy, zagadywał do mnie, patrzył na mnie maślanymi oczętami...no może i nie jestem mistrzem kontaktów międzyludzkich, ale widać było że mu się spodobałam. Sęk w tym, że był on osobą towarzyszącą mojej kuzynki. Zaczęło się normalnie. Jak wyszłam na papierosa to ich spotkałam zgadałam się z nimi, powiedziałam im że tak mnie usadzili przy stoliku, że nie mam do kogo się nawet odezwać (w istocie, siedziałam między jakimiś obcymi ludźmi) oboje zaproponowali mi żeby się przesiadła do nich. Tak też zrobiłam i zaczęło się dziać to co wyżej generalnie. W pewnym jednak momencie oni oboje wstali od stołu i bez słowa przesiadali zostawiając mnie samą przy stoliku...Potem jak wychodziliśmy na papierosa to facet już nie rozmawiał ze mną i nie zwracał na mnie uwagi. Pomyślałam sobie że pewnie stracił zainteresowanie, jako że w pewnym momencie pojawiła się u mnie dobrze nam znana tzw. "pustka w głowie" i zamilkłam. Trochę mnie to dobiło, naszły mnie myśli że widocznie jestem beznadziejna. Potem jednak znów się pojawiło zainteresowanie, a moja kuzynka co raz bardziej być no wkurzona po prostu. Zaczęła do niego "dziubciać" przy mnie zwracając się do niego "moje słoneczko" że "nie powiedział jej żadnego komplementu" ,strzelać fochami, posmutniała, gdy na parkiecie tańczyli w kółeczku razem z dzieckiem innej kuzynki i ja do nich dołączyłam, moja kuzynka ostentacyjnie zeszła z parkietu. Gdy kolejny raz wyszłam na papierosa, siedzieli po drugiej stronie, on mnie zawołał do nich, jak ja coś mówiłam do mojej kuzynki, to sfochowana odpowiadała mi półgębkiem. Następnie było tak, że pisząc już w skrócie odseparowała siebie i jego ode mnie, tańczyła z nim itd. ja tymczasem poszłam do brata i ogólnie spędzałam czas z innymi. Gdy wesele się miało ku końcowi i zeszli z parkietu, to siedzieli razem przy stoliku z jej rodzicami, najwyraźniej jakieś kwasy między nimi były, bo on siedział nie obok niej, a kilka krzeseł dalej. W końcu nadszedł czas i zbierali się do wyjścia.
Popatrzył w moją stronę więc z dystansu stojąc dalej od niego, uśmiechnęłam się do niego i mu pomachałam. Poszłam za moją mamą w stronę wyjścia, bo myślałyśmy że i po nas już transport przyjechał i on wtedy też się zbliżył i odciągnął mnie na bok i wziął ode mnie mój numer telefonu, mówiąc żebyśmy się spotkali. Zaskoczył mnie tym.
Moja kuzynka nie jest jakąś super laską, ale ma tą "przewagę" nade mną że jest wygadana i to tzw. dusza towarzystwa. Nie mam pretensji do niej o to że była zła, stawiając się na jej miejscu, też bym pewnie była zła i zazdrosna gdyby kolega z którym przyszłam na wesele "wyrywał" się do mojej kuzynki. Tym bardziej, że wiecie jak to jest, niby to tylko jej kolega, ale może się dziewczynie podoba (patrząc na jej zachowanie to chyba tak). Co do mojego zachowania, to nie biegałam za nim, nie narzucałam się, jedyne co to trochę zagadałam jak był akurat obok czy jedyny mój "perfidny" występek to, to że gdy chciałam z nim zatańczyć, to zajmowałam strategicznie bliską pozycje, by on mógł wziąć mnie w tany : Wystawia język Gdy moja kuzynka już go całkiem "zacharpciła" zostawiłam ich w spokoju. Nie będę się przecież z nią bić o gościa, którego ledwo znam Uśmiecha się szeroko
No i może nie byłam zbyt w porządku, gdy do niej zagadywałam "jak gdyby nigdy nic", gdy ona była zła. No ale z drugiej strony, nie będę jej przepraszać za to, że jej kolega traktuje ją jak kumpla, a ja mu się najwyraźniej spodobałam. Właściwie sytuacja była problematyczna dla wszystkich.
A teraz boję się tego co będzie dalej, bo na scenę wkracza fobia. Moja samoocena jest tak niska, że mimo że widzę że mu się spodobałam, to szczerze naprawdę nie wiem jak ktoś taki jak ja mógł mu się spodobać - z wyglądu jestem przeciętna, nawet bym powiedziała że nieco poniżej w tańcu ruszam się jak koń pociągowy, a i w gadce "tyłka nie urywam." Do tego na weselu wiadomo jak to jest, muzyka głośno gra, wóda się leje, tańczy się, dziewczyny odpicowane itd.
On wydaje mi się mieć spokojnie usposobienie takie "umiarkowane" tzn. nie jest nieśmiały, ale też nie jest znowu ulatra przebojowy.
Sama właściwie nie wiem co o tym myśleć. Niby jakaś chemia jest, ale czy będziemy mieli ze sobą wspólny język, zainteresowania, usposobienie, czy nadawalibyśmy na tych samych falach - nie mam pojęcia.
Największym jednak problemem jest dla mnie to, że ujmując kolokwialnie on jest normalny, a ja nie. Tzn. ja w swoim zdziczeniu wytworzyłam sobie swój Świat i swoje kredki, mam kompleksy odnośnie mojego wykształcenia, nie jestem jak normalne dziewczyny, które mają jakieś koleżanki, gdzieś wychodzą itd. wstyd by mi było się mu przyznawać że nigdzie nie wychodzę i ogólnie ujmując prowadzę "netowe życie". Obawiam się że jak się dowie że jestem taką przegrywą, to da sobie spokój.
Nawet powątpiewam w to że się ze mną skontaktuje. A jeśli, to już na samą myśl się stresuje, bo np. będzie chciał iść do jakiegoś klubu, a ja do takich miejsc nie chodzę, bo nie lubię i tym podobne negatywne myśli.