Aaa spóźniona ale odpiszę na wcześniejsze posty
WesołyHipokryta napisał(a):Wrażliwość do samego siebie według mnie da się zminimalizować ale czy do końca pozbyć to nie jestem przekonany. Osoba która najczęściej wyolbrzymia większość spraw i cierpi z powodu potęgowanej krzywdy robi to tylko dlatego, że poszukuje większej uwagi u partnera, który widocznie został źle wybrany skoro musimy walczyć o uwagę i jakieś zainteresowanie lub po prostu próba zwrócenia na siebie uwagi otoczenia. Najczęściej jest to poczucie beznadziejności i niska samoocena która prowadzi do użalania się nad sobą a potem wszystko leci jak kostki domina. Jest to uczuciowość i spora empatia która też jest destruktywna i trzeba ogromnego samozaparcia by nad tym pracować. Kluczem jest znalezienie tej odpowiedniej osoby o chociaż podobnym charakterze. Posiadanie dodatkowej cechy tylko po to by się pozbyć tej "złej" wrażliwości która nie musi być zła gdy znajdziemy odpowiednią osobę - nie sądze. W większości się z Tobą zgadzam. Zresztą, problem wrażliwości do siebie nie jest mi obcy i to tak z mojej perspektywy przedstawiłem problem.
Chyba Da się tylko zminimalizować to prawda, póki jesteśmy wrażliwi zawsze będziemy mieć oba rodzaje tejże wrażliwości
wszystko ma swoje wady i zaleta a każde z nich niekoniecznie zawsze musi mieć jedno znaczenie. Czyli taka wrażliwość do siebie czasami może być zaletą tak jak wrażliwość do innych może być czasami wadą, to jest właśnie piękne w każdej cesze naszego charakteru
Nawet nie wiesz jak chciałabym w całość wierzyć a raczej w to że zawsze się ta teoria sprawdza.
Powiem że ja widzę to w ten sposób. Miałam doświadczenie w pewnym związku, w którym partner był wrażliwy ale najczęściej na siebie, to był partner z przeszłością. To prawda że moje nastawienie wobec niego, odpowiednia ilość uwagi, troski i cierpliwości bardzo wiele mu dały ale z czasem zaczął za bardzo polegać na mojej miłości. Czyli tak naprawdę nic się nie zmieniło w tej sytuacji, ponieważ wyleczyłam skutki a nie przyczyny, przyczyny mógł wylecz on sam z pomocą psychologa. Choć pomogłam mu w pogodzeniu się z wieloma sprawami to wciąż polegał za mocno na mojej pomocy, musiałam dawać jej coraz więcej a on czuł coraz większe poczucie winy ponieważ kobieta musi się nim tak "zajmować". Nie mówię że go wyręczałam ze wszystkim ale jeśli coś go przerastało lub za mocno wyolbrzymiał jakąś sytuację to na spokojnie z nim rozmawiałam, pomagałam mu zrozumieć i iść dalej. Przez poczucie winy i coraz większą zależność od partnerki, zaczął mieć pretensje do samego siebie aż w końcu zrzucał je również na mnie. Powiem szczerze że w taki związek mógłby przetrwać ale kosztowałby mnie zdrowie a jego szacunek wobec siebie. Partner ma być wsparciem ale nie psychologiem. Jeśli ktoś ma tą wrażliwość do samego siebie i nie zamierza jej zmieniać, przyjąć odpowiedzialności na siebie to druga osoba nie może przyjmować całego ciężaru przez całe życie, dla obojga będze to wyniszczające.
Nie mówię że to się tyczy każdego związku, tak naprawdę wrażliwiec może spokojnie żyć szczęśliwie. Możliwe że mnie ta teoria nie dotyczy, ponieważ sama jestem wrażliwcem, który w większości był dla innych przynajmniej kiedy związek był szczęśliwy, bo tu ma
WesołyHipokryta rację, taki związek podobnych do siebie dusz, może być wspaniały i jest, jeśli obie pracują nad związkiem ciężko.
Tak więc moja definicja sprawdza się i na mnie i na moim byłym partnerze, ponieważ z powodu zbyt wielu obciążeń życiowych czy partnerskich oboje zamknęliśmy się z czasem na wrażliwość do innych, przez co zrodziła się wręcz niezdrowa relacja, w której kochaliśmy bardzo mocno i się troszczyliśmy a zarazem mieliśmy zarzuty, chęć zrzucenia odpowiedzialności na barki drugiej osoby oraz okrutne wyrzuty sumienia.
Moja pierwsza propozycja to odpowiedzialność. Nie taka ogólnikowa, bo powiem szczerze że dla mnie odpowiedzialność jest zbyt szerokim pojęciem. Są ludzie odpowiedzialni w różnych kwestiach, tak więc jakby dodać do tej wrażliwości odpowiedzialność za własne czyny, czy to błędy największe z przeszłości czy to sukcesy w nawet w najmniej widocznych sprawach, zwłaszcza w tych najbardziej dla nas bolesnych, to czy wrażliwość do siebie nie zmniejszyłaby się znacząco?
Muszę do tego dojść, bo mam wrażenie że inaczej nie pogodzę się z tamtym rozstaniem.
Wrażliwość jest wspaniała ale również wymagająca moim zdaniem
grego napisał(a):O rany... jakby ktoś mi zrobił rentgena mózgu, już teraz wiem czemu tak wk...em swoją byłą... szkoda, że parę lat temu tego nie przeczytałem, ale też i ona ani razu nie zwróciła mi bezpośrednio uwagi, że coś ją irytuje. Myslę, że dałbym radę w znacznym stopniu to zmienić, albo zastąpić to obojętnością.
Ciekaw jestem czy człowiek się już taki urodził czy to efekt braku akceptacji ze strony innych w tym samego siebie?
Czyli wychodzi na to, że do związku trzeba by podchodzić całkowicie bez uczuć, a jak się tak owe pojawią to wiać...
Nie zawsze się udaje, jednak to nie przekreśla następnych związków, trzeba tylko ostro pracować nad sobą, głównie pogodzić się z czymś z przeszłości, odnaleźć samoakceptacje i przede wszystkim wierzyć że się uda to zmienić, samemu z małą pomocą drugiej osoby
Obojętność niemożliwa dla wrażliwców, to będzie tylko ucieczka i chowanie uczuć, bo tak naprawdę one by się zbierały i spowodowały jeszcze większą burzę.
Trzeba w takim związku dużo rozmów, nam bardzo pomagały. Szczere rozmowy z silnym przełamywaniem się i chęcią do współpracy, wiem jakie to ciężkie bo sama miałam z tym problem. Dodatkowo terapia i ciągła praca nad własnymi słabościami a przede wszystkim nauka dystansu do siebie, on jest chyba najważniejszy w tym wszystkim
Ertix nie, nie przekreśla. Mi chodzi o długie związki, takie które mają przetrwać na całe życie. Wiadomo że każdy może być w związku, każdy ma szanse w nim przetrwać, duża część zależy od dobrania charakterów ale nie tylko, bo taka sama część a nawet większa zależy od na samych. Każdy związek ma inny charakter, niektórzy się ciągle kłócą i są szczęśliwi, żyją razem wiele lat i nic im nie jest. Tylko że ja jestem perfekcjonalistką, kłótnie u mnie zawsze muszą kończyć się wyjaśnieniem sytuacji, często panuję w jakimś stopniu nad emocjami i prowadzę taką kłótnie, aby nie pojawiły się jakieś zbędne słowa tylko szczera prawda. Dążę do związku, który polegałby na silnym zaufaniu, poczuciu bezpieczeństwa i silnej więzi, która wręcz tworzy z dwch jedno.
Mam take myśli, że związki nieidealne (możliwe że to słowo jest niewłaściwe, zależy jak ktoś widzi słowo "idealne") nie mogą przetrwać na długo, chyba że po ciągłych starciach oboje dojdą do tego, że czas na wspólną terapie i ciągłą pracę nad związkiem, w innym przypadku kończy się to rozwodem albo zerwaniem. Mogę się mylić, po prostu takie mam odczucia
Wrażliwy nie musi być śmiały i odważny, nie każdy musi taki być w związku. Oczywiście te cechy są pożądane w jakimś stopniu, bo przecież rozmowa z partnerem to też jest jakiegoś rodzaju śmiałość prawda? Mi chodzi o to aby pracować nad przewrażliwieniem ale wciąż pozostawać sobą, żyć w zgodzie z własnymi potrzebami i nadal być wrażliwym. Na zmiany przede wszystkim trzeba być gotowym. Jeśli robi się coś na siłę dla drugiej osoby, to jest duże prawdopodobieństwo że pózniej się ją będzie za to wszystko obwiniać. Przynajmniej tak było w moim przypadku.
Życie to ciągła praca nad sobą i ze sobą, to jest chyba najważniejsza rzecz w związku i w całym naszym życiu. Wszystkie cechy nieważne jakie, są tylko dodatkiem, który trzeba szlifować.