O swoich lękach i fobiach mówiłam i mówię za wyjątkiem Mamy: Przyjaciółce (nota bene moja Mama także jest moją Przyjaciółką), znajomym. Nie wiem czy to kwestia dojrzewania czy przyjmowanych leków czy też jedno i drugie, ale z osoby, która drżała na myśl, że gdzieś jej zdjęcie się w necie znajdzie po jakimś tam zlocie wiele lat temu (zlot, nota bene, w ogóle nie osób cierpiących na jakiekolwiek zaburzenia! Zupełnie inna bajka) albo ktoś się dowie, jak ma na nazwisko zmieniłam się w taką, która potrafi powiedzieć komuś:
wiesz, mam agorkę albo
wiesz, cierpię na fobie i nerwice albo
słuchaj, jestem homo - jednak oczywiście wcześniej muszę znać tę osobę!
Nie mam w zwyczaju ganiać po ulicach i wykrzykiwać o moim prywatnym życiu! Wręcz przeciwnie. Dociekliwość osób mnie potrafi zmierzić przeokrutnie. To ja decyduję, kiedy coś komuś powiem. Jeśli widzę, że nie mogę mieć do kogoś zaufania lub/i jest nie wart moich słów to omijam szerokim łukiem. A niestety mamy chamów i idiotów wokół siebie.
I być może to nie krycie się, nie robienie z siebie jakiegoś mutanta tylko takie po prostu rozmawianie sprawia, że ludzie choćby w części zaczynają widzieć, że na pozór dobrze radzące sobie obok jednostki mają silne zaburzenia (nie mówię o homo, tu akurat chodzi o podejście do kwestii homoseksualizmu w naszym kraju i nadal traktowanie gejów i lesbijek jak chorych i trędowatych). Chodzi po prostu o taką rozmowę żeby ta druga strona zrozumiała, że ludzi z pewnymi fobicznymi, nerwicowymi zaburzeniami albo homoseksualistów jest wielu wśród nas, ale nie widać tego często po nich i nie noszą takich plakietek na koszulach czy płaszczach.
Jednym słowem: osoby, których jest mniej ukrywają się. Kryją się po szafach i kanałach jakby gorsi byli a już pójście do psychiatry.... uuuu, patrzcie, świr! - Ja takimi luźnymi gadkami a nie Robieniem Wielkiego Problemu staram się otworzyć oczy, starać się dać do zrozumienia, że jest nas wielu, że jesteśmy tacy, jak inni tylko mamy dziwnie w głowach i że nie gryziemy.
tomi76 napisał(a):Na dłuższą metę jest to nie do ukrycia! NIESTETY.
Nie wiem czemu (a może wiem doskonale, czemu) przypomniały mi się nagle dwa momenty w moim życiu. Nagle, z hukiem spadły mi na psychikę i...
Pierwszy to zajęcia na reklamie. Moja koleżanka trzymała coś w dłoniach. Swoją drogą jakieś 9 lat temu ale to nieistotne (ja już wtedy miałam ostro nie halo). Moja druga koleżanka spojrzała na nią, na jej ręce i mówi głośno i wyraźnie:
Ale ci się ręce trzęsą. Jedną i drugą traktowałam jako kumpelki ale w tamtym momencie poczułam, jakby mi ktoś wbił coś stalowego i zimnego w.. w.. sama nie wiem. Stwierdziłam, że to jest jedno z najokropniejszych zachowań ludzi
o których nie mają pojęcia!: wywalać przed innymi ich bolączki, niedoskonałości, problemy ot tak. Bo I. nigdy nie była osobą (ta, która to powiedziała) chcącą dla innych źle, wręcz przeciwnie. Pomocna, serdeczna nawet. Ale i, ech, bezpośrednia. Ta cecha mi się podoba ale są momenty kiedy trzeba się powstrzymać.. IMO.
Druga scena: poszłam na rozmowę w sprawie pracy, mieliśmy śmieszne ankiety do wypełnienia, już wiedziałam że to kolejna z cyklu akwizytorstwa mniej lub bardziej uwłaczającego godności. Ale jak już tam przyszłam no to wypełniłam i czekam. Widziałam, jak dziewczyna wypełnia swoją... ręka jej latała tak, jakby drinka shakerem robiła. Było mi bardzo żal, czułam pełną empatię, starałam się już później nie patrzeć. Zresztą jakiś czas później, długo później, sama nie mogłam utrzymać, dosłownie, długopisu w ręce a on latał po kartce niemal od góry w dół, tak byłam spięta (multum ludzi....).