lochfyne napisał(a):Każdy każdego przeprosił. Okazali mi pełne zrozumienie, czuje się jakbym zaczął żyć od nowa.
Ładnie, pieknie, tylko zastanawia mnie jedno, czy to wszystko nie jest tylko chwilowym pojednaniem. Przeprosili cię itd., ale czy masz pewność, że "jutro" wszystko nie zacznie się od nowa? Twoim problemem był ojciec...czy to możliwe aby zmienił swoje postępowanie po jednej rozmowie? Ludzie się tak łatwo nie zmieniają mimo wszystko, no ale nie znam twojej rodziny wiec nie wiem na ile mam rację a na ile nie.
Dlaczego to pisze? Wiem po swojej rodzinie, że niektóre tłumaczenia, ile by ich nie było, są niczym walenie głową w mur. Ileś tam razy zdarzało mi się tłumaczyć moim rodzicom, jak najbardziej na spokojnie, czego nie powinni robić, jak nie powinni się zachowywać względem mnie, bo wywołuje to odwrotne skutki od zamierzonych. Moja matka to nieuleczalny przypadek. Chyba juz ze sto razy mówiłam jej "nie rób tak, nie mów mi tego", ona pokiwa głową, rzuci to swoje "robię to dla twojego dobra", mnie przy okazji tego tekstu szlag trafi, po czym droga mamusia powie "więcej nie będę tak mówiła". Po pół godzinie wszystko zaczyna się od nowa. Ojciec... aż nie wiem co napisać, bo chyba każdy głupi i bez konsultacji z innymi wie, że jak się kogoś nazwie per "krowa" to to nie bedzie budujące, wręcz przeciwnie. A on tego nie wie!
I też obowiązkowo mówi, że to dla mojego dobra.
Moja matka mu mówiła nieraz, że nie rzuca się epitetami we własne dzieci, bo to może zdołować (lol nawet ona - po pewnym czasie - to zauważyła). Nawet ja, która generalnie kreuję się na taką niewrażliwą bestie, co to jej nic nie rusza, napomykałam mu, że "tak się nie robi". Mój brat był bardziej wyrazisty, parę razy zdobył się na uczuciowość i wręcz z mokrymi oczami! i drżącym głosem mówił co go zabolało. I wiecie, że on [ojczulek] dalej nic nie zrozumiał. Poprawa chwilowa może i była, a za jakiś czas znowu to samo. (chociaż musze przyznać, że od kilku lat jakby złagodniał i tak powiedzmy za 10 razem gryzie sie w język)
No właśnie o to mi chodziło, że trudno mi jest uwierzyć w taką łatwą zmianę sytuacji. Chociaż oczywiście i to trzeba podkreślić, ja tu nie pisałam o fs, a twoje szczere zwierzenia lochfyne dotyczące fobii to może być zupełnie inna bajka, o zupełnie innym zakończeniu. Tylko tak... jakoś ja w to nie wierze (w odniesieniu do siebie, nie do twojej sytuacji). Powiem krótko, ja przekresliłam już swoja rodzinę. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie abym mogła im powiedzieć o fs, z resztą nigdy im się nie zwierzałam. Co ważniejsze, nie widzę potrzeby, nie sądze aby mogło to mi w czymś pomóc, wręcz by mnie pogrążyło jeszcze bardziej. Raz się sypnęłam i do dzisiaj strasznie tego żałuję. To było w te wakacje, dostałam się na studia i pojechałam z mamuśką, żeby stancję załatwić. Z różnych powodów, których opisywanie sobie daruję, czułam się bardzo źle, jakiś wykwit fobii nastapił, chodząc po mieście cała się trzęsłam co mi się bardzo rzadko zdarza. Namawiałam matke, żebyśmy o dzień wcześniej wróciły do domu, ona nie rozumiała o co mi chodzi, upierała sie zeby zostac, oczywiście zaliczyłyśmy przy okazji kłótnie itd. W każdym razie w końcu powiedziałam "boje się ludzi" (tfu tfu przeklęty długi ozór) Jaka będzie puenta? Wtedy nawet byłam w takim nastroju, że przemknęło mi przez głowę, że może nawet byłabym w stanie powiedzieć coś więcej, otworzyc się... Po przyjeździe do domu przy pierwszej naszej sprzeczce wykorzystała tamtą sytuację żeby "zobyć przewagę". Zaczęła kpić z mojego zachowania wtedy, z mojej słabości. To w sumie nie było dużo, może jedno, dwa zdania nawiązujące do tamtej sytacii, ale miały charakter wybitnie przedrzeźniająco - wyśmiewający. I to osoba, która utwierdza wszystkich jaka jest wrażliwa na ludzką krzywdę, osoba która mówi "możesz powiedzieć mi wszystko, jestem twoja matką, nikt cię nie zrozumie tak jak ja". Żałosna jest, nic ponadto. Dodam jeszcze ciekawszą informacje.
Jakiś czas temu gadałam z bratem na gg, oczywiście się pokłóciliśmy ;3 i co mój kochany braciszek mi wypomniał? A to jak to jeszcze nie dawno chciałam uciekać do domu a teraz udaję cwaniaka... hm ale jego przecież wtedy ze mną nie było... a mamusia coś zdaje się wspominała, ze nie opowie w domu co sie "działo na wyjeździe"...taak. Rozpeplała wszystko, i ja miałabym jej zaufać...zwierzac sie.
Podsumowując, ta sytuacja opisana powyżej całkiem nieźle ilustruje jaka jest moja rodzinka. Dlatego nie mogłabym im powiedzieć o fs. Może i na początku kiwaliby ze zrozumieniem głowami, a potem przy pierwszej lepszej okazji użyliby tego, żeby ze mnie kpić, wyśmiewać moją słabość. W sumie to się chyba nie dziwie, że wyrosłam na kogo wyrosłam, tzn. na osobę, która dosłownie wstydzi się uczuć.
durny i nudny post, no ale niech idzie w świat, co mi tam xP