Siema ! jestem tutaj nowy i stwierdziłem, że przyłącze się do dyskusji na temat samotności, która niejako również mi doskwiera.
Chciałem się z Wami podzielić moimi spostrzeżeniami na temat tego stanu.
Jestem raczej samotnikiem, nigdy nie patrzyłem na to, że mam mało znajomych jakoś się żyło z tym faktem i nigdy się specjalnie nad tym nie zastanawiałem. Jak zacząłem tak analizować swoje życie i porównywać je do innych znajomych ze szkoły to trochę popadłem w stan załamania. Zawsze w szkole/studiach/większym towarzystwie czułem się jak jakaś czarna owca, która tylko stoi z boku i przygląda się wszystkim i tylko słucha. Przeanalizowałem całą sytuację zacząłem czytać jakieś poradniki, interesować się psychologią temperamentami i wyszło, że tak po prostu ma być, że jedni ludzie są towarzyscy i śmiali a inni są trochę mniej ekspansywni i ponoć nie ma w tym nic gorszego. Szkoda tylko, że przez tą pustkę w głowie w trakcie spotkania z innymi i nieumiejętność prowadzenia rozmowy o wszystkim i o niczym tak wiele tracimy. Mam tak naprawdę jednego kolegę/przyjaciela już od podstawówki, który raczej był podobny do mnie, ale jak widać na tyle się wyrobił, że moje towarzystwo już mało go obchodzi (wcale się nie dziwie), poznał wiele innych osób i teraz powiedzmy, że ma mnie na zapchaj dziurę gdy już nie ma zupełnie co robić.
W okresie szkolnym zawsze podłączałem się pod taką "duszę towarzystwa", która mi zapewniała jakiś kontakt z innymi, ale patrząc na to z obecnej perspektywy to było ratowanie się na siłę. Nigdy nie umiałem się szczególnie z kimś zaprzyjaźnić i teraz jest tego efekt- samotnie spędzany czas.
Na studiach zaczepiałem wszystkich czy to w dojeździe na uczelnie czy wgl starałem się cokolwiek opowiedzieć zagadać o uczelni o zajęciach o czymkolwiek, po czym dowiadywałem się, że wszyscy spotykają się za moimi plecami gdzieś na imprezach albo w klubach. Było mi z tego powodu bardzo przykro, ponieważ naprawdę starałem się otworzyć, ale widocznie nie na tyle żeby mnie zaakceptowali.
Na trzecim roku wyszedłem parę razy do pubu z ludźmi z mojego roku, to standardowo każdy z każdym rozmawiał słyszałem tylko jakiś dziwny szum w głowie.. Dobiłem się i wyszedłem grzecznie żegnając się ze wszystkimi to usłyszałem, że jestem jakiś aspołeczny. Miałem wtedy dość naprawdę.
Czasem uda mi się wyjść na imprezę chociaż tak naprawdę zaproszeń bardzo mało, ale jak idę i widzę ludzi praktycznie wszystkich wygadanych opowiadających bez przerwy o czymś co im się przytrafiło o tym co robią o ich znajomych o pracy o śmiesznych przypadkach o miliardzie rzeczy to tak naprawdę fajnie, posłucham, ale co dalej.. Już po chwili każdy orientuje się, że mistrzem błyskotliwych ripost i fascynujących opowieści nie jestem i mogę iść za taką grupką jak cień i przyglądać się temu wszystkiemu co tylko jeszcze bardziej mnie dobija .. Jestem osobą małomówną ciężko mi na szybko wymyślić jakiś temat do rozmowy, a jest o czym chociażby mistrzostwach w siatkówce można wymienić się spostrzeżeniami na ten temat i już, ale oczywiście praktycznie zawsze znajdzie się osoba, która mnie w tej dziedzinie przegada i standardowo mogę skupić się tylko na słuchaniu i potakiwaniu. Mam naprawdę serdecznie dość tego stanu rzeczy. Zazdroszczę tylko ludziom, że potrafią tak przeskakiwać z tematu na temat swobodnie.
Poznałem dziewczynę rok temu, z którą spędzałem dużo czasu po czym zostaliśmy parą. Na początku zgrywałem fajnego chłopaka, że mam znajomych co to ja nie robię i wgl, ale szybko wyszło, że tak naprawdę jestem nudnym, niedowartościowanym, aspołecznym facetem. Nie chciałem raczej chodzić na imprezy do klubów nie czułem się tam zbyt dobrze, wolałem obejrzeć sobie jakiś film w kinie zupełnie inaczej spędzać czas. Mówiła, żebym przedstawił ją swoim znajomym po czym stwierdziłem, że nie mam ich w sumie poza tym jednym kolegą no to może jego przedstawię.
Przyprowadziłem tego mojego znajomego do niej to obydwoje zaczęli sobie rozmawiać o wszystkim oczywiście pożartowali sobie mieli sporo tematów, chciałem się do tego podłączyć to traktowali mnie standardowo jak powietrze przez co czułem się jeszcze gorzej. Ona raczej typowa dusza towarzystwa z każdym stanie porozmawia pośmieje się ja tam przy niej jak jakaś przyczepka strasznie mnie to przytłaczało. Zabierała mnie ona do swoich znajomych niby wszystko fajnie, ale znów wywoływało to u mnie ogromny stres szczególnie widząc jak ona z każdym swobodnie rozmawia a ja gdzieś na dalszym planie jakby nieobecny. Mimo, że starałem się rozgadać nawet jej znajome pytały jak się poznaliśmy wtedy już miałem idealną opowieść to oczywiście wyprzedziła mnie ze swoim słowotokiem i mogłem tylko potakiwać grzecznie głową i tyle.. Nikt mi nie daje dojść do słowa, nikt nie traktuje przez to poważnie widzą, że się miotam i każdy mnie i tak zgasi.
Na imprezie u jej znajomych (typowa domówka) też czułem się strasznie skrępowany, jakbym był tam za karę co najmniej każdy się rozluźnia jest zadowolony głupieje, szaleje, przytacza śmieszne opowieści, żartuje, a ja patrzę kiedy to wszystko tylko się skończy bo oczywiście nic tam nie powiem tylko bije się w głowie z myślami, że każdy potrafi tak śmiało opowiadać i to w dodatku żartować sobie ze wszystkiego.
Podam może taki przykład, dzwonię ostatnio do kolegi z którym pracowałem, i pytam czy będzie dziś na starówce bo można by się spotkać a on do mnie a Ty co kolegów nie masz ? może to był żart, ale dotkliwie zabolał.. Tylko oglądam jak każdy gdzieś wychodzi, te imprezowe fotki "znajomych" z facebooka jeszcze bardziej dołują, niektórzy już nawet wstawiają zdjęcia ze swoich wesel
.
Jak wy sobie radzicie z tą samotnością ? Jakie macie sposoby na zabicie wolnego czasu ?