Lekko przetasowały mi się priorytety w nauce i odrabianiu strat w celu dostania się na wymarzony kierunek w przyszłym roku. Wiedza muzyczno-techniczna może zejść na plan drugi. W osiem miesięcy muszę ogarnąć dowolny maturalny przedmiot ścisły (kierunek najbliższy jest fizyce, ale waga innych przedmiotów podczas rekrutacji jest taka sama) na poziomie rozszerzonym.
ŁOHOHOHOHO.
Jeśli mi się za pół roku uda zmotywować, to może nawet przejrzę arkusze w celu sprawdzenia, co najłatwiej byłoby mi ogarnąć. Chyba postawię jednak na fizykę, choć geografia podobno jest rokrocznie bardzo schematyczna i stosunkowo łatwa (jak na rozszerzenie). Oprócz tego podbić wynik z anglika (z 70-kilku do okolic 90%. Mogę, tylko mam głupie blokady) i napisać rozszerzony polski (oddałem pusty arkusz, bo jakoś wyjątkowo nie mogłem z siebie wypluć słowa na widok obu tematów), który jest co prawda najmniej warty, ale tu mogę odbić kilka punktów, których nie zdobędę na przedmiocie ścisłym. Macie jakieś własne opinie nt. poziomu trudności rozszerzeń ze ściślaków?
Nie wiem, może znowu się porywam z motyką na słońce. Osiem miesięcy to niemało, ale w obecnym stanie uczyć mogę się tylko w krótkotrwałych stanach bliskich manii, bo w tym gorszym czasie "czytam" jedną stronę pół godziny i nic do mnie nie dociera. Może jak zwykle niepotrzebnie się podjarałem, mierząc zamiary nad siły, by tradycyjnie w epicki sposób dostać od Wszechświata w rzyć. Bolesne zderzenia z rzeczywistością mam w małym palcu (wpiszę to sobie do CV). Ale od dawien dawna nie czułem, jak po mózgu brykają mi resztki\zalążki tej...no, jak się nazywała...
...a, ambicji. Od czterech, a ze wzmożoną mocą od dwóch lat wiem, co chciałbym robić, i do czego od biedy mógłbym się nadawać. Cel szlachetny, ale nie wiem, jak mój mózg nieskażony od lat myśleniem to przyjmie. Mierzę wysoko (druga w Polszy uczelnia na tym kierunku, z 25 miejscami), ale szanse są. Zwłaszcza, że decydujące może być przesłuchanie podczas egzaminów wstępnych, z czym po odrobieniu paru zaległości powinienem sobie dobrze poradzić i wyprzedzić spora liczbę konkurentów. A jeśli nie wyjdzie, to pozostaje mi wymarzony Kraków, ale już na mniej prestiżowych uczelniach prywatnych (z tego, co mi wiadomo).
Od tygodnia budzę się każdego dnia w przeciwstawnym nastroju do dnia poprzedniego. Wiara w powodzenie, poprzedzone solidną pracą, ustępuje bardziej realistycznemu (NIE MYŚL TAK) przekonaniu, że nie dam rady, będąc w takim stanie. No nic, wczoraj się zjarałem na wiór, dziś smęcę się bez celu, więc zobaczymy jutro.
A wizją zycia studenckiego wolę się teraz nie zamartwiać, i tak zdrowo robię w gacie
.
edit: aha, fizyka rozszerzona to podobno wymysł Szatana. Geografia?