PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Wychowanie Fizyczne
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20
Tylko piłka chińska!
Z Wf-u dobrze wspominam tylko bicie chłopców kijem hokejowym po nogach(że niby niechcący) :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Wf - u nigdy nie lubiłem.Szczupły i wysoki ale bardzo słaby,zestresowany i bez refleksu.Najczęściej wybierany jako ostatni - i się nie dziwię bo jeżeli chodzi o sport to jestem laikiem.Lekcje w podstawówce i gimnazjum to była makabra,dłużyły się jak cholera.To była też kwestia nauczycieli.W podstawówce uczył taki tępy :Ikony bluzgi grzybek:,dziada nienawidzę serdecznie.Wstawiał mi jedynki dwójki i tróje jak on to mówił "ledwo ledwo".W gimnazjum miałem z takim starszym już nauczycielem i on do mnie inaczej podchodził,lubił mnie i nie był bufonem.Od razu moje podejście się zmieniło,ale niechęć do sportu i wf pozostała.W liceum regularnie opuszczam lekcje,przychodzę nieprzygotowany etc.Ale mam fajnego nauczyciela który to akceptuje,często podczas lekcji siedzę z nim na ławce i gadam.Spoko gość.Zachęca mnie do ćwiczeń,mówi że się o mnie martwi że w ogóle się nie ruszam,że to niezdrowe itd.
Nie wiem,jakoś do sportu mam awersję,odpycha mnie coś.Jest to zapewne spowodowane moją aspołecznością,a piłka nożna kosz czy ręczna to gry zespołowe.Więc samo się to wyklucza.
Nie odnajduję się podczas takich wydarzeń jak mecz,nie daję rady.Poza tym jestem w miarę wysoki ale bardzo szczupły,oraz słaby.Nie nadaję się do sportu.Dodatkowo podczas sytuacji takiego stresu widzę u siebie znaczny zanik zdolności ruchowych,refleksu.Kiedy jestem sam refleks mam bardzo szybki,czasami nie wiem jak to robię a trzymam rzecz która spadała.Natomiast podczas gry itp. jestem szkieletem.
Był czas że ciężko mi było się z tym pogodzić,ale trudno dałem radę.Sportowcem raczej nie będę.
WFu nie lubiłam, zwłaszcza w podstawówce i gimnazjum. Jestem gapowata i dosyć niezdarna, więc większość rzeczy mi zwyczajnie nie wychodziła, przez co oczywiście byłam wybierana do drużyny jako ostatnia. Podczas gry miałam wrażenie, że zawadzam innym i przeszkadzam drużynie w zwycięstwie - wiadomo, jak to jest, dzieciaki w tym wieku traktują każdy mecz tak, jakby to były zawody międzynarodowe. Udawałam, że coś robię, starając się przy tym trzymać z boku.
Do tej pory wstydzę się ćwiczyć w grupie, porównuję się z innymi i zazwyczaj wypadam gorzej. Całe szczęście, że w tym roku WF mnie ominął, udało mi się dostać zwolnienie i mam tylko luźną rekreację. A ćwiczyć mogę w domu.
Nie miałem nic przeciwko wf-om w 1-3 klasie podstawówki. Wtedy przebieraliśmy się w sali, wychodziliśmy na korytarz i po prostu się gimnastykowaliśmy. W czwartej klasie, że tak powiem, przeżyłem szok. Nagle dużo przeróżnych przedmiotów w innych salach i nie tylko na parterze i z innymi nauczycielkami!? Dodatkowo będziemy dostawać prawdziwe oceny! Wf również się zmienił! Już na pierwszej lekcji wyszliśmy na dwór na boisko i mieliśmy mecz piłki nożnej. Ja nie miałem pojęcia co to za gra. Widziałem jak wszyscy byli w tym doświadczeni i grali jakby od tego zależało ich życie. Nie byłem gnębiony. Wiedzieli, że jestem spokojny. Jednak w niezliczonej ilości razy chrzaniłem im grę, nie mając żadnych umiejętności :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:. Dotykałem piłkę rękoma, stałem jak słup elektryczny, odsuwałem się kiedy ktoś przygotowywał się do strzału. Nie miałbym ochoty obrywać piłką w twarz, bo piłka przez cały czas leciała wśród graczami na wysokości brzucha i głowy. Gdyby nie odrywała się od ziemi, czułbym się spokojniejszy. Zdarzała się gra w palanta i do tego z szyderczącymi dziewczynami (dziewczyny, jak wiadomo, najczęściej były wyższe od chłopaków). Bywała też siatkówka. Tego całkowicie nie rozumiałem na początku. Wuefista kazał mi podczas wf-u ćwiczyć odbijanie piłki i ciągle mi nie wychodziło. Co najmniej 40-50% lekcji stanowiło granie w dwa ognie. Ta gra mnie mocno stresowała. Zawsze graliśmy przeciw jakiejś innej, starszej klasie. Byli od nas o wiele wyżsi. Unikałem piłki jak tylko mogłem i dobrze mi to wychodziło. Tak, że często zostawałem ostatni na polu. Jednak jako drobna osoba, umiałem rzucać piłką tylko na krótki dystans. To już oznaczało przegraną. Było niewiele lekcji w której były normalne ćwiczenia jak skok w dal, bieganie, podciągnięcie się na drążku i wytrzymanie w takiej pozycji. Pamiętam jak uczniom kiepsko wychodziło wspinanie się na linie, a ja wlazłem jak małpa i dotknąłem sufitu. Na podciągnięciu się wytrzymałem najdłużej. Najlepiej przeskakiwałem przez ławki.

Gminazjum było najgorsze. Najgorzej było w pierwszej klasie. Mieliśmy zawsze zajęcia z klasą sportową. Wuefista potężny, groźnie wyglądający i niemiły. Na pierwszej lekcji spytał każdego czy w czymś jest dobry. Większość osób odpowiadała, że w piłce nożnej. Niektórzy, że nic, w tym ja. Po mojej odpowiedzi na krótko mnie przedrzeźnił. Podniósł wysoko ramiona. Ręce przycisnął do siebie udając chudą i drobną osobę i zabujał się jak do tańca. Uczniowie się zaśmiali. Jeden w twarz. Łaaaałłł, faaaaajnie, tak sądzę. Tym razem podczas grania uczniowie byli zirytowani moim brakiem umiejętności. Wypominali po lekcji podczas przebierania się w szatni. Bywały też siatkówki. Ta gra mnie stresowała najbardziej, bo stoi się w miejscu i po prostu czeka aż piłka poleci w twoją stronę. Twoim obowiązkiem jest ją dobrze odbić. Tutaj mieli największy ból d*py. Nie odbijałem piłki :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:. Odsuwałem się czy źle odbijałem. Miałem wf-y w poniedziałki rano na 2 godziny i 2 ostatnie godziny w czwartek. W poniedziałek w bardziej kameralnej sali gimnastycznej, a w czwartek w takiej oddzielnej, wielkiej hali jakiejś firmy sportowej. Hala była zwykle dzielona na trzy wielkimi kurtynami. Czasami odsłaniali wszystkie, a to oznaczało poważny mecz z inną klasą. Na trybunach baaaardzo często przychodziły inne klasy, które akurat miały zastępstwo czy coś i oglądały naszą grę. Nienawidziłem środy i niedzieli, bo przez cały dzień myślałem tylko o nadchodzącym wf-ie następnego dnia! W czwartek już się trzęsłem przed wf-em i zastanawiałem się czy to dlatego, że było mi zimno, choć to dziwne, żebym trząsł się tylko tego dnia. Jeśli się zdarzyło, że zostaliśmy zwolnieni lub wf się  skończył (w hali jest wyświetlana cyfrowo godzina i liczyłem każdą minutę do końca. Zwłaszcza kiedy grało się drużynami na zmianę), to... o rety! Czułem taką wielką radość i ulgę! W piątek po wf-ie byłem super wyluzowany. W sobotę też, a w niedzielę już zaczynał się lęk. W tym czasie poznałem dwóch kolegów z mojej klasy, którzy tak samo nie znosili wf-ów i nie umieli w ogóle grać. Podobnie przez innych byli szydzeni i traktowani niepoważnie, nawet poza wf-em.
W drugiej klasie zmienili nam wuefistę! Mieliśmy zajęcia z bardzo miłym człowiekiem. Nie śmiał się ze słabszych. Rozumiał, że nie każdy umie grać i czasami przygotowywał nam zajęcia podczas gdy inni grali. Np. pokazywał nam ćwiczenia z ciężarkami czy sobie mogliśmy biegać. Tamtym rzucał piłkę, żeby grali, a nam pokazywał ciekawe rzeczy. Tak więc druga klasa minęła szybko. Nie obchodziły mnie już opinie innych uczniów. Na ich ból d*py, że nie umiem grać, reagowałem ironicznym uśmiechem. W trzeciej klasie niestety zmienili nam wuefistę na jeszcze innego. Ten już nie był fajny. Ciągle było samo granie. Nie zawsze pozwalał na inne ćwiczenia gdy inni grali. Jeśli pozwalał to wtedy, kiedy był jakiś poważny mecz z inną klasą i nie chcieli bym schrzanił im grę. Tak więc razem z tymi dwoma kolegami truchtaliśmy na wf-ie. Dodatkowo byłem już bardziej doświadczony psychicznie i na wf-y zacząłem patrzeć obojętnie - jako coś niekomfortowego, ale nie obchodzi mnie to.

W technikum nie było źle. Przez 4 lata mieliśmy z tym samym wuefistą/wychowawcą. Rozumiał, że ktoś nie chciał grać, to jednak najczęściej i tak trzeba było grać, bo brakowało graczy, itp. Jak zwykle byłem w grach beznadziejny. Często nie ćwiczyłem z umiarem, żeby mieć tę trójkę, a nie zagrożenie. Najczęściej mieliśmy siatkówkę. Tak jak w podstawówce, byłem jedyną kiepską osobą. Dopiero w czwartej klasie zauważyłem, że taki jeden też nie umiał grać w siatkówkę, więc często zamiast niej, graliśmy w ping-ponga na korytarzu. Mimo to w technikum nie myślałem o wf-ach i nie powodały już lęku, kiedy o nich pomyślałem. Mam nadzieję, że MEN czy kto tam w przyszłości zmieni program wf-ów od podstaw. Przede wszystkim skupiliby się na tych, którzy nie umieją grać. Kazaliby wuefistowi zająć nimi czymś innym. I chciałbym, żeby było więcej ćwiczeń niż grania.
Zaczynam unikać, nie znoszę grać w nogę, nie mam energii a wszyscy się drą żeby się ruszyć. Grasz - lepiej żebyś zszedł, zejdziesz - no czemu ku*wa nie grasz. Nie mam pojęcia co ludzie w tym widzą. Czasem już specjalnie się spóźniam, żeby przez to nie musieć grać.
Delikatnie mówiąc nie byłem fanem WFu w szkole. W podstawówce przez pewien czas miałem bardzo wymagającego nauczyciela, stawiał tym co byli słabsi niskie oceny i chciał mi dać na koniec 2 ale dostałem 4 tylko przez interwencję nauczycieli, bo poza tym miałem dobre oceny. Później miałem innego nauczyciela przez rok i było ok. Potem w gimnazjum inny nauczyciel co rok ale byli raczej w porządku, tylko miałem kilka osób w klasie co się ze mnie nabijali. W liceum nie było już takiej "presji" na WF, wiele osób nawet go olewało totalnie, nauczyciel się cieszył jak była więcej niż połowa osób z grupy (łączonej między dwoma klasami).
Moim marzeniem jest zagrać w coś takiego:
https://www.youtube.com/watch?v=IOO2BaI02Mc
Wf był jednym z najgorszych przedmiotów w szkole. Przez prawie całe gimnazjum, technikum i pół podstawówki graliśmy w siatkówkę do której mam dwie lewe ręce. Do drużyny byłem wybierany jako ostatni. Prze silny stres nie byłem w stanie szybko reagować przez co psułem większość piłek, często byłem przez to wyśmiewany. W czwartej klasie technikum prawie w ogóle nie ćwiczyłem i miałem zagrożenie ale nauczycielka była w porządku i dała mi na koniec 2.
Ja uwielbiałem WF :Stan - Uśmiecha się - Szeroko: Dziwna sprawa, bo pomimo tego, że większość szkoły przesiedziałem przed kompem i poza nią nią nie trenowałem, to w sporcie byłem zawsze bardzo dobry. Nawet czasami w jakichś zawodach brałem udział. Najbardziej lubiłem piłkę nożną, byłem wybierany jako jeden z pierwszych.
WF - zależy co. Lubię aktywność fizyczną, ale w większości przypadków w szkole to był koszmar. Znaczna część zajęć wyglądała tak: rozgrzewka, następnie rzucali piłkę do siatki i "se grajcie". A to takie granie... zazwyczaj stanie jak kołek. Przypadkiem nie odbierzesz piłki i już wielkie oburzenie. Przez podstawówkę, gimnazjum i liceum była tłuczona siatka. Jak ja tego nienawidziłam. W podstawówce i gimnazjum to pamiętam jeszcze jakąś gimnastykę, bieganie i grę w palanta. To to było ciekawe. Ah i koszykówka. Czasem ręczna. I unihokej. A i w gimnazjum i liceum pingpong. Zawsze trzeba było się dopraszać, żeby robić coś innego niż siatka. O, jeszcze mi się przypomniała siłownia. Czasem też pozwalali pójść, jeżeli nie była zajęta.
W liceum wymyślili jakieś bzdurne robienie koziołków, których nie umiałam robić. xD I panikowałam, i ostatecznie nie robiłam. A później, niestety, załatwiłam sobie zwolnienie na ostatni rok. Zmieniła się nauczycielka, z którą nie miałam po drodze. I wtedy zaczęli grać w tenisa ziemnego :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony:
Heh, z gimnastyki pamiętam skakanie przez kozła (to gimnazjum), podobało mi się.

Przykre jest to, że brakuje jakiejś takiej...różnorodności. Bo zaplecze było, ale co z tego, że "oj akurat zajęte". Gdy kilka osób chciało robić coś innego, to rzadko się im pozwalało. Z jednej strony rozumiem, bo w każdej sali musi być jakiś opiekun. Chociaż i tak ten opiekun był tylko teoretycznie na sali, gdy była gra w siatkę, w praktyce to szedł sobie do kantorka dla wuefistów i tam siedzieli, pili kawkie i gadali. Super. A zawsze można było to jakoś rozwiązać: podzielić osoby z klas, które w danej godzinie mają wf na te co chcą grać w siatkę, te co chcą iść na siłownię i te co chcą grać w kosza.

Zapomniałam, że miałam jeszcze na studiach wf. Ten sam dramat co wyżej. Chociaż już osoby towarzyszące milsze. 75% gra w siatkę i reszta jakieś inne rzeczy, typu siłka albo yyy coś tam było na sali, ale nie pamiętam. Babington! To mi przypomniało, że w podstawówce czasem na wf był babington, a ja specjalnie chodziłam na dodatkowy wf, żeby tylko w babingtona pograć. (Pamiętam, miałam wtedy dwie godziny wf, to były piątki. I po tych dwóch godzinach jeszcze chyba na dwie godziny szłam na dodatkowy wf, hej, było całkiem przyjemnie wtedy).

[Obrazek: nie-no-uwielbiam-grac-w-tego-bobimbona_2...-35-28.jpg]

A ja naprawdę lubię ćwiczyć. Kurczę.
W-f na studiach był dla mnie w miarę, bo można było wybrać siłownię. Na siłowni każdy zajmował się sobą, nie było konkretnych poleceń, można było korzystać z dowolnego sprzętu lub grać w ping-ponga, jedynie żeby po prostu ćwiczyć.
W podstawówce, gimnazjum miałem 3 z wf :Stan - Różne - Zaskoczony: jakiś uszkodzony mózg mam jeżeli chodzi o ruch
Ja standardowo cały czas bym miał 1 albo 2, ale podciągali mnie na 3 poprzez stosowanie wobec mnie wymagań dla niższych klas. Ja akurat mam stwierdzone uszkodzenie mózgu (w sensie niektórych funkcji mózgu).
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20