PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Czym jest fobia społeczna? Czy to mnie dotyczy?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16
To moj pierwszy post wiec witam wszystkich :Stan - Uśmiecha się:
Od dluzszego czasu podejrzewam ze jest ze mna cos nie tak i posiadam sporo z objawow i problemow ktore przytafialy sie przedmowca.
Musze rowniez powiedziec ze mam male sklonnosci hipohondryka, wiec kiedy tylko uslyszalem o fobii spolecznej staralem sie jakos dopasowac objawy do mojej osoby :Stan - Uśmiecha się: aczkolwiek test wyszedl mi na 85pkt.

Wiekszosc czasu spedzam w domu, choc wcale mi sie to nie podoba. Czuje ze mam dusze imprezowego zwierzecia ale cos mnie blokuje.. alkohol wtedy bardzo pomaga :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:

Nie nawidze chodzic po sklepach.. choc w glebi duszy wcale mi to nie przeszkadza. Nawet idac do fryzjera czuje sie spiety i robie sie czerwony..
Podejrzewam ze w pewnym stopniu ma to zwiazek z moim tradzikiem, ktory teraz na szczescie ustaje. Co chyba sprawia ze czuje sie pewniejszy siebie, ale podejrzewam ze odcisnelo to jakies pietno na mojej psychice... nigdzie nie wychodzilem, staralem sie z nikim nie rozmawiac,chcialem tylko odbebnic te kilka godzin w szkole i wrocic czym predzej do domu. A weekend byl dla mnie wybawieniem bo nie musialem w ogole wychodzic z domu.

Teraz jest na odwrot, bardzo chce wyjsc z domu - gdziekolwiek, tylko nie mam z kim... Choc nadal unikam wielu miejsc / sytuacji.. cudzych spojrzen. Lubie kameralne imprezy, "w swoim gronie" pseudo znajomych, a pojscie na wieksza impreze jak np. studniowka ( o ktorej tutaj tez czytalem to juz masakra :Stan - Uśmiecha się:

W przykladowych symptomach znalazlem :
"zapewnienie sobie "bezpieczenstwa" poprzez przebywanie w "bezpiecznych"miejscach..."

Dokladnie tak jest ze mna. Lubie tez wieczory, bo wtedy nawet jesli jestem po za domem, czuje sie swobodnie.

Nie wiem czemu ale telefonowac nigdzie tez nie lubie... ale to akurat juz przychodzi mi coraz latwiej, szczegolnie gdy mowie sobie ze mam 18 lat i nie ma sie czego obawiac :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:

Nie czytalem tego co napisalem, ale domyslam sie ze wyszlo maslo maslane. Chcialem poruszyc wiele spraw wiec wyszlo jak wyszlo, a spora czesc na pewno pominalem.
Ciesze sie ze mialem mozliwosc wygadania sie :Stan - Uśmiecha się: Na codzien troche mi tego brakuje...

Pozdrawiam,
W takim razie chciałbym opisać swój przypadek.

Wszystko zaczęło się na początku gimnazjum. Zacząłem być osobą skrytą poruszającą się jedynie wśród dobrych znajomych w szkole. Po za szkołą nie miałem żadnych zainteresowań, mimo iż lubiłem elektronikę nigdy nie zapisałem się na żadne kólko. Bałem się krytyki ze strony innych. Po skrytykowaniu mnie tracą resztki pewności siebie, zaczynam się jąkać,majaczyć chce zapaść się pod ziemię. Nienawidzę iść do odpowiedzi oraz czytać referatów, zadań. Każdy śmiech uderza mocno we mnie i zaczynają się wtedy schody. Boję się tego co inni sądzą o mnie. Boje się iż każdy mnie obgaduje wytyka palcem. Zawsze przed rozmową z jakąś osobą wymyślam "schemat" tej rozmowy dzięki czemu wiem co powiedzieć. Gorzej jeśli ktoś zaczyna mnie o coś oskarżać, zaczynam wtedy mówić cichym ustępliwym głosem oraz wycofuje się. Dużo problemów sprawia mi także mowa oraz zachowanie. W sytuacjach stresowych rumienie się, oraz pocę. Nigdy nie bylem na żadnej imprezie oraz dyskotece. Boje się tego i nawet jak postanowię sobie żeby w końcu się przełamać i pójść po jakimś czasie wycofuje się z tego. Po za szkołą nie mam żadnych kontaktów. Prawie cały rok siedzę zamknięty w domu, jedynie w lecie jeżdżąc na rowerze. Na dłuższe wycieczki szkolne nie jeżdżę. Boję się sytuacji które czasami na nich się zdarzają, różne "acke" w których tracę nad sobą kontrolę i jestem jak mysz która ucieka przed kotem.


Najgorsze w tym jest to iż polubiłem już ten styl życia mimo iż w głębi wiem iż jest on zły. Polubiłem samotność oraz brak jakichkolwiek znajomych którzy naruszali by moją "prywatność". Jedynym oknem na świat stał się mój komputer. Bez niego czuje się całkowicie samotny, bez żadnych perspektyw.

Jak myślicie czy jest już ze mną tragicznie?
Fobia społeczna to wycofanie albo życie na znacznie większym dystansie niż przeciętnego obywatela. Różne objawy somatyczne to znak, że zbyt ekspansywny tryb życia podejmujemy. To normalne objawy degradacji fizycznej i psychicznej i żadne leczenie nie pomoże, chyba że opieka medyczna gwarantuje czasowe wycofanie z życia społecznego. Rzecz też tyczy się innych schorzeń, nawet nowotworów i nowoczesnych sposobów ich leczenia, które polegają na niczym innym, jak na zdecydowanym polepszeniu warunków bytowych zdiagnozowanego pacjenta. Parcie na środowisko jest znacznie większe niż korzyści płynące z korzystania wysokich technologii i "polepszania" życia, bo nie dość że prokurujemy kataklizmy ekolgiczne ( prognozowany w związku z ociepleniem klimatu oraz inne gwałtowne żywioły ), to korzystając z kapitału ekologicznego i ludzkiego zarówno innych części świata od stuleci, degradujemy się dodatkowo fizycznie. Zaciągamy kredyt zdrowotny przez nieoszczędne, nieroztropne eksploatowanie się, finalizując to niecnotliwym stylem i trybem bycia. Bezlitośnie też pogłębiamy różnice ekonomiczno - społeczne na świecie a lokalnie powodujemy duże napięcia i lęki, takie jakie opisujemy. Bezmyślnie wykorzystujemy gorzej usytuowane grupy społeczne, czerpiąc z ich zasobów życiowych najbardziej.
EDYCJA:
MAM DWIE WIADOMOŚCI: DOBRĄ I ZŁĄ.
NAJPIERW ZŁA: KOŃCZY NAM SIĘ PALIWO ( 1/3 zasobów naturalnych i rynków zbytu, których nie ma. Są za to nowoczesne środki masowego rażenia - tak na marginesie. )
TERAZ DOBRA: JESZCZE NAM TROCHĘ ZOSTAŁO...
Duch napisał(a):Jak myślicie czy jest już ze mną tragicznie?

Po jakimś czasie ci się ten styl życia zbrzydnie.
Radziłbym szukać lekarstwa pókiś młody i silny :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Duch napisał(a):Jedynym oknem na świat stał się mój komputer. Bez niego czuje się całkowicie samotny, bez żadnych perspektyw.
zeby Ci tak prąd na tydzień odcieli, wtedy może zrozumiesz w jakiej sytuacji jestes....
mam problem jak ide miastem unikam prawie wszystkich znajomych dogaduje sie normalnie z paroma osobami a tak jak widze kogos to staram sie go unikac z wiekszoscia nie mam tematow do rozmow jak ide miastem to nie odczuwam az takiego leku podczas mijania ludzi czy robienia zakopow itd moze moj stan jest spowodowany tym ze pije od 3 lat tak ostro jak np nie pije z 1 miesiac to widze ze moj stan sie poprawia powoli ale jednak jakas roznice widze mala ale zawsze CYZ TO FOBIA CYZ NIE
Cytat:zeby Ci tak prąd na tydzień odcieli, wtedy może zrozumiesz w jakiej sytuacji jestes....
Ale Duch chyba to rozumie, tyle że brak mu sił/ochoty, żeby to zmienić.

józef, trochę mało opisałeś o sobie. Skoro masz bliskich znajomych i nie czujesz lęku przed obcymi ludźmi na ulicy czy w sklepie, to widać nie jest z tobą tak źle. To że unikasz dalszych znajomych jest niepokojące, ale chyba za mało, żeby twierdzić, że jesteś fobikiem.
Jeśli zauważasz u siebie inne objawy zaliczne do fs, które przeszkadzają Ci w życiu, najlepiej idź do dobrego psychologa.
Moim zdaniem pomoc specjalisty by Ci się przydała, ale bardziej z tego względu, że jesteś alkoholikiem, jak sam przyznałeś.
Spróbuj zwalczyć nałóg, skoro bez picia czujesz się lepiej :Stan - Uśmiecha się:

Powodzenia.
Ja mam nieco dziwny objaw fobii mianowicie:
Zawsze zamartwiam się tym ,że jeśli coś robię bądź gdzieś idę (chociażbym kupował hamburgera w barze)to robię to źle w dziwny sposób, wszyscy przyglądają się mi, i zastanawiają "co ten kretyn wyprawia". Lecz jeśli idę z kimś bądź jakaś inna osoba robi to co ja (wtedy praktycznie dokładnie powtarzam ten ruch) czuję się dużo pewniej i cale to wyobcowanie słabnie.
Boję się iż cokolwiek zrobię, zrobię to źle więc muszę mieć pewnego nauczyciela.
Niepewność.
Mam pytanie . Od jakiegoś czasu mam dziwne lęki boję się ludzi myślę że obserwują każdy mój krok szczególnie ludzie młodzi tacy jak ja czyli kolo 22 lat jak widze z daleka znajomych to probuje ich unikac nie chce z nimi rozmawiac bo czesto nie mam oczym nie ma takiego lęku ze np boje sie ze zostane ponizony wysmiany itp najwiekszy moj problem i chyba jedyny to ten ze brakuje mi tematów do rozmów z wieloma osobami jakbym wiedzial o czy rozmawiac itp to napewno bym sie nie bal podejsc zagadac itp mam grupke znajomych z 15 osob z ktorymi dobrze mi sie rozmawia mam tematy ich np sie nie boje gorzej z innymi niewiem moze moj stan jest spowodowany tym ze naduzywam alkoholu od 3 lat jak robie sobie dluzsza przerwe w piciu to cos jakby sie polepsza nieznacznie ale jednak prosze aha i jeszcze jedno jak wychodze na miasto z kims znajomym np z tej grupki 15 osob to moj lek praktycznie znika prosze o odp
Ja już wiem, dlaczego tak jest. Nie używasz przecinków, ani kropek, to dlatego. :Stan - Uśmiecha się:

Witaj. Czy masz, to o co pytasz to trudno stwierdzić (mi). Jest to prawdopodobne, ale najlepiej by było, gdyby stwierdził specjalista. Zobacz tu.
Po prostu się oszukujemy twierdząc, że jesteśmy chorzy, bo przeżywamy tak naprawdę silne napięcie emocjonlane, czy lęk jeśli ktoś woli. Najlepszym przykładem konsekwencji nieodczuwania jakiś naturalnych symptomów, które nas skłaniają radykalnie do wycofania się, są spektakularne utraty równowagii przez ludzi uchodzących za ideał obywateli. Są to też równocześnie upadki w sensie moralno - obyczajowym, za którymi idą konsekwencje prowadzenia takiego stylu bycia i trybu, który wyniszcza nas bezmyślnym eksploatowaniem sił na próżności albo rzeczy nieporzebne. Nie bez kozery wpaja nam się restrykcje i cnotliwy sposób na życie, które cechuje wstrzemięźliwość, powściągliwość, umiar, a zatem i wycofanie z tych miejsc, które nas degradują emocjonalnie i, proporcjonalnie, fizycznie. Dlatego zamiast kiedyś ocknąć się na wózku inwalidzkim po utracie trzeźwości umysłu w wyniku nie cnotliwego trybu życia, w momencie gdy jednocześnie tracimy panowanie nad sobą i zdolności manualne, wolimy kontrolować przebieg życia ponad stan. Istnieje też opcja, że tragedie to naturalna selekcja i kolej losu, ale jesteśmy ludźmi i cywilizacja powinna iść na przód. Chyba, że misje najemników na obcej ziemi to dla co poniektórych zawód... W szczególności, że o jedną trzecią wykorzystujemy więcej zasobów naturalnych niż ziemia jest w stanie wygenerować, korzystając z kapitału innych części świata od wielu wieków, a rynki zbytu wciąż się kurczą... I wiele innych...
Nie przypadkiem jest to, że ktoś jest w stanie rozbić się autem albo zniszczyć to co najcenniejsze, dlatego moim zdaniem inaczej niż inni przeżywamy tzw. napięcia egzystencjalne. Skoro jednak tak wielu cierpi psychicznie, to pytanie brzmi: Dokąd zmierzamy?

Miałem wszystkie objawy opisane wcześniej.
No właśnie - po tak krótkim poście trudno stwierdzić czy to fobia czy nie. Myślę, że najlepiej byłoby udać się do specjalisty :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
Pozdr.
Witam wszystkich! Ostatnio dużo czytam o fobii społecznej, i tak czytając uświadomiłem sobie, że mnie to dotyczy. Jednak chciałbym poznać waszą opinię. Mam 15 lat. Chodzę do gimnazjum, do 3 klasy. I mam problem. Czuję się, jakby taki trochę uwsteczniony w rozwoju. Czy to charakterystyczne uczucie dla FS? Uczę się nieźle. Właściwe nie uczę się bardzo dobrze. Przestałem się uczyć w listopadzie tego roku, na koniec semestru średnia 5,1, więc nie jest źle. Książka kojarzy mi się z bólem. Zeszyt również. Kojarzy mi się ze szkołą, o której chciałbym całkowicie zapomnieć. Poszedłem do wymarzonego gimnazjum i tam mnie czekał wyścig szczurów i zero przyjaciół. Wytrzymałem tam tylko do marca. Zacząłem symulować choroby, potem je wywoływać. Po kilku wizytach u psychiatry rodzice i psychiatra stwierdzili, że jak zmienię szkołę to będzie ok. Zmieniłem. Było ok. Do tych wakacji. Właściwie do listopada. Straciłem wszystkie cele, na wszystkim mi przestało zależeć. Uświadomiłem sobie, że nie ciepię ludzi. Nie chce mi się żyć. Jak rodzice odejdą, to nie będę miał dla kogo. Uwielbiam być sam. Nie powiedział bym wam wprost w 4 oczy tego. Nie potrafię gadać z innymi. I stawiam ich potrzeby wyżej niż moje. Czy to normalne? Gdy trzeba coś dla innych, zawsze zrobię. A dla siebie nic nie zrobię. To chyba przez potrzebę kontaktu. Ale ja marzę o świecie, w którym byłbym sam. Dlaczego tu pisze? Bo odczuwam potrzebę wyżalenia się na ten okrutny świat. Moje wyjścia gdzieś z domu kończą się tragicznie. 3 zemdlenia w kościele, krzyczenie na cały głos i płacz, jak małe dziecko w centrum handlowym, śpiewanie hymnu polski podczas filmu w kinie, tracenie kontroli nad sobą, chodzenie tam i spowrotem, wykrzywianie się, bicie się i maltretowanie, rzucanie sie o ścianę, sprawianie sobie bólu. Te ostatnie przeżywam na codzień. Stało sie to moim celem. Sprawić se ból. Ach jakie to przyjemne. Zamknąć sie w pokoju i krzyczeć coś jak małe dziecko. Uderzać w siebie nożami, scyzorykami, itp. Moja fobia ogranicza się do rówieśników w większości. Rzadziej do dorosłych, i w ogóle do dzieci. Wśród maych brzdąców czuję się jak u siebię. Tak samo z psami. Nie muszę mówić ludzkim językiem. Mogę se po bleblablumimatamatować, poszczekać, pomiauczyć. Wśród dorosłych jest gorzej. Mniej swobody, ale ujdzie jeszcze jakoś. Jednak, gdy obok mnie jest rówieśnik ( 3 odjąć, 3 dodać) czuję sie strasznie zagubiony. Ostatnio moje zachowanie przeniosło się do szkoły. Czyli uciekam w kąt. I tam chodzę se w kółko, biję się i rzucam się na ziemię, czy o ścianę. Ostanio na wycieczce szkolenj, na którą zostałem zmuszony pojechać: Mama: ,,Poprawisz relacje!", zadzwoniłem po ojca, który po mnie przyjechał i wróciliśmy do domu. Od razu jak przyjechaliśmy tak na miejsce wycieczki poszedłem do jakiegoś cichego punktu, gdziem nikogo nie było, i tam chodziłem. Po 3h zadzwonilem, ze chce wracac. Wykorzystałem pretekst bólu ucha. I dalej wszyscy myślą, że to był ból ucha. Najgorsze, że przelewam uczucia wszędzie. I tu na forum, i w zadaniach domowych, ostatnio nawet na egzaminie próbnym. Było trzeba napisać rozprawkę na temat: Człowiek potrzebny człowiekowi. To napisałem, że się nie zgadzam. Że ludzi są okropni, świat jest beznadziejny, że się biję, że dobrze mi w samotności, że mam zamiar umrzeć za niedługo. A i tak nauczyciele to jak zwykle, zbagatelizują. Najgorsze, że otaczają mnie sami fałszywce. A ja naiwny, bezbronny, zgadzam się na wszystko. Boję się ich reakcji, jakbym odmówił. Wyzyskują mnie. A jak np. nie pomogę na sprawdzianie to mnie wyzywają, oczywiście wszyscy zdziwieni, nauczyciele też, że np. nie umiałem tego czy tamtego. Boję się wyjść z domu, spotkać kogoś, a np. bandziorów się nie boję. Mogą mnie bić do woli, to dla mnie radość, jak narkotyk. Oprócz tego obgryzam palce, skórę, wyrywam włosy, ucinam kawałki skóry. Sprawia mi to przyjemność. Ocywiście w tajemnicy przed rodzicami. Oni jak nawet lekko coś będę marduził, już załamują ręce i płaczą. Siostry, jak i brata nie mam. Przyjaciół nie mam. Mam kolegów, którym jak coś pomóc to : Oj proszę. Jesteś fajny. A oczywiście obgadują: jaki z niego ch**, skur****. A jak nie pomogę to: Nara. Nie jesteś naszym kolegom. Do d*py nam taki kolega. Przełomową dla mnie sytuacją była wizyta u moje najlepsze przyjaciela (brataliśmy się od przedszkola), w niedzielę dzeiń temu. Nie dość, że nie umiałem z nim gadać, to on też ze mną nie chciał. Próbowałem coś zagadać, ale kończyło się na jednym zdaniu. Moment kulminacyjny - gdy wychodząc, stwierdziłem, że lepiej spędziłem czas z jego 10-letnią siotrą na zabawie lalkami i rysowaniu, niż z nim 15-latkiem na gadaniu i graniu w gry komputerowe. W teście tego Liebowitza wyszło mi 132 punkty, nie wiem, czy to dużo, czy mało, ale wskazywało by na fobię społeczną. W szkole uważają mnie za wariata, chodzącego tam i spowrotem na przerwach. Nawet babki na dyżurach się śmieją, że im pomagam. Rozmowy z nauczycielami idą spokojnie, choć uważają mnie za dziwnego typa. Czuje się, jakbym urodził się 5 lat za późno, lub 5 lat za wcześnie. Jestem intelektualnie już po studiach, a psychicznie w przedszkolu. Chodzę jak robot, żyję jak robto. Czasami zastanawiam się czy nie jestem robotem? W ogóle nie wiem, czy to się do tego odnosi, ale nienawidzę Polski. Nie mogę pojąć, czemu nie walczyliśmy z Hitlerem, a przeciwko nie mu. Pewnie nie krzywdizł by aż tak nasz zacofany naród, gdybyśmy się mu 1 września poddali. A jutro, to znaczy dzisiaj, omawiamy ,,Kamienie na szaniec". Mnie ta książka nie ruszyła. Zrozumiałem ją, że banda chłopaków, walczących o zacofaną, beznadziejną Polskę, była przeciwko Hitlerowi i za Stalinem. Co za durnie. Aby gnębić Polaków, którzy przyłączali się do Hitlera. Podchodzę tak do każdej ksiązki, których nie cierpię. Kojarzą mi się z męką, i cierpieniem. Nie ból fizyczny, le ból psychiczny. Podsumowując: Nie boję się:
- cierpienia fizycznego,
- zadawania sobie bólu,
- dzieci,
- zwierząt,
- części dorosłych,
- pisania na forach, w internecie (nie widzę was, jesteście bez obrazy fikcyjni),
- moich dwóch pozostałych światów, dwóch unreali, w których jestem trenerem piłki nożnej, w drugim biznesmenem.

Szczególnie boję się:
- życia,
- tego co przyniesie jutro, następna chwila,
- konsekwencji, choć żeby pomóc innym zrobiłbym wsystko,
- ludzi,
- mojego pierwsze świata - reala,
- tego, że ludzie zobaczą mnie bez maski ( codziennie jestem z maską dobry, miły, uczynny, pomocny - tylko co osiągnę, będąc taki),
- pokazywać moją otyłość,
- rozmawiać,
- chodzić do szkoły,
- czytać książek,
- oglądać TV, ewentualnie programy sportowe tylko,
- wychodzić z domu,
- widzieć śmiejącego się człowieka,
- łamania praw, obyczajów,
- dokuczania ludziom, nie spełniania ich obietnic,
- wykonywać codzinne obowiązki,
- zabierać głos,
- przebywać w grupie powyżej 30-40 osób,
- przebywać w grupie 2-5 osobowej, jakoś tak powyżej 10 scierpię, wtedy są inni zainteresowani sobą, nie mną,
- być w centrum zainteresowań,
- funkcjonować, jak normlany człowiek,
- robić to co normlany człowiek,
- jeszcze tego mnóstwo.

Wszystko napisałem szczerze. Czy chcę to zmienić? W głębi duszy - tak. Na powierzchni - nie. Na 28.01 mam umówioną wizytę u innego psychiatry. Ale chyba nie jest ze mną źle? W końcu chodzę do szkoły, dla moich rodziców jest to jedyny miernik mojej psychiki. Jak idę - jest dobrze, jak nie idę - jest źle.
Ja to tylko u siebie podejrzewam taką fobię, ale 100% nie wiem czy to to. Nie była u specjalisty żeby to stwierdził.
Ja strasznie unikam ludzi nie ufam im w ogóle. Mam tylko tutaj 3 sprawdzonych znajomych, ale oni mnie raczej nie rozumieją czemu taka jestem. Uważają że powinnam gdzieś wyjść poznać nowych ludzi, rozerwać się zabawić. Ale czy oni nie potrafią zrozumieć , że ja nie chcę nikogo poznawać. Najbezpieczniej czuję się w swoim pokoju chociaż czasem mam wrażenie że najlepiej było by mi gdzieś w jakiejś dziurze albo odludziu żeby nikt mnie nie widział nie odzywał się. Przecież to normalne nie jest. Jak juz miałabym kogos poznać to tylko podobnego do mnie żeby mnie rozumiał a nie potępiał i prawił kazania że jakąś dzikuską jestem.Najlepiej też jest jak jestem sama w domu i do nikogo się nie odzywam. Zawsze myślę że jak ktoś się na mnie patrzy to wyglądam nie tak, albo kto wie co sobie o mnie myślą.Boję się poznawać nowych ludzi bo nie wiem o czym mam rozmawiać. Przez neta poznałam koleżankę z która piszemy już pół roku ale zawsze bałam się z nią spotkać bo wyobrażałam sobie że jak się spotkamy nie będziemy miały o czym gadać chociaż w mailach piszemy sobie wszystko i się już zdążyłyśmy dosyć dobrze poznać i zawsze jest o czym pisać. Nie lubię wychodzić do żadnych klubów bo nie lubię hałasu głośnych ludzi. Jak już jest okazja żeby gdzieś wyjść to ciężko jest mnie do tego nakłonić. Czasem mówię że pójdę a kilka godzin przed stwierdzam że jednak nie bo coś tam. Już przez to straciłam kontakt z jedna koleżanką. Albo jak idę to z nastawieniem że będzie źle i wszyscy będą się źle bawić przeze mnie.Do centrum Warszawy nie jeżdżę wcale bo nienawidzę tych tłumów rozpychających się ludzi tłoków hałasu itd. Od zawsze taka byłam ale nie było to takie silne jak teraz. A przeszkadza to w życiu i to bardzo. Myślę tylko o tym że będę całe życie sama bo kto chciałby się związać z kimś takim jak ja. Poza tym mam straszny dystans do facetów nawet jako kolegów. Nie potrzebuję ich po prostu.Nienawidzę jak mnie jakiś facet chociaż dotknie.Jedyną osobą której na to pozwalam jest mój przyjaciel i tata. A cała reszta mnie obrzydza.Nie znoszę jak ktoś włazi mi do pokoju zwłaszcza drugi współlokator.Nie lubię go od samego początku i mój przyjaciel tez tego nie potrafi zrozumieć.I czasem mi powtarza że mu przykro że my się nie możemy dogadać. Ale co mam robić coś na siłę?!Nie muszę wszystkich kochać i lubić. I już nawet nie chce mi się tego jemu tłumaczyć bo ja swoje a on swoje. Zresztą nie powiedziałam mu tak w 100% całej prawdy,może to błąd. Ale ja też nie umiem szczerze rozmawiać z ludźmi nawet z tymi najbliższymi. Najbardziej się boję że mój przyjaciel się ode mnie odsunie i ja już nie będę częścią jego życia. To mnie najbardziej przeraża i o tym najczęściej myślę i mam przez to głupie sny. Wiem że nigdy się już nie zakocham. Kochałam tylko raz i nadal kocham ale wiem że nic z tego nie będzie z pewnej przyczyny której nie da się zmienić nigdy i żadnym cudem. Czuję się jak obłąkana i nienormalna w świecie gdzie jest więcej normalnych ludzi i pozytywnie nastawionych do życia. Bo ja wiem ze nic mnie w życiu dobrego nie spotka. No bo jak to mnie taką głupią osobę która się wszystkiego boi, ludzi zmian itd. I tkwię w tym moim pustym samotnym życiu.Najlepiej chyba byłoby dla mnie i dla innych gdybym zniknęła z tego świata i wszystko co złe by się skończyło.Chciałabym nauczyć się języka hiszpańskiego, iść na kurs tańca brzucha i pojechać do Meksyku. A co ja z tym robię nic.Bo się boję a poza tym tez nie mam na to kasy. Ale pewnie gdybym mogła to bym zaoszczędziła, ale strach przed wszystkim co nowe mnie paraliżuje.Chciałabym być znowu mała mieszkać z rodzicami i nie musieć się niczym martwić, ale czasu nie da się cofnąć i niedługo będzie 30 tka na karku.Czasem myślę że powinnam wyrosnąć z takich rzeczy albo przejść je w wieku dojrzewania a nie w tym wieku.

Sory że się tak rozpisałam ale nie mam komu tego wszystkiego szczerze powiedzieć bo nikt mnie nie zrozumie.Tylko się dziwią albo śmieją że gadam głupoty itd. Ale dla mnie to poważna sprawa i niszczy mi ,życie :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Powiem tak, 1-szy raz wszedłem na te forum odkąd zmieniłem pracę. Z natury jestem osobą średnio gadatliwą, są osoby z którymi mogę mówić bez oporów ale są takie które poprostu unikam czyli osoby elokwentne, inteligentne, dlatego preferuje osoby zakręcone bo wydaje mi się że takie osoby nie patrzą jak mówisz i co mówisz . Jak mam humor to wtedy zazwyczaj się uśmiecham i plotę jak nakręcony ale to się zdarza stosunkowo rzadko. Odzywam się też do ludzi kiedy coś chcę, kiedy mi na czymś zależy, a tak raczej unikam rozmów. W poprzedniej pracy była ekipa dużo starsza ode mnie w okolicach 50-tki więc czułem się luźno i nie potrzebowałem kontaktu z nimi więc odzywałem się kiedy miałem ochotę i generalnie nie zależało mi na ich opinii. Kiedy zmieniłem pracę moje życie obróciło się o 360 stopni. Natrafiłem na młodą zwartą ekipę, która bardzo dobrze ze sobą żyje i jest bardzo towarzyska. Ja z kolei nie jestem towarzyski przynajmniej nie aż tak bardzo jak oni, z natury jestem samotnikiem, który zawsze większość czasu spędzał przy kompie. Na początku próbowałem zagadywać innych bo jakoś trzeba było wszystkich poznać i zamienić kilka słów, a że nie władam bogatym słowotokiem to zazwyczaj kończyło się na krótkich konwersacjach. Jednak nie zdołałem się do nich przebić, po części ciężko po utworzyli swoisty mur przez który ciężko przejść a po części ja po prostu już nie mam tematów do rozmów bo najzwyczajniej w świecie ciężko mi coś wymyśleć jak dochodzi do spotkania np. w kuchni, lub poprostu mijając kogoś. W pracy jestem skupiony na pracy i bardzo ciężko przestawić mi się na tryb towarzyski poza tym mam już wtedy mózg zlansowany od roboty i ciężko mi co wydukać. Z czasem ludzie zauważyli że jestem mało towarzyski i chyba uznali mnie za odmieńca, z którym nie warto podejmować rozmowy. Od tego momentu zaczeły się pojawiać u mnie stany lękowe, problemy ze snem, niekiedy problemy z oddychaniem, odruchy wymiotne, pogrszenie samopoczucia. Byłem u psychologa i psychiatry ale uznałem że rozmowy z nimi nic nie dają poza spustoszeniem portfela. I teraz sam nie wiem czy mam robić wbrew sobie czyli na siłę się uśmiechać i udawać wyluzowanego towarzyskiego kolesia by zyskać ich akceptację czy pozostać sobą. Powiem szczerze udawanie kogoś innego jest bardzo męczące ale satysfakcja z udanej rozmowy jest nieoceniona i daje na chwilę otuchy ale niestety trzeba codziennie się starać. Co o tym myślicie?
W tescie wyszlo mi 47 To niby nic mi nie jest ?
A dzieki niesmialosci pierwszy sex mialem w wieku 28lat o zgrozo u dziewczyn lekkich obyczajow i to na niezlym upojeniu alkoholowym, a pierwszy raz bylem w takim miejscu majac 20 lat, koledzy zabrali, ale wtedy nie skorzystalem. Po roku czyli 29lat poznalem dziewczyne, uswiadomilem ja przed spotkaniem, ze jestem bardzo niesmialy, i bylismy razem.
Na przyklad isc do jakiegos biura urzedu, czy przez telefon cos za kogos zalatwic, znaczy w czyims imieniu, nie mam za bardzo leku, w sumie na granicy zera, ale juz jak mam isc to samo zalatwic w swojej sprawie, to jest juz masakra, miekkie nogi i slabo i rozne rzeczy. Ubieram sie bardzo tak mi sie zdaje rzucajaco sie w oczy (np zolte spodnie, jaskrawe ciuszki, oczywiscie nie wygladajac jak pajac), bo w sumie lubie tak jakby zwrocic na siebie uwage . Z ta moja niesmialoscia to walczylem alkoholem, a matko jaki ja wtedy smialy, jakiej ja dziewczyny moglem wtedy nie miec, ale wiadomo, po zapoznaniu ( pod wplywem alkoholu, a fuu :Stan - Niezadowolony - Smuci się: ) czasem wypadaloby sie pocalowac i juz stop, zawrot na piecie i do domu. Dlaczego nie moge tak sie zachowywac i wygadanym byc jak trzezwy. Chociaz jak ktos juz mnie pozna to lubi moje towarzystwo. Lubie tanczyc (tak mi sie zdaje), ale w zyciu nie wyjde na parkiet, no wolniaczki to moge, z sama dziewczyna (no obecnie jej nie ma)bedac w domu nie zatancze, bo sie wstydze, robi sie ze mnie kolek jakas blokada i tylko sie denerwuje wtedy, np w koszykowke przy 1tys ludzi wyjde i bede gral, delikatny wstyd moze pierwsza minutke.O matko ile ja w szkole stracilem mowiac odpowiedz na pytanie komos obok, zamiast samemu odowiadac. O studiach nie wspomne, nie bylo nikogo znajomego, z nikim zagadac, po pol roku skonczyla sie przygoda :Stan - Niezadowolony - Smuci się: .Co mozna by zdjagnozowac u mnie?
Nawet nie wiem, czy tu moglem to napisac, bo nie wiem do jakiego dzialu naleze, prosze wiec o nie kasowanie, tylko jak cos przeniesc w odpowiednie miejsce.
Czasem tak jest, że w jednej sytuacji czujesz lęk a w innej nie. To nie jest tak, że każdy fobik będzie czuł lekki lęk wychodząc z domu, średni idąc do pracy, a największy całując się z dziewczyną :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język:
Dla mnie np. najłatwiej całować się z dziewczyną, trudniej wyjść z domu, a najtrudniej do pracy :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Ale ja jestem niezłym dziwakiem :Stan - Uśmiecha się - Mrugając:
dream napisał(a):eh a ja od kilku lat mialam wielki kapleks... Wada wymowy. Od kiedy zdalam sobie sprawe z tego ze ja mam wydawalo mi sie ze ludzie sie smieja ze mnie. Balam sie odezwac do nieznanej mi osoby poniewaz mialam wrazenie ze bedzie sie smial. I coz.. logopeda pomogl i juz wady nie mam. Ale nadal odezwanie sie do nieznajomych to ogromny problem. Jesli ktos mi zada pytanie to sie motam i nie umiem nic sesownego powiedziec. Czuje jek by ktos moja dusze zamkna w tym ciele.... Tak bardzo pragne katektow z innymi ale ta fobia mnie potrafi pokonac :Stan - Niezadowolony - Zawiedziony: walcze tak jak MiLena ale czasem juz brak mi sil... zawsze czuje sie odrzucona. Mam wrazenie ze wszyscy sie ze mnie nabijaja i wogole..

Mam podobne doświadczenia do Twoich. Od dzieciństwa czułam się jak odrzutek (wyglądałam strasznie: chuda- sama skóra i kości, wyglądałam jak wieszak; twarz - nic szczególnego; jestem leworęczna- u mnie w szkole było to tępione, więc musiałam pisać po kryjomu przed nauczycielami; poza tym nie było mnie stać zupełnie na nic, chodziłam w starych i okropnych ciuchach, ciągle towarzyszyło mi poczucie bycia gorszym, krzywdy i niesprawiedliwości. Tak mi zostało niestety do dziś; Wszystko mi przychodzi z ogromnym trudem; Skończyłam studia i pracuję zawodowo, jednak praca stanowi dla mnie ogromny wysiłek i ciągle się boję, że mnie wywalą. Podobnie jak Ty mam wrażenie, że wszyscy się ze mnie nabijają, a konkretnie: że uważają mnie za głupią i niedojdę. Najgorsze jest to, że faktycznie mogą mieć ku temu powody, bo ze stresu przed oceną innych (zwłaszcza przełożonych) często wygaduję głupoty i nie mogę się skupić na swojej pracy. Tuszuję to uśmiechem lub czymś w tym rodzaju, ale kosztuje mnie to wiele energii. Odnosząc się do Twojej wypowiedzi: "Czuję, jakby ktoś moją duszę zamknął w tym ciele" - mam dosłownie identyczne odczucie, czuję się ciągle uwięziona i czymś ograniczona, choć do końca nie potrafię określić czym (pewnie właśnie tą chorobą). Pragnę również kontaktu z ludźmi, a jednocześnie tego kontaktu się obawiam i z tego powodu okropnie cierpię. Jedynym moim pocieszeniem jest fakt, że jeśli istniejemy na tym świecie, (socjofobicy)to musiało na tym komuś zależeć.
P.S. Szukam dobrego specjalisty z okolic Konina (koło Poznania, -wielkopolska, jeśli ktoś zna, to bardzo proszę o namiary.
lolek napisał(a):Czasem tak jest, że w jednej sytuacji czujesz lęk a w innej nie.
Właśnie ja tak mam. Najbardziej odczuwam lęk jak jestem sama :Stan - Niezadowolony - Zastanawia się:
Schiza005 napisał(a):Właśnie ja tak mam. Najbardziej odczuwam lęk jak jestem sama :Stan - Niezadowolony - Zastanawia się:

Heh, no właśnie... Jak jestem gdzieś z rodzicami czy z kimś, kogo dobrze znam, to prawie wcale się nie boję. Ale sama to horror i zgroza, jakby mi się grunt spod nóg usuwał...
Niedajboże ktoś mnie w szkole zostawi. Zawał na miejscu...
Fobia spoleczna bierze sie z negatywnych doswiadczen zyciowych, najczesciej dlugotrwalych porazek lub niepowodzen. Do pewnego czasu wszystko jest znosne.. ale psychika tez ma swoje granice wytrzymalosci.
hero napisał(a):Fobia spoleczna bierze sie z negatywnych doswiadczen zyciowych, najczesciej dlugotrwalych porazek lub niepowodzen. Do pewnego czasu wszystko jest znosne.. ale psychika tez ma swoje granice wytrzymalosci.

...a zaistniałe zmiany nie zawsze są odwracalne.
Fobia to subiektywne odczucie, które rodzi się z szeregu różnych czynników. Poniekąd są to negatywne doświadczenia, ale w głównej mierze to głębokie odczucie, które rzadko wychodzi przed nami na światło dzienne, a które jest jakimś "wypośrodkowanym" stosunkiem do rzeczywistości, w dużej mocy się w nas streszczający. Nasza postawa, w której dominują irracjonalności i emocje, których nie możemy utrzymać w ryzach, to jakby zespół czynników bardziej metafizycznych, które nas ograniczają, tzn., jakby nasza fizyczność manifestowała poprzez stosunek do rzeczywistości i zachowanie trochę mimowolnie fakty, których nie przyjmujemy do wiadomości na co dzień. Dlatego poprzestajemy na domysłach i przeświadczeniach, subiektywnych odczuciach, fizycznych dolegliwościach wynikających z natury psychicznej bardziej, ale odzwierciedlająch skutki oddziaływania społecznego na nas, a dla nas nie do przyjęcia, bo u podstaw rujnuje to nasze zaangażowanie w plany życia społecznego. Mówiąc prościej staramy się nie widzieć, jak żyjemy trybem nie dostosowanym do naszych możliwości i planem społecznym oderwanym od życia, tj. od racji bytu czasem. Zresztą materialne skutki pozornie wymyślonej choroby to ograniczenie trybu życia i manifestacja w społeczności prawd na temat ostateczych zależności i empiryczne oddanie faktów z otoczenia. Jeśli psychika robi psikusy to jak inaczej pojąć, że degradujemy fizyczność, dlatego nie kontrolujemy życia. Jeśli nie kontrolujemy zachowania na przestrzeni odcinka czasu, to też są podstawy twierdzić, że kiedyś stracimy na nim panowanie całkowicie. Gdyby bagatelizować objawy, to przekraczamy granicę i wybieramy drogę pełną ryzyka, gdyż każdy dramat czy tragedia mają jakąś historię i podłoże. Więc jeśli nieznośne objawy nas wycofują, to najwyżasza pora wyciągnąć wnioski i poszukać nowych dróg, inaczej bezwzględnie kierujemy się w stronę zguby. Irracjonalności nie są tak silnymi odczuciami, bo przeważają wpływy i żywioły z zewnątrz; powiedzmy też, że nie każdy potrafi czy może rozeznać w porę, co sygnalizuje mu natura, ściśle oddająca to, co z zewnątrz łamie czy gubi. Im większa presja, tym mniej szans na to, by cokolwiek zrobić z faktem, że ryzykujemy, przekraczając naturalne bariery. Jeśli coś nas wstrzymuje, to na pewno są ku temu powody, a skala np. lęku musi oddawać fakty, a nie wymyślone. Można by na tym zapanować, ale skala tego lęku i podjęte próby muszą oddawać fakt, że może wcale nie dysponujemy środkami, by wyjść poza naturalne bariery.
Tyle razy się sparzyłem, że twierdzę, że to nie przypadek, a adekwatne zachowanie na miarę oszołomienia presją zewnętrzną. Traciłem też kontrolę nad sobą i nie będę się wdawał w dyskusję, dlaczego jedni potrafią się zabić, pochorować a drudzy są bardziej powściągliwi na co dzień. Myślę też, że istnieje jakiś silniejszy bunt, który sprowadza co poniektórych na ścieżkę wycofania, bo tylko tak potrafią oni opanować żywioł, który by nimi zawładnął w innym przypadku i to być może na skalę drastycznego oddania realiów z zewnątrz. Tak bezlitosna jest natura i prawa, których nie da się obejść.
Stron: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16