PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Boję się mówić.
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4 5 6
marciano, no nie wiem, można mieć wiele zainteresowań i sporą wiedzę, a odzywać się rzadko z obawy przed wygłupieniem, przecież głównie o to chodzi, przynajmniej ja tak mam. Boje się tez wciągnięcia w dyskusję, czy spór, kulturalny oczywiście spór na argumenty, wtedy już czuję się niepewnie i przestaje wierzyć w to, co wiem i co mówię, tzn: Jestem czegoś pewna, ale jak ktoś zaczyna się sprzeczać, to powątpiewam, czy mam rację, to jest straszne.
Więc akurat nie zawsze chodzi o to, ze nie ma się tematu do rozmowy...
Marciano,
Ty nie zrozumiałeś mojej wypowiedzi. Ja nikomu nic nie zarzucam, tylko sobie. Chodzi o to, że rozmowa się kończy na czyimś "aha", mimo że ja powinnam ją pociągnąć, czyli można wywnioskować, że się kończy "aha, nie masz nic do powiedzenia" - właśnie tak się prezentuję.

Ale akurat fragment, który zacytowałeś dotyczy czegoś innego niż zainteresowania, np. "podobno w radiu jest ciekawa audycja o...", ja o nic nie pytam. Nie dlatego, że mnie to nie interesuje, głupio się czuję, że jeszcze nie znam tej audycji i jakoś sztucznie brzmią moje ewentualne pytania. W ogóle zapadam się w czarną dziurę.

Nie chodzi też o brak zainteresowań, ok - ja nie czytam książki X, a książkę Y. Nawet jeśli książka Y jest bardziej ceniona od X, to uważam w danym momencie, że jest na odwrót, że ja mam zainteresowania, o których nie warto mówić, więc nie mówię. I że właściwie to nic nie wiem.
W sprzyjających okolicznościach nawijam o jakimś zagadnieniu bez końca, a o tym samym przy kimś bardzo pewnym siebie - zero, czuję, że nie mam nic do powiedzenia i właściwie przytakuję temu komuś.

Plus to co pisze Turkusowa - właśnie ostatnio miałam spór na temat języka ze starszą babką. Mam przemyślane zdanie na ten temat i masę argumentów. Wtedy wolno mi przychodziły do głowy, a jak już przyszły - "nie no, to żaden argument, bez sensu myślę, ona ma rację". Dodam, że językoznawcy stoją po mojej stronie, a właściwie to ja po ich.
Akurat wtedy inni mieli podobne zdanie do mojego i to jest śmieszne, że osoby, które w tym temacie nie siedzą powiedziały znacznie więcej, a ja jak czerwona niemowa :Stan - Uśmiecha się - LOL:

Dodam, że najczęściej pojawiające się tematy to moje zainteresowania, ale oczywiście nawet w temacie prostym (np. zwierzęta), gdy akurat inni się mylą, ja milczę lub nawet zapytana przytakuję.
W towarzystwie nie powiem, że kot nie powinien pić mleka. Nie no to już pełen ostracyzm. Kotecek bez mlesia :Stan - Uśmiecha się - LOL:

W trakcie spotkania jestem jakby w innym wymiarze.
anikk napisał(a):W towarzystwie nie powiem, że kot nie powinien pić mleka.
Ile biednych kotów nie musiałoby niepotrzebnie cierpieć ,gdybyś ludzi o tym uświadamiała :Stan - Niezadowolony - Smuci się:

Co do tematu to są tacy ludzie ,którzy nie mają racji ,a kłócą się i bronią swojego zdania. Fobik zupełnie na odwrót. Dla mnie jest jasne ,że to kwestia od czego innego zależna ,niż wiedza ,zainteresowania, czy umiejętności. Aczkolwiek ciekawym jest fakt ,że na forum części fobikom nie brakuje jaj by bronić swojego stanowiska. Okey, może odrobinę za dużo to przeżywamy ,ale jesteśmy do tego zdolni. Jeśli kwestia leżałaby w samoocenie i głębokim przekonaniu ,że: "na niczym się nie znam, inni mają rację", to nie bylibyśmy zdolni nawet do tego. Więc czego się boimy? Pewnie tylko i wyłącznie samej reakcji ludzi na to co powiemy. Dlatego osoby pewne siebie są niebezpieczniejsze i właściwie nie ma znaczenia co powiemy ,bo boimy się reakcji, która może być różna bez względu ,czy mamy rację ,czy nie. Jakie to ma znaczenie skoro ten groźny ,lepiej przystosowany człowiek o*ierdoli mnie równo przy wszystkich ,a ja strzelę wtedy buraka i zrozpaczonym wzrokiem będę szukał ludzi ,którzy mnie obronią? Dlatego uważam ,że trzeba ćwiczyć postępowanie z ludźmi ,a nie zbroić się w wiedzę, tematy, zainteresowania ,których i tak nie użyjemy w pełni ,albo i w ogóle. Zresztą udzielanie politycznie poprawnych, błyskotliwych i właściwych odpowiedzi tylko zamaskuje problem. Sprzeczki i różnice zdań to ogień ,który mógłby zahartować te miękkie i strachliwe kluchy jakimi jesteśmy (tylko bez fochów :kijemgo: ).
uno88 napisał(a):Aczkolwiek ciekawym jest fakt ,że na forum części fobikom nie brakuje jaj by bronić swojego stanowiska. Okey, może odrobinę za dużo to przeżywamy ,ale jesteśmy do tego zdolni.
No tak, ale przed komputerem nie trzęsie się głoś, twarz się nie czerwieni, a język nie plączę, myślę, że to przeszkadza.No i nikt Ci nie przerywa, nie widzisz tej jego pewności siebie, wzroku skierowanego jakby miał zabić ani wykrzywionych w zdziwieniu warg. Przeszkadza mi dynamizm sporu na żywo :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Ja zazwyczaj próbuję wejść w rozmowę, ale właśnie po jednym zdaniu koniec. Czuję, że coś jest nie tak i nie ma co w to brnąć, bo nie jestem przekonująca i samej sobie nie wierzę.

uno88 napisał(a):Jeśli kwestia leżałaby w samoocenie i głębokim przekonaniu ,że: "na niczym się nie znam, inni mają rację", to nie bylibyśmy zdolni nawet do tego.
Ja nie jestem przekonana. No bo co to za samoocena, która wśród ludzi spada na poziom dna? Jeśli można mieć dwie samooceny, to się zgłaszam :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Bo to jest trochę tak: wiem, na czym się znam, ale tylko w samotności, wśród ludzi już mam inne zdanie. Tak jest też z wyglądem, lubię siebie dopóki nie zobaczę moim zdaniem ładnej dziewczyny.

Ale masz rację, to jest strach: bo i racja, i błąd wywołuje zainteresowanie, a łatwiej uniknąć dalszego tłumaczenia, niż się zaangażować w rozmowę. Tylko że ja nie wiem, co z tym zrobić...
Tez kiedyś przyszło mi do głowy, ze niekoniecznie wszyscy dookoła maja masę ciekawych zainteresowań, a nam nawet posiadając takowe chyba trudno jest rozmawiać z ludźmi...

Z drugiej jednak strony nie mogę sie pozbyć wrażenia, zę gdybym uważał siebie za osobę wartościową i miał jakieś rozwinięte zainteresowania, byłbym w czymś dobry (chocby to było kompletnie obce 99% rozmówców), to czułbym sie pewniej. Bo cóż z tego, zę ktos nawija o ksiażkach czy filmach, ja przeciez znam się na historii Mongolii jak mało kto :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:! (takk, ten głupi przykład ma uwypuklić przekaz, z historii to generalnie jestem cienki... a w LO byłem w tzw. klasie humanistycznej, w dodatku histerycznej... :Stan - Uśmiecha się:)

Jeśli chodzi o rozmowy, to chyba wszystkim przeszkadza też podświadomy lęk o to, jak wypadniemy i jakieś na wpół świadome myślenie o tym "jak mnie inni odbierają". Wtedy język sie plącze, trudno powiedzieć cos sensownego, a zasób słownictwa dramatycznie zawęża sie i zbliża do tego, jaki posiadają stereotypowi łysi panowie w dresach abidas... Przez wiekszosć spotkań u terapeutki mailem tak, ze np. mowilem kompletnie nie to, co chcialem, nie potrafilem tez skupic sie i przypomniec sobie tego, co wcześniej uznałem za wazne, chyba zbyt duzo kłębiło mi sie w glowie obaw i mysli. Ale pamietam dwie czy trzy rozmowy naprawde rzeczowe, konkretne i takie, podczas ktorych czulem sie dobrze, czulem, ze tak tez wypadlem. Tyle ze w ich trakcie koncentrowalem sie tylko na tym, co mowi ta osoba i co mowie ja...

Moze ja - nie twierdze, ze wszyscy, ale ja na pewno - rzeczywiście mam jakis problem takze z koncentracja, jakies opóźnienie intelektualne, albo chcialbym w ogole nie wkladac w rozmowe wysilku? Bo, jakby sie tak zastanowic, przy pisaniu na forum nie musze sie tak napinac. Ale wiadomo, backspace twoim przyjacielem...
anikk napisał(a):No tak, ale przed komputerem nie trzęsie się głoś, twarz się nie czerwieni, a język nie plączę, myślę, że to przeszkadza.No i nikt Ci nie przerywa, nie widzisz tej jego pewności siebie, wzroku skierowanego jakby miał zabić ani wykrzywionych w zdziwieniu warg. Przeszkadza mi dynamizm sporu na żywo :Stan - Uśmiecha się - Szeroko:
Ja zazwyczaj próbuję wejść w rozmowę, ale właśnie po jednym zdaniu koniec. Czuję, że coś jest nie tak i nie ma co w to brnąć, bo nie jestem przekonująca i samej sobie nie wierzę.
Masz racje, do tego dochodzi jeszcze fakt że przed kompem nawet jak sie zapętlisz w zdaniu, napiszesz coś niegramatycznie, to mozesz to skreslić i napisać od nowa. Możesz sie zastanowić i dopiero napisać. Ale w rozmowie twarzą w twarz nie ma kiedy sie zastanowić, ułozyć sobie zdania - trzeba to wszystko robić spontanicznie.
Ja mam tak ze trace panowanie nad gramatyką, zapominam kluczowych słów i wychodzi z tego niemożliwy bełkot, a ja czuje sie upośledzona i chyba inni tez mnie tak odbierają.

Najgorsze jest to ze nawet o sowich zainteresowaniach nei potrafie mówić ani o tym w czym powinnam być dobra. Jak mnie mama prosi o opowiedzenia o temacie mojej magisterki to nawet nie potrafie sklecic kilku zdań, zeby coś z nich wynikało. Nie potrafie mówić językiem naukowym o tym i nie potrafie mówić prostym, zeby laik zrozumiał. Aż sie zastanawiam czy ja właściwie mam wystarczaca wiedzie w swoim temacie, bo może po prostu zidiociałam?

Gość

Zas napisał(a):Z drugiej jednak strony nie mogę sie pozbyć wrażenia, zę gdybym uważał siebie za osobę wartościową i miał jakieś rozwinięte zainteresowania, byłbym w czymś dobry (chocby to było kompletnie obce 99% rozmówców), to czułbym sie pewniej.
Też tak sobie myślę. Mi takiej długotrwałej pewności nie daje nawet recytacja, moja powiedziałabym największa pasja. Podczas mówienia, może i czuję się w większości przypadków pewnie a nawet wcale o tym nie myślę. Ale w starciu z realiami życia wypadam bardzo marnie :Stan - Niezadowolony - Smuci się:. Nie pamiętam bym kiedykolwiek w siebie wierzyła. Kiedy byłam młodsza w szkole czasami dano mi odczuć, że jestem za słaba. I po prostu nie potrafię uwierzyć w siebie, bo wiem że czegoś mi brakuje, też mam takie problemy z koncentracją, ciężko mi słuchać nauczyciela czy kogoś innego bez napięcia. Nie oznacza to, że nie mam do siebie szacunku.I co z tego, że jestem jedyną, humanistką z krwi i kości w mojej ścisłej klasie, skoro nie potrafię zabrać głosu na lekcji? Co czyni mnie w swoich oczach jeszcze niższą. A jak sobie pomyślę, że gdybym chociaż na zewnątrz dobrze grała istotę pewną siebie i przez to w dużej mierze wzrosłaby moja wartość w oczach innych, bez względu na to co jeszcze skrywam, to smutno się robi. Gdyby tak jedyną rzeczą, którą mi brakuje był brak pewności siebie, byłabym taka szczęśliwa. Ale tak niestety nie jest. Choć z brakiem pewności sami po części prócz tego co mamy budujemy kolejne swoje wady i niepowodzenia co jest w tym wszystkim najśmieszniejsze.
Jeśli chodzi o rozmowy, to chyba wszystkim przeszkadza też podświadomy lęk o to, jak wypadniemy i jakieś na wpół świadome myślenie o tym "jak mnie inni odbierają".
Przeklęte ocenianie!!! Tak bym chciała wyzbyć się z tego lęku, co inni myślą. Gdybyt ak możliwe było życie bez tego mózgu i każdy stałby na tej samej pozycji. :Stan - Uśmiecha się:.
Hm, zrobiłam głupotę i wybrałam studia, które wymagają ode mnie mówienia poprawnie, spontanicznie i sensownie. Neofilologia. Na pierwszym roku nie zaliczyłam jednego egzaminu, właśnie przez mówienie. Egzaminator stwierdził, że w ogóle nie widać po mnie pierwszego roku tej filologii i zrobił mi miniwykład o tym, że powinnam panować nad moimi słabościami (fobia). Zastanawiam się, czy nie rzucić tego kierunku, bo mówienie to dla mnie katorga.
:Stan - Niezadowolony - Przewraca oczami: smutno mi,
]często mówie 15 słów na dzień,
a na forum moge spisać 1000 słów
Turkusowa napisał(a):Boje się tez wciągnięcia w dyskusję, czy spór, kulturalny oczywiście spór na argumenty, wtedy już czuję się niepewnie i przestaje wierzyć w to, co wiem i co mówię, tzn: Jestem czegoś pewna, ale jak ktoś zaczyna się sprzeczać, to powątpiewam, czy mam rację, to jest straszne.
Więc akurat nie zawsze chodzi o to, ze nie ma się tematu do rozmowy...

Masakra, mam identycznie! Boję się po prostu że będę się coraz bardziej pogrążać, ponieważ moje argumenty nie mają siły przebicia. A tu chodzi o to, by je mówić w sposób przekonujący, bo to jest połowa sukcesu. A to nie jest łatwe. I nie cierpię,że z tego powodu ludzie uważają mnie za głupszą-ale to robią po prostu tacy, którym się gęba wiecznie nie zamyka, czemu się mocno dziwię,albowiem uważam to za wyczyn <wow>! Dobre jest też to, że tak naprawdę wiecznie mam nieprzepartą potrzebę na podyskutowanie z kimś na mądry temat, ponieważ koniecznie chcę się nauczyć wyrażać własne opinie i poglądy, żeby ludzie oceniali mnie jako ciekawą! Ale się po prostu boję odezwać, aczkolwiek już powoli się wdrażam w dyskusje...
Nie cierpię też mówić na siłę, najgorzej gdy ktoś rzuci tekstem w stylu "powiedz coś!" mimo że rozmowa akurat się toczy na temat, który mnie nie interesuje. Teraz już mówię wprost, dlaczego mi się nie chce w tym momencie mówić, ale kiedyś taka sytuacja to była katorga.
Z drugiej strony boję się, że ludzie mnie uznają za sztywniarę, dlatego niestety niekiedy ulegam i mówię coś na siłę, żeby ich zadowolić, nieraz z przesadnym entuzjazmem. Ale wymaga to od mnie sporego wysiłku.

Moje problemy z wysławianiem się na pewno są bezpośrednim powodem, dla którego niekiedy boję się udzielić publicznie, wypowiedzieć jakieś zdanie. Tutaj nawet choćbym wytężyła całą swoją wolę, to i tak ciężko mi zapracować nad moim zacinaniem się. Ale rozmówcy chyba nie zwracają uwagę na takie błahostki, nie? (takie tam pocieszenie)
Ja również mam problem z niemówieniem. Na forum klasy czy ogólnie w jakichkolwiek grupach nie lubię i nie umiem się odzywać. Zawsze mi się wydaję, ze nawet jeśli mam rację, to ktoś się zacznie bardzo wykłócać, aż narzuci mi swoją rację i wtedy ani moje zdanie ani argumenty na nic się nie zdadzą. Nigdy nie zgłosiłam się do odpowiedzi w szkole, po prostu nie umiem, jest to dla mnie zbyt nienaturalne. W momencie kiedy ktoś mnie pyta czuję się bardzo zestresowana, robię się czerwona, mam łzy w oczach, drży mi głos, trzęsą się ręce - po prostu nie potrafiłabym ani nie chciałabym, zgłaszając się dobrowolnie, sama doprowadzić się do takiego stanu. Nie zabieram nigdy głosu, nawet jeżeli jestem w 100% czegoś pewna. Po porostu nawet jak coś wiem to i tak z czasem powątpiewam, nie próbując nawet się odezwać, sama się namawiam by niczego nie mówić, że to na pewno będzie źle i że ja sobie tylko wmawiam, że to jest dobra odpowiedź, ale tak naprawdę to nie będzie dobra i że lepiej siedzieć cicho, że się tylko ośmieszę i będę pośmiewiskiem klasy. Zawsze mi się wydawało i wydaję, że nie mam nic mądrego do powiedzenia, że jest dużo mądrych osób, które mają dobre argumenty, a ja jestem bardzo potulna i uległa, i nigdy nic nie osiągnę, bo nie umiem o nic walczyć.
o.
Czemu mogę się wcale nie odzywać?

To proste.

Siedzę sobie w kawiarni z grupką młodych ludźmi z którymi się zaznajomiłem. Jesteśmy z różnych miast. Ktoś zaczyna temat przygód związanych z przemieszczaniem się. Ja rzucam sucharem o tym jak to tam gdzie mieszkam na PKP normalnie jedzie się 10 minut ale jak są korki to pół godziny. Jedna z lasek rzuca zwrotami w stylu "Fascynujące", "Urzekła mnie twoja historia".

Wniosek: jak się nie ma nic do powiedzenia to się nie odzywa. Mnie tak nauczono. Dlatego też jako że zazwyczaj nie mam nic mądrego do powiedzenia i walę sucharami na okrągło potrafię się nie odzywać godzinami. O wiele bardziej preferuję słowo pisane jako formę ekspresji. Na forach tematycznych, wykopach i innych smerfach to potrafię błysnąć elokwencją. W realu jestem milczący jak skała. Bo o czym mam opowiadać - życia towarzyskiego nie mam więc tym samym odpada obecność w 70% rozmów. O szkole mało kto rozmawia chętnie. Nie uzewnętrzniam się choć w czasie jednej z paru rozmów wymsknęło mi się zdanie "Nie cierpię czasów gimnazjum. To w tamtym czasie zacząłem się izolować od ludzi".
Podpinam się pod temat, znalazłem taka wypowiedź:
dm1605 napisał(a):...... Ja niestety nie ukończyłem studiów bo tak się tam żle czułem. Teraz żałuję.
Gratuluje tobie szara i innym studentom borykającym się z fob. społ.
Nie cofajcie się nigdy.
Kto wie ja może kiedyś - w innym życiu - skończę studia.
Ja również przez moja małomowność nie dałem rady skończyć studiów, praca w grupach, wygłaszanie referatów, brak kogoś z kim można by trzymać i nie dałem rady i odpuściłem sobie… Teraz to niby już dość odległe czasy do których nie chce wracać tyle, że moje problemy z mówieniem nie dają mi normalnie funkcjonować w dalszym życiu. Pracuje od 4 lat w jednym miejscu i właściwie wszyscy mają mnie tam za dziwaka bo z nikim nie rozmawiam. Zamiast się z czasem zgrać z grupa to ja coraz bardziej się oddalam od wszystkich i coraz mniej mówie a oni maja mnie za coraz wiekszego pomyleńca :Stan - Niezadowolony - Smuci się: I coraz ciężej jest mi tam chodzić a innego wyjścia raczej nie mam. Taki scenariusz zresztą się powtarza odkąd tylko pamiętam.

Uproszczając mój problem wygląda to tak, że w grupie większej niż 2 osoby odpowiadam tylko na zadawane pytania i to najczęściej jednym słowem albo jakimś prostym zdaniem. Gdy zostaje z kimś sam na sam to próbuje na sile coś mówić byle nie było tej „niezręcznej ciszy” , tyle że taka rozmowa jest nudna i męcząca dla obu stron a i tak kończy się bardzo szybko. Nie ma znaczenia czy to rodzina czy koledzy zpracy albo szkoły nigdy nie mam nic do powiedzenia, boje się odezwać i nie widzę sensu żeby coś mówić. Oczywiście gdy czasem nawet wydaje mi się że mógłbym powiedzieć cos błyskotliwego czy przydatnego w jakiejś dyskusji to oczywiście tego nie zrobie
Moja sytuacja życiowa nie jest zbyt ciekawa. Jestem totalnym samotnikiem od dobrych kilku lat właściwie nie mam żadnych znajomych. Przed rodziną wstydzę się i jest mi po prostu głupio siedzieć z nimi przy chociażby stole wigilijnym. Swangoz bardzie zadręczam się tym że moja Mama podupada prze zemnie na zdrowiu i właściwie to jest moim największym zmartwieniem. :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
@Treasure_Hunter

Niesamowite, czytam o sobie :Stan - Różne - Zaskoczony: Od pewnego momentu prawie wszystko się zgadza.
Mam taki sam problem. Wydaje mi się, że to nasze mechanizmy obronne tak działają. Nie chcemy pokazać jacy naprawdę jesteśmy więc wolimy zachować milczenie, nie wychylać się. To prowadzi do wyalienowania. I koło się zamyka. Im dłużej taka sytuacja trwa, tym bardziej jesteśmy tym poirytowani i rezygnujemy z prób na jej poprawę. Dodatkowo, to co staramy się ukryć (nasz brak zaufania do innych, strach) staje się coraz bardziej widoczne dla ludzi, wśród których musimy przebywać. Zaczynamy zdawać sobie z tego sprawę i staje się to dla nas barierą, która w pewnym momencie rozrasta się do takich rozmiarów, że trudno jest nam ją przekroczyć.
Eximos a ty próbujesz coś z tym zrobić? Ja już sobie odpuściłem potrafię tylko uciekać przed swoim problemem i sytuacjami, w których wiem, że będę musiał cos mówić i robić niezręcznego.
Staram się iść do pracy zrobić swoje i wrócić i nie myśleć o tym wszystkim, że znowu będę tak jak pajac miedzy nimi siedział i milczał albo chował gdzieś po kontach i kiblach :Stan - Niezadowolony - Zastanawia się: Co zrobić trzeba zacisnąć zęby i jakoś to wytrzymywać. Albo po co mam gdzieś wychodzić z domu na siłę jak nie potrafię rozmawiać z ludźmi, niby chce z nimi przebywać ale źle się między nimi czuje.
Też mam straszny problem z mówieniem. Są osoby z którymi znajdę wspólny temat i rozmowa układa się sama, ale dużo częściej po prostu nie widzę wspólnego tematu z konkretną osobą, a nie chcę mi się nakręcać rozmowy na siłę. W pracy mogę sobie założyć słuchawki na uszy, włączyć muzykę i w ten sposób mniej myślę o tym problemie.
Treasure_Hunter napisał(a):Eximos a ty próbujesz coś z tym zrobić? Ja już sobie odpuściłem potrafię tylko uciekać przed swoim problemem i sytuacjami, w których wiem, że będę musiał cos mówić i robić niezręcznego.
Staram się iść do pracy zrobić swoje i wrócić i nie myśleć o tym wszystkim, że znowu będę tak jak pajac miedzy nimi siedział i milczał albo chował gdzieś po kontach i kiblach :Stan - Niezadowolony - Zastanawia się: Co zrobić trzeba zacisnąć zęby i jakoś to wytrzymywać. Albo po co mam gdzieś wychodzić z domu na siłę jak nie potrafię rozmawiać z ludźmi, niby chce z nimi przebywać ale źle się między nimi czuje.

Też staram się zaciskać zęby i robić to co muszę. W pracy próbuję działać metodą małych kroczków. Badać co daną osobę interesuje i czytać o tym w necie, następnie co jakiś czas coś powiedzieć i mieć nadzieję, że dana osoba będzie na tyle w porządku żeby mnie zaakceptować. W ten sposób czuję się trochę raźniej. Czasem ciężko się przełamać, żeby cokolwiek powiedzieć. Trzeba zacisnąć zęby i systematycznie działać w kierunku polepszenia sytuacji.
Treasure_Hunter napisał(a):Uproszczając mój problem wygląda to tak, że w grupie większej niż 2 osoby odpowiadam tylko na zadawane pytania i to najczęściej jednym słowem albo jakimś prostym zdaniem. Gdy zostaje z kimś sam na sam to próbuje na sile coś mówić byle nie było tej „niezręcznej ciszy” , tyle że taka rozmowa jest nudna i męcząca dla obu stron a i tak kończy się bardzo szybko. Nie ma znaczenia czy to rodzina czy koledzy zpracy albo szkoły nigdy nie mam nic do powiedzenia, boje się odezwać i nie widzę sensu żeby coś mówić. Oczywiście gdy czasem nawet wydaje mi się że mógłbym powiedzieć cos błyskotliwego czy przydatnego w jakiejś dyskusji to oczywiście tego nie zrobie

I ja również, obiema łapami. Choć z jednym wyjątkiem - w rodzinie (najbliższej) czuję mniejszy lęk niż w innych sytuacjach. Cała reszta - doskonale oddaje moją sytuację.

Nie widzę sensu w odzywaniu się, jeśli z dużym prawdopodobieństwem mojemu rozmówcy wypowiedziane przeze mnie słowa jednym uchem wlecą, a drugim wylecą. Albo gdy jest czymś zajęty (sam nie lubię, gdy mi się przeszkadza). Albo gdy rozpoczęta przeze mnie rozmowa z dużym prawdopodobieństwem zostanie za chwilę przerwana przez wparowującą do pomieszczenia osobę trzecią. Nie znoszę, gdy mi się przerywa. Dlatego nie odzywam się, jeśli nie mam szans na chwilę spokojnej rozmowy.
Nie wspominając już o nieumiejętności wysnucia (zazwyczaj) jakiejkolwiek dłuższej opowieści. Serio, mam jakieś poważne problemy z pamięcią krótkotrwałą. A ubogie życie społeczne tylko tę nieumiejętność pogłębia.
Tez jestem malo muwna i mam lenki ale mam wsparcie chlopaka

Gość

Z tym moim mówieniem to jest masakra...
Często słyszę od kogoś "powiesz coś w końcu?" albo coś takiego. Wtedy to już w ogóle nie mam ochoty niczego mówić. Skoro moje milczenie jest tak odbierane to co będzie jak coś powiem?
shatth, treasure_hunter - czytam chyba o sobie.
Ujdzie jeszcze, jeśli mój rozmówca jest rozgadany i jesteśmy sam na sam. Wtedy tu przytaknę, tam coś dodam, jestem w miarę rozluźniona i rozmowa jakoś się klei. Ale często jest tak, że w przypływie ciszy panicznie poszukuję tematów do rozmów. I wtedy jest pustka... Mój problem polega chyba też na tym, że za bardzo analizuję to, co chcę powiedzieć. Czy będzie mądre, adekwatne, poskładane... W międzyczasie temat zmienia się trzy razy i moja wypowiedź nie ma już sensu. Więc nie mówię nic.
stary temat, ale dla mnie aktualny więc nie będę zakładała nowego skoro już ktoś kiedyś o tym pisał. 
ja też się boję mówić zaczynam się zastanawiać czy ja mam w ogóle fobię, czy w pewnych sytuacjach po prostu włącza mi się lęk przed mówieniem. Urasta do takiego stopnia, że nie jestem w stanie fizycznie się odezwać, nawet jak ktoś mówi bezpośrednio do mnie.
Lub zadaje mi pytanie. Wtedy zmuszam się do powiedzenia czegokolwiek żeby jak najszybciej upłynął czas,w  którym mówię. Ale naprawdę czuję bardzo silny opór przed mówieniem czegoś. Miałam to już jak byłam mała, tylko, że wtedy mi aż tak nie przeszkadzało.
 Jedno z moich najgorszych przeżyć to były dojazdy na zajęcia na studiach, poza miasto. Trwało to około pół godziny, ludzie sobie rozmawiali, zaprzyjaźniali się, a ja nie mówiłam nic, nie byłam w stanie powiedzieć nic oprócz "cześć" na początku i na koniec. Po pewnym czasie ci ludzie, zaczęli komentować to, że nie mówię. Trochę im się nie dziwię bo pewnie myśleli że robię tak na złość. 
Nie mam pomysłu co z tym zrobić, jest to bardzo męczące i bardzo utrudnia mi życie.
Niestety psycholog, do której chodziłam zupełnie nie rozumiała problemu.
Stron: 1 2 3 4 5 6