01 Kwi 2012, Nie 15:39, PID: 297075 
	
	
	
		Oczywiście zdaję sobie sprawę, że tematy i działy są na tym forum poszeregowane metodologicznie, także ten post proszę przenieść do właściwego działu 
 Nie lubię, a w zasadzie nienawidzę ludzi, nawet własnych sąsiadów. Moi rodzice zostawili mnie dziadkom gdy miałem ok 2-3 lata, ponieważ byli za młodzi i nie potrafili uporać się ze sobą, a poza tym cierpiałem na ciężką astmę, która dzięki Bogu niemal zniknęła. Jednakże poprzez zażywanie sterydów stałem się otyły, w związku z czym rówieśnicy w przedszkolu i szkole wyszydzali mnie, a nawet uciekali się do perwersyjnej przemocy fizycznej. W wieku 7 lat zostałem przymusowo porwany przez matkę już wówczas rozwiedzioną i musiałem z nią zamieszkać, jednak nie na długo bo nie potrafiła sobie poradzić z moją astmą i przekazała mnie dziadkom. Ojciec przypomniał sobie o mnie gdy skończyłem podstawówkę i nagle zaczął ingerować w moje życie (dziadkowie nie wykazali zrozumienia i powiedzieli, że to dobrze, bo oni wkrótce umrą). Po wzorowym zdaniu matury zaczął się jednak koszmar. Dwa lata na UJ na prawie był traumą, o której nie potrafię mówić spokojnie do dzisiaj. Na samo wspomnienie tego okresu mam ochotę otworzyć butelkę wódki. Cóż, jestem alkoholikiem, moja indolencja na studiach wyszła na jaw i wróciłem do domu w asyście ojca. Podjąłem studia w Opolu w prywatnej uczelni, ale alkohol nie pozwalał o sobie zapomnieć; nie pozwalał na tyle, że i z tych studiów musiałem zrezygnować. Dziś jestem studentem III roku filozofii i piszę pracę licencjacką; mam pozytywne myśli odnośnie mojego losu, co jest ewenementem, ponieważ zwykle wszystko widzę w czarnych barwach. Pracuję obecnie w firmie mojego ojca, który ma zarówno biuro podróży jak i księgarnię, jednakże bardzo źle mi się pracuję, ponieważ nienawidzę klientów, zwłaszcza natrętnych, a próbując być miły, czuję że wysysam ze swego jestestwa resztki energii. Nie pasuje mi to, ale wiem, że we współczesnej Polsce nie mam za bardzo wyboru. Paradoks, wiem że ci ludzie dają nam pieniądze, a jednak każde uderzenie drzwiami w księgarni czy biurze odczytuję jako atak. Sam oglądam bajki dla dzieci, żeby przynajmniej wrócić mentalnie i czasowo do dzieciństwa (np. manga Dragon Ball i Power Rangers). Jednak to tylko czasowe trankwilizery. Moja niechęć do klientów nie wydaje się słabnąć, nawet mimo racjonalnych argumentów; wiem że obecnie moim celem jest napisanie licencjatu, ale konieczność np. jutrzejszego dnia pracy i debilnych klientów doprowadza mnie do rozpaczy. Dodam, że nienawidzę spotykać znajomych na ulicy; ilekroć ich widzę zawsze uciekam na drugą stronę... Obecnie żeby zniwelować stres albo uchlewam się piwem albo bawię się balonikami napełnianymi mąką. Jeśli zaś chodzi o depresję, to leczę się od 6 lat, ale niestety leki, które zażywam, stały się oporne...
	
	
	
	
	
 Nie lubię, a w zasadzie nienawidzę ludzi, nawet własnych sąsiadów. Moi rodzice zostawili mnie dziadkom gdy miałem ok 2-3 lata, ponieważ byli za młodzi i nie potrafili uporać się ze sobą, a poza tym cierpiałem na ciężką astmę, która dzięki Bogu niemal zniknęła. Jednakże poprzez zażywanie sterydów stałem się otyły, w związku z czym rówieśnicy w przedszkolu i szkole wyszydzali mnie, a nawet uciekali się do perwersyjnej przemocy fizycznej. W wieku 7 lat zostałem przymusowo porwany przez matkę już wówczas rozwiedzioną i musiałem z nią zamieszkać, jednak nie na długo bo nie potrafiła sobie poradzić z moją astmą i przekazała mnie dziadkom. Ojciec przypomniał sobie o mnie gdy skończyłem podstawówkę i nagle zaczął ingerować w moje życie (dziadkowie nie wykazali zrozumienia i powiedzieli, że to dobrze, bo oni wkrótce umrą). Po wzorowym zdaniu matury zaczął się jednak koszmar. Dwa lata na UJ na prawie był traumą, o której nie potrafię mówić spokojnie do dzisiaj. Na samo wspomnienie tego okresu mam ochotę otworzyć butelkę wódki. Cóż, jestem alkoholikiem, moja indolencja na studiach wyszła na jaw i wróciłem do domu w asyście ojca. Podjąłem studia w Opolu w prywatnej uczelni, ale alkohol nie pozwalał o sobie zapomnieć; nie pozwalał na tyle, że i z tych studiów musiałem zrezygnować. Dziś jestem studentem III roku filozofii i piszę pracę licencjacką; mam pozytywne myśli odnośnie mojego losu, co jest ewenementem, ponieważ zwykle wszystko widzę w czarnych barwach. Pracuję obecnie w firmie mojego ojca, który ma zarówno biuro podróży jak i księgarnię, jednakże bardzo źle mi się pracuję, ponieważ nienawidzę klientów, zwłaszcza natrętnych, a próbując być miły, czuję że wysysam ze swego jestestwa resztki energii. Nie pasuje mi to, ale wiem, że we współczesnej Polsce nie mam za bardzo wyboru. Paradoks, wiem że ci ludzie dają nam pieniądze, a jednak każde uderzenie drzwiami w księgarni czy biurze odczytuję jako atak. Sam oglądam bajki dla dzieci, żeby przynajmniej wrócić mentalnie i czasowo do dzieciństwa (np. manga Dragon Ball i Power Rangers). Jednak to tylko czasowe trankwilizery. Moja niechęć do klientów nie wydaje się słabnąć, nawet mimo racjonalnych argumentów; wiem że obecnie moim celem jest napisanie licencjatu, ale konieczność np. jutrzejszego dnia pracy i debilnych klientów doprowadza mnie do rozpaczy. Dodam, że nienawidzę spotykać znajomych na ulicy; ilekroć ich widzę zawsze uciekam na drugą stronę... Obecnie żeby zniwelować stres albo uchlewam się piwem albo bawię się balonikami napełnianymi mąką. Jeśli zaś chodzi o depresję, to leczę się od 6 lat, ale niestety leki, które zażywam, stały się oporne...
	
 PhS
			
 ?
	
	
			
 Zaraz zaczynam pracę w studiu bodymod i będę "skazana" na obecność ludzi przez kilka godzin dziennie. Było by błatwiej,gdyby mówili po polsku,ale mieszkam za granicą i porozumiewam się po angielsku- oczywiście język mi się plącze i nie jestem w stanie przekazać tego co chcę. Leczę się na depresję od kilku lat,teraz jeszcze ta fobia. Trochę mnie to wszystko przytłacza,chciałabym zacząć wszystko jak najlepiej w nowej pracy,zrobić dobre wrażenie na współpracownikach,miło spędzać z nimi czas...
	
 wózek albo bachor już stąpający po ziemi i "mamuśka" kompletnie ignorująca jego krzyki, wrzaski i braki w wychowaniu. Matka Polka najważniejsza, "święta krowa", a jej bachor nietykalny. Oczywiście zwróć uwagę takiemu rozbrykanemu gnojowi, to się nasłuchasz od Matki Polki, jaki to ty jesteś bezczelny. A we łbie tylko M jak miłości i inne Klany, kosmetyki, ciuchy i... bachory, bo często zmuszony jestem słuchać rozmów między "wózkowymi". Jeżeli kogoś uraziłem to przepraszam, ale tak właśnie to widzę, oczywiście nie uogólniam, bo są wyjątki i to zapewne sporo. Nie znoszę bachorów i cieszę się, że ich nie mam. Nieważne. Dopiero w pół do jedenastej a ja muszę kiblować do 17. I wiem, że to problem, ponieważ dla tzw. normalnych ludzi to żaden problem i podchodzą do tego albo z entuzjazmem albo z obojętnością, a mnie na myśl o tych 8 godzinach chce się wymiotować z bezsilności i poczucia beznadziei. Ktoś mądry oczywiście zaraz powie, ciesz się, że masz co do gara włożyć i że w ogóle masz pracę, ale ja takich argumentów po prostu nie kupuję. W dodatku żyję z dnia na dzień, nie potrafię myśleć perspektywicznie, trochę ze strachu, bo przeraża mnie co będzie jak dziadków zabraknie, a ojciec jest jaki jest, reszta mojej rodziny też żadna rewelacja... Mam jeszcze niedobrą cechę poza wyżej wymienionymi: nie potrafię niczego skończyć, brak mi wytwałości, zapalam się na początku, a pod koniec zawsze "wysiadam". Dobrze, że czasem znajdzie się ktoś życzliwy, kto mnie swoim "autorytetem" czasem "doholuje" do mety, ale zawsze są z tym problemy. Co jeszcze? We wtorek mam tzw. egzamin dyplomowy, czyli popularną obronę. Oczywiście uczenie staram się odkładać tak długo jak to możliwe, ale z drugiej strony trochę się boję... I tearz odkryłem, że jeden przypis w pracy nie jest prawidłowo zrobiony oraz że po obronie wykryją w pracy jakieś nieprawidłowości. Może to i nonsens, ale boję się tego i przeradza się to już w natręctwo myślowe. No cóż, będzie się czym zadręczać w najbliższym czasie. Kończę już. Musiałem się z kimś tym podzielić, bo na co dzień nie jestem rozumiany 
	
 
