01 Lut 2017, Śro 20:09, PID: 612611 
	
	
	
		Nie wie czy był tu taki temat, nie widziałam
Chodzi mi o reagowanie ludzi na waszą przypadłość, nauczyciele, pracodawcy, rodzina czy ktokolwiek inny. Próbują pomóc, ignorują, śmieją się? Wiedzą, że to nie jest zwykła nieśmiałość? Pewnie sporo fobików ma pod tym kątem nieprzyjemności, bo ludzie często odbierają takie zachowanie jako niechęć. Ktoś z klasy kiedyś zasugerował mi, że całej swojej klasy nie lubię :-(
Do założenia tego tematu skłoniła mnie sytuacja, która ostatnio spotkała mnie w szkole. Może być trochę długo, nie musicie tego czytać jeśli nie macie ochoty, ale muszę w końcu się z kimś podzielić tą żenadą.
Na lekcji wf nauczycielka przyczepiła się do mnie, że nie mówię dzień dobry jak wchodzę na salę (myślałam że wchodząc z grupą osób mogę sobie na to pozwolić, bo nawet takie odzywanie się jest dla mnie trochę stresujące) Wiadomo, burak, spuszczony wzrok....Ale na następnej lekcji postanowiłam ratować dobrą twarz. Przywitałam się najgłośniej i najwyraźniej jak potrafiłam. Baba postanowiła być wredna, powiedziała mniej więcej "Słyszeliście? Pani <nazwisko> w końcu coś powiedziała, pierwszy raz usłyszałam jej głos!" Chyba nietrudno sobie wyobrazić, jak poczułam się upokorzona, a że jestem wrażliwą osobą, zaraz się rozpłakałam. Niestety nie udało mi się tego ukryć i reszta poszła biegać, a ja musiałam się tłumaczyć o co chodzi. Nie domyśliła się nawet, że to co powiedziała sprawiło mi taką przykrość, więc powiedziałam jej to (po 5 minutach uspokajania się) i chyba w przypływie emocji dorzuciłam jeszcze, że robię tak dlatego, bo to mnie stresuje, tak samo jakakolwiek inna próba kontaktu z ludźmi, dlatego tego unikam. Po tym posypały się pytania - Jak to? Przecież masz jakieś koleżanki? Siedzisz z kimś w ławce? Z kim rozmawiasz na przerwach?...I tym podobne, na każde odpowiedziałam milczeniem lub przeczącym kiwnięciem głowy. Stwierdziła że w sumie zauważyła, że coś jest ze mną nie tak, zapytała czy rozmawiałam o tym z wychowawczynią i pozwoliła iść się ogarnąć.
Wyszłam z tamtej lekcji totalnie roztrzęsiona, bałam się, bo byłam przekonana że na pewno porozmawia o tym z wychowawczynią, zaczęłam już sobie wyobrażać rozmowy ze szkolnym psychologiem i co powiem o tym rodzicom, jak już ich poinformują. Ale pomyślałam też, że może w końcu (3 liceum!) ktoś się zainteresuje takim widmem błąkającym się po placówkach edukacyjnych i spróbuje pomóc wyjść do ludzi. I wiecie co się stało? NIC. Nikt nic nie widział ani nie słyszał. Niech to nie zabrzmi jakbym domagała się od nich atencji, ale kurde...dziewczyna zaczyna płakać, mówi że ma zerowy kontakt z ludźmi, bo boi się jakiegokolwiek kontaktu z nimi, to nie wypada czegoś z tym zrobić? Czuję się trochę zawiedziona, na pomoc nie liczę już wcale, od nikogo.
	
	
	
	
Chodzi mi o reagowanie ludzi na waszą przypadłość, nauczyciele, pracodawcy, rodzina czy ktokolwiek inny. Próbują pomóc, ignorują, śmieją się? Wiedzą, że to nie jest zwykła nieśmiałość? Pewnie sporo fobików ma pod tym kątem nieprzyjemności, bo ludzie często odbierają takie zachowanie jako niechęć. Ktoś z klasy kiedyś zasugerował mi, że całej swojej klasy nie lubię :-(
Do założenia tego tematu skłoniła mnie sytuacja, która ostatnio spotkała mnie w szkole. Może być trochę długo, nie musicie tego czytać jeśli nie macie ochoty, ale muszę w końcu się z kimś podzielić tą żenadą.
Na lekcji wf nauczycielka przyczepiła się do mnie, że nie mówię dzień dobry jak wchodzę na salę (myślałam że wchodząc z grupą osób mogę sobie na to pozwolić, bo nawet takie odzywanie się jest dla mnie trochę stresujące) Wiadomo, burak, spuszczony wzrok....Ale na następnej lekcji postanowiłam ratować dobrą twarz. Przywitałam się najgłośniej i najwyraźniej jak potrafiłam. Baba postanowiła być wredna, powiedziała mniej więcej "Słyszeliście? Pani <nazwisko> w końcu coś powiedziała, pierwszy raz usłyszałam jej głos!" Chyba nietrudno sobie wyobrazić, jak poczułam się upokorzona, a że jestem wrażliwą osobą, zaraz się rozpłakałam. Niestety nie udało mi się tego ukryć i reszta poszła biegać, a ja musiałam się tłumaczyć o co chodzi. Nie domyśliła się nawet, że to co powiedziała sprawiło mi taką przykrość, więc powiedziałam jej to (po 5 minutach uspokajania się) i chyba w przypływie emocji dorzuciłam jeszcze, że robię tak dlatego, bo to mnie stresuje, tak samo jakakolwiek inna próba kontaktu z ludźmi, dlatego tego unikam. Po tym posypały się pytania - Jak to? Przecież masz jakieś koleżanki? Siedzisz z kimś w ławce? Z kim rozmawiasz na przerwach?...I tym podobne, na każde odpowiedziałam milczeniem lub przeczącym kiwnięciem głowy. Stwierdziła że w sumie zauważyła, że coś jest ze mną nie tak, zapytała czy rozmawiałam o tym z wychowawczynią i pozwoliła iść się ogarnąć.
Wyszłam z tamtej lekcji totalnie roztrzęsiona, bałam się, bo byłam przekonana że na pewno porozmawia o tym z wychowawczynią, zaczęłam już sobie wyobrażać rozmowy ze szkolnym psychologiem i co powiem o tym rodzicom, jak już ich poinformują. Ale pomyślałam też, że może w końcu (3 liceum!) ktoś się zainteresuje takim widmem błąkającym się po placówkach edukacyjnych i spróbuje pomóc wyjść do ludzi. I wiecie co się stało? NIC. Nikt nic nie widział ani nie słyszał. Niech to nie zabrzmi jakbym domagała się od nich atencji, ale kurde...dziewczyna zaczyna płakać, mówi że ma zerowy kontakt z ludźmi, bo boi się jakiegokolwiek kontaktu z nimi, to nie wypada czegoś z tym zrobić? Czuję się trochę zawiedziona, na pomoc nie liczę już wcale, od nikogo.
 PhS
			
 

 z tym zrobiła, choć miała wyrzuty sumienia, że tak wyszło. Z czasem próbowała zapisać do psychiatry, ale z jej 
ops: Sporo bym dała, żebym też zdobyła się na szczera rozmowę z mamą
	
 i tak było widoczne więc nauczyciel Wfu odniósł mylne wrażenie, że muszę mieć jakieś problemy z kolegami. Jak mieliśmy zajęcia na siłowni i było wyciskanie sztangi na ławce to spytał się później klasy: A wiedzie kto był najsilniejszy? Melancholik. Strasznie się zawstydziłem, oczywiste było, że wcale nie byłem najsilniejszy tylko, że nauczyciel chciał mi jakoś pomóc. Poza nauczycielami koledzy raczej mnie ignorowali, a ci, którzy się ze mną zadawali czasem pytali czemu jestem smutny, co jestem taki cichy itd. Ale później się przyzwyczajali a i ja przy dłuższej znajomości stawałem się trochę bardziej rozmowny. Pamiętam śmieszną sytuację jak miałem jakieś spotkanie klasowe ja, kolega i dwie dziewczyny. Kolega zadał sobie trud policzenia ile razy odezwałem się w czasie całego wieczoru i potem się śmiał, że wypowiedziałem jedynie 3 zdania. W liceum miałem fajnych kolegów, wiedzieli, że jestem jaki jestem ale nie prześladowali mnie za to, co najwyżej czasem coś zażartowali. jak wyżej. Poza tymi przypadkami, nauczycieli i kolegów to raczej nikt nie poruszył problemu mojego dziwnego zachowania. A nie teraz sobie przypomniałem, ze całkiem niedawno, na treningu bokserskim trener spytał się dlaczego jestem taki smutny, czy mi się trening nie podoba itd. Ja byłem zaskoczony bo nawet nie wiedziałem, że mam taki wyraz twarzy, a wcale nie czułem się specjalnie smutny. Niektórzy członkowie rodziny wiedzą, że jestem nieśmiały ale nic z tym nie robili. Babcia czasem ze mną rozmawiała, że powinienem nie bać się ludzi itd. Albo czasem jak był u mnie w domu kolega to go zachęcała by mnie częściej odwiedzał, aż wstyd mi było bo brzmiało to tak jakbym nie miał żadnych innych kontaktów towarzyskich (rzeczywiście nie miałem za bardzo kontaktu poza tym jednym kolegą ale niekoniecznie chciałem się tym chwalić).
	
 
