11 Sie 2021, Śro 11:07, PID: 846594
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11 Sie 2021, Śro 11:10 przez Danna.)
(11 Sie 2021, Śro 7:00)kartofel napisał(a): Wobec nieubłaganie nadchodzącej "rewolucji" Industry 4.0 część zawodów będzie wygasać - choćby kasjerzy, czy pracownicy produkcji. W moim zakładzie nie ma już właściwie typowych "ludzi z taśmy" - są tylko operatorzy, którzy przez większość czasu siedzą w sterowni i oglądają jutuba Także praca fizyczna pracy fizycznej nierówna. A wymagania w rekrutacji to posiadanie wszystkich kończyn i więcej niż dwóch szarych komórek, a i tak nie ma chętnych.
Oczywiście część operatorów to ludzie z naprawdę dużą wiedzą, od których można się sporo nauczyć. W zasadzie są poniekąd mądrzejsi od inżynierów, bo przynajmniej się nie narobią za bardzo
Dla mnie to ciekawa sprawa, że ilekroć pojawia się kwestia rozwoju zawodowego/osobistego, to zaraz pojawiają się drwiny i przytaczanie różnych wyświechtanych tekstów kołczingowych. Jedni rzeźbią w marmurze, a inni w błocie, nie każdy ma takie same możliwości, tutaj na forumku dodatkowo dochodzą ograniczenia związane z fobią społeczną i często również depresją... Ale generalnie żeby coś zrobić ze swoim życiem na ogół trzeba podjąć jakiś wysiłek. I myślę, że to tutaj jest większy problem - no bo po co robić rzeczy? Po co szukać sobie praktyk i staży na studiach, skoro można tego nie robić i potem być zdziwionym, że się pracuje poniżej kwalifikacji. Tak właśnie ma większość mojej dawnej grupy ze studiów. A to nie byli fobicy. Ba, pewien znajomy sądził, że sam dyplom AGH otworzy mu drogę do kariery... No, powiedzmy tylko, że tak się nie stało. Po co już w pracy robić jakieś projekty i starać się wykazać, skoro można nie i potem narzekać, że się nie dostało awansu od 10 lat.
Krótko mówiąc: narzekanie na obecną sytuację łatwo wchodzi w nawyk i wymaga znacznie mniejszych nakładów energetycznych niż próby zmiany położenia. Co gorsza, łatwo jest uwierzyć w to, że się przegrało życie, że ma się jakieś czarne fatum itd i zwyczajnie przestać próbować. Albo w ogóle nie zacząć.
Mogłabym teraz siedzieć w mieszkaniu rodziców, bez pracy w zawodzie albo i bez pracy w ogóle. Ba, pewnie bym dołączyła do chóru sceptyków. Podjęłam świadomą decyzję, że muszę coś zrobić ze swoim życiem. No i "but it's been no bed of roses; no pleasure cruise", nie było łatwo, nie było przyjemnie. Ale było warto. Teraz już bym się nie zdecydowała na pracę 160h w miesiącu, dzienne studia i jeszcze pisanie pracy dyplomowej i robienie do niej badań. Zarówno znajomi ze studiów, wykładowcy, jak i ludzie z pracy nie wróżyli mi sukcesu, a jednak... Co nie zmienia faktu, że tutaj może działać błąd przeżywalności i mogłam faktycznie mieć farta.
Ciekawi Cię, że drwimy sobie tekstami kołczingowymi, a sama potem piszesz, że Tobie się udało, dlatego, że nie narzekałaś i byłaś aktywna, sama zakładając, że my nie robiliśmy nic, tylko czekaliśmy, aż spadnie nam z nieba wygodna praca przy biurku. Ja na swoich pierwszych studiach filologicznych całe wakacje zapieprzałam na wolontariacie za granicą, żeby podszkalać język. Na drugich studiach (kierunek społeczny) od pierwszego roku chodziłam na wolontariat związany ściśle ze studiami. Praca w zawodach zbliżonych do tych kierunków była niemożliwa bez studiów, stąd wolontariaty. Co nie wyszło po drodze? A no zaburzenia. Twoja historia jest piękna, bo jest Twoja i patrzysz na innych przez jej pryzmat.
Ta rozmowa generalnie nie ma sensu.