11 Sie 2021, Śro 10:09, PID: 846592
Jak znam życie, to... No własnie nie znam, więc napiszę tylko na swoim przykładzie Nawiązując do tematu wątki, na pewno praca, wyrwanie się z utrzymania rodziców i odłożenie paru monet miało spore znaczenie przy zmniejszaniu poziomu lęków. Z drugiej strony nie do końca, bo cały czas mam przekonanie, że poszczęściło mi się po prostu i niewielka tu moja zasługa jest. To już nawiązanie do Waszej dyskusji. Nie mam pojęcia, co ja bym mógł w życiu robić, gdybym nie mógł być programistą. Wiadomo, są wszystkie proste prace, gdzie liczy się głównie włożony czas i siła, ale tu jest mała kasa i satysfakcja. Coś więcej? Z moją zaawansowaną nieporadnością ciężko mi sobie coś wyobrazić.
A jak było z zostawaniem programistą? Nie przypominam sobie jakiegoś wielkiego wysiłku, który bym tu włożył. Trochę fuksa miałem z początku, bo w czasach podstawówki mój sąsiad/nauczyciel pokazał mi podstawy programowania i stwierdziłem, że to mnie kręci. Fuksem było też to, że łatwo mi przychodziło myślenie abstrakcyjne - nie było to wyuczone w żaden celowy sposób. Fuksem było też to, że miałem dostęp do komputera, co w mojej wiosce nie było wtedy jeszcze codziennością. Długo nie robiłem postępów w zawodzie, nawet na studiach jeszcze specjalnie nie wychodziłem poza program i nie robiłem jakichś pobocznych projektów (nie licząc rzeczy, które rozpoczynałem i porzucałem na samym początku). Do pierwszej i jak na razie jedynej pracy przyszedłem w momencie, gdy brali każdego, kto choćby udawał programistę. To tutaj nauczyłem się większości rzeczy, które dzisiaj robię.
Tyle na moim przykładzie. A jak tak patrzę szerzej, to nie mam wrażenia, żeby regułą było, że wystarczy być ambitnym i się życie ułoży. Na pewno to pomaga, ale często nawet ta ambicja jest "odziedziczona". Wzorce i wymagania od rodziców, inne środowisko, w którym się wyrasta, to czy można się poświęcić zainteresowaniom, czy trzeba walczyć od początku dorosłego życia o minimum utrzymania. Wiadomo, każdy zna jakieś jednostki, który wybiły się ze swojego trudnego początkowego położenia i wyszły na ludzi, czasem mają jakieś wyjątkowe osiągnięcia. Ale to raczej są wyjątki, a regułą jest, że prawnik ma rodzica prawnika, lekarz rodzica lekarza, mechanik rodzica mechanika. Nie mówię, że się nie da, ale jest to trudne i nie można oczekiwać i wymagać od osoby mającej trudny start, że za pstrykcięciem palcami odmieni swoje życie. Wystarczy chcieć. I mieć pomysł. I samozaparcie. I trochę szczęścia, albo przynajmniej brak pecha. Ja jako synek mamusi, która umożliwiła mu siedzenie w pokoju przy komputerze i zapewniła, że nie musi się z niczym konfrontować, nie miałem chęci, nie miałem pomysłu. W pewnym momencie miałem tylko szczęście.
Oczywiście daleko mi jeszcze do tego, żebym był zadowolony z życia, teraz powoli dopiero zbieram siły i próbuję coś świadomie zmienić w swoim życiu. Zbliżając się do czterdziestki Teraz chcę, nie wiem, jak będzie ze szczęściem.
A jak było z zostawaniem programistą? Nie przypominam sobie jakiegoś wielkiego wysiłku, który bym tu włożył. Trochę fuksa miałem z początku, bo w czasach podstawówki mój sąsiad/nauczyciel pokazał mi podstawy programowania i stwierdziłem, że to mnie kręci. Fuksem było też to, że łatwo mi przychodziło myślenie abstrakcyjne - nie było to wyuczone w żaden celowy sposób. Fuksem było też to, że miałem dostęp do komputera, co w mojej wiosce nie było wtedy jeszcze codziennością. Długo nie robiłem postępów w zawodzie, nawet na studiach jeszcze specjalnie nie wychodziłem poza program i nie robiłem jakichś pobocznych projektów (nie licząc rzeczy, które rozpoczynałem i porzucałem na samym początku). Do pierwszej i jak na razie jedynej pracy przyszedłem w momencie, gdy brali każdego, kto choćby udawał programistę. To tutaj nauczyłem się większości rzeczy, które dzisiaj robię.
Tyle na moim przykładzie. A jak tak patrzę szerzej, to nie mam wrażenia, żeby regułą było, że wystarczy być ambitnym i się życie ułoży. Na pewno to pomaga, ale często nawet ta ambicja jest "odziedziczona". Wzorce i wymagania od rodziców, inne środowisko, w którym się wyrasta, to czy można się poświęcić zainteresowaniom, czy trzeba walczyć od początku dorosłego życia o minimum utrzymania. Wiadomo, każdy zna jakieś jednostki, który wybiły się ze swojego trudnego początkowego położenia i wyszły na ludzi, czasem mają jakieś wyjątkowe osiągnięcia. Ale to raczej są wyjątki, a regułą jest, że prawnik ma rodzica prawnika, lekarz rodzica lekarza, mechanik rodzica mechanika. Nie mówię, że się nie da, ale jest to trudne i nie można oczekiwać i wymagać od osoby mającej trudny start, że za pstrykcięciem palcami odmieni swoje życie. Wystarczy chcieć. I mieć pomysł. I samozaparcie. I trochę szczęścia, albo przynajmniej brak pecha. Ja jako synek mamusi, która umożliwiła mu siedzenie w pokoju przy komputerze i zapewniła, że nie musi się z niczym konfrontować, nie miałem chęci, nie miałem pomysłu. W pewnym momencie miałem tylko szczęście.
Oczywiście daleko mi jeszcze do tego, żebym był zadowolony z życia, teraz powoli dopiero zbieram siły i próbuję coś świadomie zmienić w swoim życiu. Zbliżając się do czterdziestki Teraz chcę, nie wiem, jak będzie ze szczęściem.