29 Lip 2021, Czw 9:47, PID: 845934
@Danna wykonywałam kiedyś głupią i dość ciężką pracę fizyczną - liczenie i wykładanie towaru nocą w sklepach. Nie było łatwo i przyjemnie, co więcej, po kilku błędach mnie wyrzucili (po jakichś dwóch miesiącach), co odbiło się na moim mikroskopijnym poczuciu własnej wartości. Ale nawet to dało mi poczucie, że w końcu coś robię ze swoim życiem.
Wtedy też myślałam trochę jak @Ciasteczko, że praca w korpo (albo ogólnie w biurze) to już prestiż i że to generalnie za wysokie progi na moje nogi. Tymczasem w korporacjach jest sporo ludzi "na samym dnie", którzy nie mogą delegować nikomu zadań, które są na nich kaskadowane. I tak źle, i tak niedobrze. Wyścig szczurów, wypalenie zawodowe, szklany sufit, ciągły "pushing" - generalnie te żarty o korporacjach to wcale nie są żarty.
Byłam przerażona, kiedy dostałam swój wymarzony staż. W swoim blogasku opisywałam swoje ówczesne przygody np. załamanie związane z tym, że nie umiałam obsłużyć drukarki xd. Byłam non stop przekonana, ze mnie wywalą.
Wdrożenie się do teamu na tyle, żeby nie bać się tych ludzi zajęło mi 2 lata. Nie było łatwo, ba, było mi diabelnie ciężko, ale uważam, że ta praca dała mi bardzo dużego kopa w dziedzinie samorozwoju.
Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, jestem zupełnie inną osobą niż kilka lat temu. Inna sprawa, że nadal się czasem dołuję, porównując się z osobami (często nawet nie konkretnymi), które uważam za lepsze od siebie. Za to kiedy przekierowuję swoje myśli na to, jak sama się zmieniłam we względnie krótkim okresie, to mam ochotę się poklepać po ramieniu.
Poza tym myślę, że @Ciasteczko bardzo słusznie poruszyła temat pt. "Czego ja tak naprawdę chcę w życiu?". Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, ale wymyślenie sobie jakichś celów powinno pomóc w wyjściu ze stagnacji. Ja tak bardzo chciałam się usamodzielnić i uniezależnić, że było to silniejsze nawet od lęków społecznych. Pytanie też, czy styl życia NEET generuje u kogoś cierpienie, czy nie. Bo jeśli tak, to trzeba chociaż pomyśleć, jakie są możliwe rozwiązania.
Inna sprawa, że życie generalnie jest po prostu stresujące i przyjemne bardziej "bywa" niż "jest". Szkoła, studia, praca - to zawsze źródła większych czy mniejszych nieprzyjemności. Nie wszystkich da się uniknąć. To znaczy - można, ale wtedy się żyje się w sposób, który nie każdemu odpowiada (ten wspomniany wyżej NEET).
Odnośnie szczęścia - fakt, miałam farta z tym, że trafiłam do psychiatry zanim opuściłam ten łez padół. Miałam też szczęście, że zdążyłam kupić tanie mieszkanko, na które było mnie stać i że moja matka wsparła mnie w tym finansowo. Poniekąd miałam szczęście też z tym, że krótko po rozpoczęciu przeze mnie pracy zaczęto wdrażać nowy system, w którym się wyspecjalizowałam (inna sprawa, że na osiągnięcie poziomu biegłości miałam jakiś miesiąc, bo wcześniej się tym nie zajmowałam). Chodzi mi o to, że temu szczęściu trzeba trochę pomóc - bez wykazania jakiegoś wysiłku nie można liczyć na zmianę.
Kończąc na temacie studiów - na swoich pierwszych studiach musiałam brać leki uspokajające, żeby wygłosić prezentację. Na drugich przed większością prezentacji popijałam wodę z walerianą. Nie zawiązałam żadnych bliższych znajomości, ale ludzie z grupy szanowali mnie, bo byłam im potrzebna jako kujon i dostawca notatek. Niektóre zajęcia wzbudzały we mnie taki lęk, że bolał mnie brzuch i miałam problemy ze spaniem.
Wtedy też myślałam trochę jak @Ciasteczko, że praca w korpo (albo ogólnie w biurze) to już prestiż i że to generalnie za wysokie progi na moje nogi. Tymczasem w korporacjach jest sporo ludzi "na samym dnie", którzy nie mogą delegować nikomu zadań, które są na nich kaskadowane. I tak źle, i tak niedobrze. Wyścig szczurów, wypalenie zawodowe, szklany sufit, ciągły "pushing" - generalnie te żarty o korporacjach to wcale nie są żarty.
Byłam przerażona, kiedy dostałam swój wymarzony staż. W swoim blogasku opisywałam swoje ówczesne przygody np. załamanie związane z tym, że nie umiałam obsłużyć drukarki xd. Byłam non stop przekonana, ze mnie wywalą.
Wdrożenie się do teamu na tyle, żeby nie bać się tych ludzi zajęło mi 2 lata. Nie było łatwo, ba, było mi diabelnie ciężko, ale uważam, że ta praca dała mi bardzo dużego kopa w dziedzinie samorozwoju.
Jakkolwiek banalnie by to nie brzmiało, jestem zupełnie inną osobą niż kilka lat temu. Inna sprawa, że nadal się czasem dołuję, porównując się z osobami (często nawet nie konkretnymi), które uważam za lepsze od siebie. Za to kiedy przekierowuję swoje myśli na to, jak sama się zmieniłam we względnie krótkim okresie, to mam ochotę się poklepać po ramieniu.
Poza tym myślę, że @Ciasteczko bardzo słusznie poruszyła temat pt. "Czego ja tak naprawdę chcę w życiu?". Nie jest łatwo odpowiedzieć na to pytanie, ale wymyślenie sobie jakichś celów powinno pomóc w wyjściu ze stagnacji. Ja tak bardzo chciałam się usamodzielnić i uniezależnić, że było to silniejsze nawet od lęków społecznych. Pytanie też, czy styl życia NEET generuje u kogoś cierpienie, czy nie. Bo jeśli tak, to trzeba chociaż pomyśleć, jakie są możliwe rozwiązania.
Inna sprawa, że życie generalnie jest po prostu stresujące i przyjemne bardziej "bywa" niż "jest". Szkoła, studia, praca - to zawsze źródła większych czy mniejszych nieprzyjemności. Nie wszystkich da się uniknąć. To znaczy - można, ale wtedy się żyje się w sposób, który nie każdemu odpowiada (ten wspomniany wyżej NEET).
Odnośnie szczęścia - fakt, miałam farta z tym, że trafiłam do psychiatry zanim opuściłam ten łez padół. Miałam też szczęście, że zdążyłam kupić tanie mieszkanko, na które było mnie stać i że moja matka wsparła mnie w tym finansowo. Poniekąd miałam szczęście też z tym, że krótko po rozpoczęciu przeze mnie pracy zaczęto wdrażać nowy system, w którym się wyspecjalizowałam (inna sprawa, że na osiągnięcie poziomu biegłości miałam jakiś miesiąc, bo wcześniej się tym nie zajmowałam). Chodzi mi o to, że temu szczęściu trzeba trochę pomóc - bez wykazania jakiegoś wysiłku nie można liczyć na zmianę.
Kończąc na temacie studiów - na swoich pierwszych studiach musiałam brać leki uspokajające, żeby wygłosić prezentację. Na drugich przed większością prezentacji popijałam wodę z walerianą. Nie zawiązałam żadnych bliższych znajomości, ale ludzie z grupy szanowali mnie, bo byłam im potrzebna jako kujon i dostawca notatek. Niektóre zajęcia wzbudzały we mnie taki lęk, że bolał mnie brzuch i miałam problemy ze spaniem.