25 Lip 2021, Nie 12:05, PID: 845757
Cytat:Nie nakręcaj się Jestem zdania, że u mnie czynnikiem decydującym była nadopiekuńczość matki, a potem partnera. Znam osoby z patologicznych domów, które mimo przeciwności losu świetnie sobie radzą w dorosłym życiu.
Ale gdy człowiek od dzieciństwa nie ma wpojonego poczucia własnej wartości, a jednocześnie nie jest zmuszony do samodzielności, to prosta droga do bycia życiowym nieudacznikiem. Z kolei dzieci wywodzące się z patologii, ale zdane wyłącznie na siebie, często wyrastają na ludzi zaradnych i osiągających sukcesy (choć nie bez problemów).
Z takimi stwierdzeniami to byłabym ostrożna. Znam ten stereotyp, że osoby z patologii sa czesto zaradne, a ci chowani pod kloszem niezbyt ale narpawdę nie ma reguly na to.
Ja pochodze z rodziny zastępczej, która wmawiała mi przez całe życie, ze moi biologiczni rodzice wychowywali mnie nadopiekuńczo, że wyręczali mnie we wszystkim i przez wiekszość życia w to wierzyłam, co powodowało silne wyrzuty sumienia i czcie się gorszą, bo właśnie "ludzie mają gorzej, patologie na chacie i sobie radzą, a jak miałam za dobrze i nie potrafię, to ze mną jest coś nie tak". Takie myślenie o nadopiekuńczości moich rodziców wzięło się z dwóch powodów, po pierwsze z tego, ze ja jako dziecko praktycznie do smierci mamy (czyli jak miałam jakoś 11 lat) spałam z nią w jednym łó,zku jakbm była małym dzieckiem, po drugie byłam dzieckiem płaczliwym, mazgajowatym, jak przyjeżdżałam na wakacje do siostry i jej dzieciaków, gdzie szwagier stosował przemoc i krzyki, to potrafiłam w środku nocy w dużym mieście po prostu uciec z domu ze strachu, a moi siostrzeńce "wytrzymywali to" bo byli do tego przyzwyczajeni. Taka delikatnosć psychiczna w połączeniu z tym, że nic nie potrafilam wokół siebie zrobić, to był dla mojej siostry (która później stała się moją rodziną zastępcza) znak, że nasza matka mnie rozpieszczała za bardzo. Ja pmiętam to jednak trochę inaczej. Okres wczesnego dzeiciństwa czyli tak mniej więcej od przedszkola do wczesnych lat podstawówki, pamiętam jako czas spędzany z mamą na pomaganiu na polu w pieleniu grządek, zajmowaniu się zwierzętami gospodarskimi, nawet obrabianiu ich np. na rosól, wspólnym gotowaniem, pieczeniem , przygotowniem konfitur itp. Matka mi pokazywała jak robić taki rzeczy, ja też ni unikałam tych obowiązkow. Nie było to żdne wyręczanie mnie. Wszystko zaczęło się psuć jak matka na raka zachorowała, wtedy wszystko kręciło się wokół choroby (co jest normalne) i faktycznie od tego okresy aż po śmierć mojego ojca w czasie późnijszym (popadł w alkoholizm po śmierci matki) byłam wyręczana we wszystkim, ale bardziej miało to związek z zaniedbanim mnie bo nikt w chacie nie zwracał na mnie uwagi, niż z nadopiekuńczoscią. Mój ojciec np. bardziej był zainteresowany, żeby samemu zrobić obiad, postawic na stole a potem pójść do kumpla się naj*bać, niż spędzać czas na pokazywaniu mi jak się gotuje ipt. W każdym razie doszło do tego, że jak suostra wzięła mnie do siebie na wychowanie to nie potrafiłam zrobić nic, ani kanapek,czy obiadu (jej corka już w wieku 7 lat potrafila gotować), a okna myłam np. brudną szmatą od podłogi, bo nie wiedziałam, że sa do tego ścierki.
Ja nie wierzę w to stwierdzenie. Wiele osób, ktore w szkole mnie przesladowaly tż pochodzą z patologii, a ich życie zaodowe nie różni się wiele od mojego. Wiekszosc tez siedzi za granica, wykonuja niko platne prce, niektórzy na zasiłki trafiają, czyli s jeszcze bardziej niezaradni. Moim zdaniem to kwestia głownie osobowości. Jak ktoś żyje w patologii i ma wiele rodzenstwa to bedzie wchodzul w role w zależności od swoich predyspozycji. Tzw. dziecko bohater, czyli to, które czuje sie odpowiedzialen za rodzenstwo mlze w przyszłości osiągnąć duzy sukces zawodowy bo od dziecka jest bardzo odpowiedzialne, ale już taki np. kozioł ofiarny to nawet w więzieniu może skończyć.
Cytat:U mnie też nie było pochwał za naukę ani żadnych rad "co dalej". I tak samo oczekiwano, że jako zdolna uczennica łatwo sobie poradzę w dorosłym życiu.
Wiesz, kiedy udało mi się rozwinąć skrzydła? Gdy byłam zdana na siebie, np. podczas pracy za granicą. Wyjechałam praktycznie z obcymi sobie ludźmi i pełniłam rolę tłumacza, bo nikt oprócz mnie nie znał języka. Mimo że pracowałam ciężko fizycznie, czułam się chyba najlepiej w całym życiu. Głowa wolna od myślenia, brak czasu na analizę każdej pierdoły, codzienna rutyna ograniczająca się do zaspokojenia podstawowych potrzeb fizycznych - to mi pomogło.
Teraz mam zajęcie wymagające kreatywnego myślenia i ślęczenia przed komputerem, a po całym dniu czuję się jak wyciśnięta cytryna. Dodatkowo caly czas czekam, aż ktoś odkryje, że jestem za głupia, za powolna i za leniwa do tej pracy. Nie pomaga też otoczenie, które uważa, że "coś tam robię na komputerze, ale tak naprawdę uj wie co".
Dlatego teraz celuję znów w pracę fizyczną, mam nadzieję, że dzięki temu znów poczuję, że żyję.
W jakim kraju byłas? To super, że pełniłaś rolę tłumacza, to w pewnien sposób "pestiż" za granica. Ja by ni dała rady, znam jezyk niemiecki dużo lepiej niż mój chłopak, mam większy zasób słownictwa ale ostatcznie jem i tak idzie w mowie dużo lepiej niż mi bo... nie boi się mówić. Ja nie gdam tutaj z nikim i unkam konwersacji po niemiecku przez fobie. Mi strach przd ludźmi prktycznie wyklucza możliwość porozumiewania się w obcym języku i swobodnej komunikacji, dlatego często odczuwam poczucie braku sensu uczenia się jezyka, bo co z tego skoro go i tak ni wykorzystam
Wgl masz specyficznie, bo ludzie z reguły ucikają z fizycznych do biurowych, rzadko na odwrót. Ja gdybym miala pracę biurową, jakąkolwiek, nawet głupie klepanie w klawiaturę to już w rodzinei byłabym postrzegana jak "ktoś", jako osob, która ma "normalną" pracę, bo u mnie ktoś, kto pracuje fizycznie może być tylko studentem lub uposledzonym jesli robi tak całe życie.