Może to będzie trochę egocentryczne, ale cieszy mnie, że mimo wszystko (chyba) nie mam aż tak zaawansowanej fobii społecznej, żeby uciekać nawet przed własnymi perspektywami (zawód), zainteresowaniami (hobby) i potrzebami.
A teraz do rzeczy: co mi przeszkadza najbardziej? Na szczęście nie ma takiej rzeczy, która by mnie przyprawiała o codzienne wyrzuty, jak to dobrze, że lubię 'samotnictwo'... Z drugiej strony, fobia rujnuje raz zdobyte sukcesy, osiągnięcia ~~
Myślę, że najbardziej dokuczliwa fobia okazywała się (bo teraz to już 'po ptakach') w utrzymywaniu dobrych relacji z poszczególnymi osobami. Tak, patrząc na to z dzisiejszej perspektywy, zmarnowałem (przy 'drobnej' pomocy fobii
) naprawdę wiele okazji nie tylko na koleżeństwo, ale i przyjaźń, a może nawet i coś więcej. [Głupcze, pobudka! Nie zapędziłeś się zbytnio?
]
Licząc od początku będą to znajomości aranżowane przez rodzinę, "przededukacyjne", nie było ich wiele, ale: ponad połowę zniszczyła przeprowadzka, a z resztą teoretycznie kontakt zachowałem, ale w miarę upływu czasu znajomości blakły, a dzisiaj to wspomnienie (ew. szczątkowe kontakty, przy okazji np. imprez rodzinnych - których notabene nienawidzę).
Dalej - wczesnoszkolne znajomości - te, na skutek różnych rotacji, nigdy nie były stałe, ale jednocześnie najbardziej ich żałuję: to byli głównie sąsiedzi z dzielnicy, których mijam dziś bez słowa, roześmianych, z dziewczynami, kumplami... Pod koniec podstawówki miałem nawet quasi-przyjaciela, ale wybrałem inne (lepsze) gimnazjum niż on.
Następnie będą gimnazjalne znajomości - tak, tutaj też miałem okazje... Mimo że w pierwszej klasie gimu byłem po raz pierwszy naprawdę sam. W końcu, po 3 latach, klasę jako całość poznałem niewiele lepiej niż na starcie - z jednym wyjątkiem. Miałem 2 dobrych kolegów. Nawet w wakacje się z nimi jeszcze od czasu do czasu spotykałem i gadałem - to mój ewenement. Dziś zostały tylko sporadyczne (raz na pół roku?) rozmowy na gg...
Potem kolejny etap - liceum. Oczywiście wybrałem sobie inne niż ww. kumple, za to miałem w klasie kilka dziewczyn z gimnazjalnej klasy - choć to bardziej wada niż zaleta, bo i tak się praktycznie nie znaliśmy, za to one uważały, że ja nie lubię dziewczyn (w sumie to ciężko im się dziwić). Ogólnie mówiąc, miałem dość cyniczną i jednocześnie inteligentną grupę. To mi nawet odpowiadało, bo nie było to zwyczajne... Znalazłem osoby bardzo podobne zainteresowaniami, a nawet charakterem do mnie. I tak minęły lata i w końcu matura. Oczywiście kontakt się urwał, zostało tradycyjnie gg, które i tak nie ma zbytniego znaczenia poza rzadkimi kontaktami "informacyjnymi" (gdzie się dostałeś? itp.).
I tak to jest w moim przypadku. Razem będzie nawet -naście szans. Zmarnowany potencjał, a myślę, że nawet (a może zwłaszcza?) introwertykowi przydałby się przyjaciel...