15 Wrz 2009, Wto 21:08, PID: 176159 
	
	
	
		No właśnie. Niedługo wyjeżdżam do Krakowa, a za pół miesiąca zaczynam studia...
(Mam nadzieję, że Mysz mi wybaczy i nie zbanuje, ale póki co nie wiem, jak ująć to, co chcę napisać w słowa, a nie chciałem, by temat mi odpłynął. Jutro obiecuję napisać tego posta.)
	
	
	
	
(Mam nadzieję, że Mysz mi wybaczy i nie zbanuje, ale póki co nie wiem, jak ująć to, co chcę napisać w słowa, a nie chciałem, by temat mi odpłynął. Jutro obiecuję napisać tego posta.)
 PhS

			
	
 No i - już kończąc - moje wywody - ostatnio zdałem sobie sprawę... że jest mi całkiem dobrze w moim mieście: wszędzie blisko, wszystko znajome... A raczej byłoby, gdyby nie ten cholerny bagaż doświadczeń. I ogólnie mam wrażenie, że ja nie wyjeżdżam. Bardziej uciekam. Ale wiem też doskonale, że te cholerne kamienie nie znikną na raz, dwa, trzy i gotowe i pociągną się za mną (thank you, cholerna podświadomość). Jeśli czwarty raz w moim życiu zacznie się piekło, to już nie wiem, czy się definitywnie nie załamię. A chciałbym, żeby w końcu było dobrze. Zresztą, po tylu cierpieniach należy mi się przynajmniej rok pełnego szczęścia...
 Też żałuję, że studiuję to co studiuję, gdybym miała jeszcze raz wybierać, zdecydowałabym się na coś innego. 
 tak samo ze studium
	
	
	