07 Sie 2025, Czw 17:08, PID: 880300
Jak sobie pomóc?
To filozoficzne.
Wszyscy zawsze pier*lą o zmianie myślenia, o samoakceptacji i terapii, wsparciu społecznym. A prawda jest taka, że bez ekspozycji się nie wyjdzie. Zaczęłam pracować z ludźmi, powiedzmy klientami i lęk stopniowo malał. Nie na tyle bym mogła swobodnie z każdym rozmawiać, ale przy sympatycznych osobach umiem powiedzieć więcej. Bycie chamskim i wrednym (nawet jeśli był to pojedyncze sytuacje), czyt. przełożony, blokuje, mówię do tej osoby tylko o tematach pracowych, nie jestem w stanie się otworzyć. Formułki (kind of) jakie muszę mówić do obcych ludzi pomagają, mniej boję się patrzeć w oczy po roku czy 2 latach pracy. Myślę, że taka ekspozycja jest pomocna tylko trudna. Jakoś tak sobie ten lęk zinternalizowałam, że częściej męczy mnie po pracy a nie w trakcie pracy (lecz na szczęście nie każdego dnia po pracy). Emocje bywają jednymi z okrutniejszych na które nic nie pomaga tylko przekierowanie uwagi (np. oglądanie czegoś, zajęcie głowy czymkolwiek by nie skupiać się na tym jaki się ma stan emocjonalny). Pomocne okazało się też skończenie szkółki (czy studiów) po prostu nie znajduję się już w sytuacjach kiedy mogłabym rozbudowywać sieć społecznych kontaktów i nie muszę się specjalnie dogadywać by znaleźć się w parze, w grupie, w triadzie czy czymkolwiek by niejako przetrwać. Myślę, że znalezienie odpowiedniej grupy ludzi (na żywo) mogłoby jeszcze bardziej mnie otworzyć, bo mój mózg przekonywałby się raz za razem, że mówienie jest bezpieczne i nikt nie użyje niczego przeciwko mnie czy znowu nie skrzywdzi, a może być czymś sympatycznym i budującym pozytywny nastrój.
To już nie moja sytuacja, ale da się też siedzieć w domu kilka lat i wyjść. Do pracy, do ludzi. Te relacje z ludźmi nie są raczej bliskie, a bardziej są to znajomi, ale są. Terapia ekspozycyjna. Dużo bólu, ogrom cierpienia. Po 2-4 latach od pierwszej ekspozycji lęk maleje, może prawie i do 0. Można kupić samochód i sobie funkcjonować. Tu pomogła nie tylko praca lecz utrata bliskiej osoby i ?spotkania z dalszą rodziną. Na głęboką wodę, dość bolesne zapoznawanie się z rzeczywistością i walka ze swoimi słabościami.
Jest pytanie, które sobie czasem zadaję: czy bycie w związku pomaga? Nie wiem. Na początku może tak, może podbudowanie pewności siebie pomaga, odkrycie swoich zalet i wad, swoich słabych zachowań. Buduje świadomość. Nadzieja na przyszłość też pomaga, umożliwia przerwanie błędnych depresyjnych ruminacji. Na pewno to, że pewność że zawsze będzie ktoś kto wesprze czy nie zostawi, może pomagać. Gorzej, gdy taka świadomość czy ktoś będzie zawsze, się rozmywa bo może ktoś nie będzie zawsze. Więc związek tak, może pomagać gdy jest na etapie solid, gdy pojawiają się wątpliwości to może nie pomagać już. Ważne by tą swoją pewność siebie budować nie robiąc z siebie przedłużenia drugiej osoby czy coś.
To filozoficzne.
Wszyscy zawsze pier*lą o zmianie myślenia, o samoakceptacji i terapii, wsparciu społecznym. A prawda jest taka, że bez ekspozycji się nie wyjdzie. Zaczęłam pracować z ludźmi, powiedzmy klientami i lęk stopniowo malał. Nie na tyle bym mogła swobodnie z każdym rozmawiać, ale przy sympatycznych osobach umiem powiedzieć więcej. Bycie chamskim i wrednym (nawet jeśli był to pojedyncze sytuacje), czyt. przełożony, blokuje, mówię do tej osoby tylko o tematach pracowych, nie jestem w stanie się otworzyć. Formułki (kind of) jakie muszę mówić do obcych ludzi pomagają, mniej boję się patrzeć w oczy po roku czy 2 latach pracy. Myślę, że taka ekspozycja jest pomocna tylko trudna. Jakoś tak sobie ten lęk zinternalizowałam, że częściej męczy mnie po pracy a nie w trakcie pracy (lecz na szczęście nie każdego dnia po pracy). Emocje bywają jednymi z okrutniejszych na które nic nie pomaga tylko przekierowanie uwagi (np. oglądanie czegoś, zajęcie głowy czymkolwiek by nie skupiać się na tym jaki się ma stan emocjonalny). Pomocne okazało się też skończenie szkółki (czy studiów) po prostu nie znajduję się już w sytuacjach kiedy mogłabym rozbudowywać sieć społecznych kontaktów i nie muszę się specjalnie dogadywać by znaleźć się w parze, w grupie, w triadzie czy czymkolwiek by niejako przetrwać. Myślę, że znalezienie odpowiedniej grupy ludzi (na żywo) mogłoby jeszcze bardziej mnie otworzyć, bo mój mózg przekonywałby się raz za razem, że mówienie jest bezpieczne i nikt nie użyje niczego przeciwko mnie czy znowu nie skrzywdzi, a może być czymś sympatycznym i budującym pozytywny nastrój.
To już nie moja sytuacja, ale da się też siedzieć w domu kilka lat i wyjść. Do pracy, do ludzi. Te relacje z ludźmi nie są raczej bliskie, a bardziej są to znajomi, ale są. Terapia ekspozycyjna. Dużo bólu, ogrom cierpienia. Po 2-4 latach od pierwszej ekspozycji lęk maleje, może prawie i do 0. Można kupić samochód i sobie funkcjonować. Tu pomogła nie tylko praca lecz utrata bliskiej osoby i ?spotkania z dalszą rodziną. Na głęboką wodę, dość bolesne zapoznawanie się z rzeczywistością i walka ze swoimi słabościami.
Jest pytanie, które sobie czasem zadaję: czy bycie w związku pomaga? Nie wiem. Na początku może tak, może podbudowanie pewności siebie pomaga, odkrycie swoich zalet i wad, swoich słabych zachowań. Buduje świadomość. Nadzieja na przyszłość też pomaga, umożliwia przerwanie błędnych depresyjnych ruminacji. Na pewno to, że pewność że zawsze będzie ktoś kto wesprze czy nie zostawi, może pomagać. Gorzej, gdy taka świadomość czy ktoś będzie zawsze, się rozmywa bo może ktoś nie będzie zawsze. Więc związek tak, może pomagać gdy jest na etapie solid, gdy pojawiają się wątpliwości to może nie pomagać już. Ważne by tą swoją pewność siebie budować nie robiąc z siebie przedłużenia drugiej osoby czy coś.