23 Mar 2019, Sob 1:57, PID: 786564 
	
	
	
		Jako, że ja jeszcze nigdy nie byłam w związku, to niestety nie wypowiem się, jakie miałam z tym doświadczenia, ale jestem ciekawa Waszych opinii, bo coraz częściej mogę zaobserwować to zjawisko w moim otoczeniu. Chodzi mi o to, że zauważyłam, że pewne pary, z którymi miałam okazję się zaznajomić, preferują coś takiego, że zaczynają stronić od różnych spotkań w swoich gronach znajomych i zaczynają spędzać czas głownie tylko w swoim towarzystwie.
Czy takie zachowanie wydaje Wam się zdrowe? -
 Według mnie może okazać się w pewnym stopniu toksyczne, szczególnie jeśli w parze z tym idą jakieś lęki czy ograniczenia/nakładanie dziwnych limitów od strony jakiegoś partnera, które mogą popsuć komfort relacji między partnerami jak i w gronie znajomych. Z drugiej strony jeśli pewne osoby nie mają tak wielkiej potrzeby socjalizacji czy są introwertykami, to może się okazać, że wszystko będzie w porządku w takim stanie rzeczy.
Jakie są Wasze spostrzeżenia odnośnie tej kwestii?
	
	
	
	
	
Czy takie zachowanie wydaje Wam się zdrowe? -
 Według mnie może okazać się w pewnym stopniu toksyczne, szczególnie jeśli w parze z tym idą jakieś lęki czy ograniczenia/nakładanie dziwnych limitów od strony jakiegoś partnera, które mogą popsuć komfort relacji między partnerami jak i w gronie znajomych. Z drugiej strony jeśli pewne osoby nie mają tak wielkiej potrzeby socjalizacji czy są introwertykami, to może się okazać, że wszystko będzie w porządku w takim stanie rzeczy.Jakie są Wasze spostrzeżenia odnośnie tej kwestii?
	
 PhS
 



 Jeśli jesteś w związku, to raczej logiczne, że nie będziesz chodzić do klubów jak przedtem i wyrywać nieznajomych ;
	

 czasem nawet muszę się bunkrować przed własnym chłopem 
	
ł pizzę - bo w końcu mieliśmy oddzielne jedzenie (po części z powodu preferencji, po części "bo tak"), oddzielne ubrania, oddzielne np. perfumy - mimo, że bardzo mi się podobały - a ze względu na ograniczenie spędzania wolnego czasu na zewnątrz, to może dwa razy wyszliśmy napić się piwa czy kawy gdzieś w miłym miejscu, reszta to siedzenie w domu. I takie gnicie. Mam wrażenie, że równie dobrze mogłabym przespać te dwa lata w swoim domu i przynajmniej obyłoby się bez poharatania psychicznego, z którym walczę do dziś w kwestii damsko-męskiej. Ale zdobyłam trochę doświadczenia "z ludźmi", nawet jeśli było ono zredukowane do jednej osoby... Prędzej czy później idzie oszaleć, nawet jeśli jest się skrajnym introwertykiem, bo to takie trochę siedzenie na płocie; mieszkania też nie mieliśmy tylko dla siebie, bo pozostałe pokoje były wynajmowane innym, co prawda nieuciążliwym, ale jednak często obecnym lokatorom; również za często nie wychodzili... Nietrudno się wiec domyślić, że nawzajem umacnialiśmy tylko swoje szkodliwe nawyki, separowaliśmy się od otoczenia i o ile "miesiąc miodowy" po przeprowadzce był naprawdę ok, poczucie samotności zmieniło się w poczucie intymności, to potem stało się kompletnie odwrotnie. Czy żałuję? Mimo wszystko nie.