05 Sty 2017, Czw 0:33, PID: 606653 
	
	
	
		Od razu uprzedzam że będzie dłuugo, potrzebuję się wyżalić 
Mam nową pracę od miesiąca. Pracuje w przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Praca jest idealna jeśli chodzi o warunki, to znaczy blisko do domu, godziny pracy, wolne weekendy itd. jednak problemem jest tytułowa adaptacja. Czasami raz jest lepiej, a raz gorzej, mam takie dni kryzysu, kiedy czuje niechęć do tej roboty. Jestem ogólnie rozdarta, bo z jednej strony odpowiadające mi warunki "techniczne", ale z drugiej strony sam charakter pracy, a raczej ludzie, średnio mi odpowiadają.
Jak wspomniałam, pracuję tam od miesiąca i niestety nadal nie czuję się w pełni swobodnie. Jest lepiej niż na początku, ale nadal w relacjach z innymi kuleje i mam poczucie, że tam nie pasuje. Do tej pory raczej na tym stanowisku pracowały starsze kobiety, a ja no jestem młodą osobą. Dla nauczycielek tam uczących zapewne jestem
ą w końcu mają dzieci w moim wieku, a z kolei one są dla mnie starymi babami. Wiem że wiek niekoniecznie musi grać rolę, bo są osoby które mają te po 40 lat i więcej, a są młode duchem, ale tutaj tak nie jest. Ja po prostu nie mam o czym z nimi rozmawiać. Nie będę przecież do nich gadać o grach, komiksach czy rpgach.  Ich rozmowy albo dotyczą pracy albo prywatnych spraw typu rozmowy o mężach, dzieciach czy pieczeniu ciast. Ja wtedy milczę, bo nie mam nic do powiedzenia, one też traktują mnie raczej jak powietrze. Generalnie są miłe, choć jedna nie ma dnia żeby się o coś do mnie nie przyczepiła i w ogóle z niej taka paniusa, co np. krzywi się, bo ona musi mieć świeże mleko, dla niej mleko stojące w lodówce na drugi dzień, to już jest niezdatne do użytku, heh. 
Wracając do głównego wątku - mimo że są miłe, to jednak nie potrafię się z nimi dogadać. Z dyrektorką jak jestem, to nie odzywamy się do siebie wcale. Trochę mnie krępuję taka cisza i mam poczucie że powinnam się odezwać, ale nie potrafię tak na siłę pociągnąć jakieś rozmowy
Z dziećmi też nie jest lepiej. Ja ogólnie do dzieci mam dość ambiwalentny i dosyć specyficzny stosunek. Tzn, pisząc o specyficznym stosunku mam na myśli to, że taki luźny. Do tej pory mój kontakt z dziećmi ograniczał się głównie do mojej bratanicy, a to zupełnie coś innego. Tutaj te kontakty są bardzo oficjalne, ja jestem dla nich "Panią X". Nie umiem za bardzo z nimi rozmawiać. Tzn, nawet jakbym chciała coś zagadać, to się bardo pilnuje, bo się boje że powiem coś nie tak, w końcu to obce dzieci, nie znam ich na tyle, nie wiem jak to odbiorą czy potem nie będzie tak, że powiedzą rodzicom że ja coś tam powiedziałam i potem będzie afera, bo zostanie to opatrzenie zrozumiane. Wiadomo dzieci są różne, są takie, które są przyjazne i otwarte i mnie lubią, są takie, które mnie nie lubią, a są też takie, które mają mnie gdzieś i jestem im obojętna. Ja w sumie do większości z nich mam nastawienie ostatnie. Dzieci na ogół mnie nie słuchają, była kiedyś sytuacja gdy poprosiłam jednego chłopca o to by nie kopał klocków innego dziecka, to jeden
 z złośliwym tekstem "Dobrze pani dyrektor", a reszta w śmiech. Wiem że to głupie, ale chciało mi się wtedy płakać. Zauważyłam też od jakiegoś czasu, że dwie dziewczynki się dziwnie zachowują w stosunku do mnie. Gdy coś do nich mówię to udają że nie słyszą i wiele razy widziałam jak jedna do drugiej coś mówiła na ucho i patrzyły się moją stronę, śmiejąc się. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale gdy n-ty raz to zobaczyłam, to zwróciłam im uwagę. Zrobiło im się głupio, ale minęła może z godzina i znowu to samo. Wiem, że pewnie dla was to absurdalne, że się przejmuje tym, że jakieś dwie 6 latki mnie obgadują, ale w liceum miałam w klasie takie "koleżanki", które mnie w taki sposób ostentacyjnie obgadywały mnie i moje dwie koleżanki i po prostu jestem przeczulona na takie zachowanie. Staram się mieć na to wywalone, ale gdzieś tam w głębi jest mi przykro. Opisuje to, bo przez to momentami się czuję tak, jakby mnie te dzieci nie lubiły, nie szanowały mnie w ogóle i nie była przez nie akceptowana. Momentami odnoszę wrażenie, że te dzieci protegują moją fobię, odczuwam lęki i przywołują te niemiłe wspomnienia z czasów szkolnych 
	
	
	
	
	

Mam nową pracę od miesiąca. Pracuje w przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Praca jest idealna jeśli chodzi o warunki, to znaczy blisko do domu, godziny pracy, wolne weekendy itd. jednak problemem jest tytułowa adaptacja. Czasami raz jest lepiej, a raz gorzej, mam takie dni kryzysu, kiedy czuje niechęć do tej roboty. Jestem ogólnie rozdarta, bo z jednej strony odpowiadające mi warunki "techniczne", ale z drugiej strony sam charakter pracy, a raczej ludzie, średnio mi odpowiadają.
Jak wspomniałam, pracuję tam od miesiąca i niestety nadal nie czuję się w pełni swobodnie. Jest lepiej niż na początku, ale nadal w relacjach z innymi kuleje i mam poczucie, że tam nie pasuje. Do tej pory raczej na tym stanowisku pracowały starsze kobiety, a ja no jestem młodą osobą. Dla nauczycielek tam uczących zapewne jestem
ą w końcu mają dzieci w moim wieku, a z kolei one są dla mnie starymi babami. Wiem że wiek niekoniecznie musi grać rolę, bo są osoby które mają te po 40 lat i więcej, a są młode duchem, ale tutaj tak nie jest. Ja po prostu nie mam o czym z nimi rozmawiać. Nie będę przecież do nich gadać o grach, komiksach czy rpgach.  Ich rozmowy albo dotyczą pracy albo prywatnych spraw typu rozmowy o mężach, dzieciach czy pieczeniu ciast. Ja wtedy milczę, bo nie mam nic do powiedzenia, one też traktują mnie raczej jak powietrze. Generalnie są miłe, choć jedna nie ma dnia żeby się o coś do mnie nie przyczepiła i w ogóle z niej taka paniusa, co np. krzywi się, bo ona musi mieć świeże mleko, dla niej mleko stojące w lodówce na drugi dzień, to już jest niezdatne do użytku, heh. Wracając do głównego wątku - mimo że są miłe, to jednak nie potrafię się z nimi dogadać. Z dyrektorką jak jestem, to nie odzywamy się do siebie wcale. Trochę mnie krępuję taka cisza i mam poczucie że powinnam się odezwać, ale nie potrafię tak na siłę pociągnąć jakieś rozmowy

Z dziećmi też nie jest lepiej. Ja ogólnie do dzieci mam dość ambiwalentny i dosyć specyficzny stosunek. Tzn, pisząc o specyficznym stosunku mam na myśli to, że taki luźny. Do tej pory mój kontakt z dziećmi ograniczał się głównie do mojej bratanicy, a to zupełnie coś innego. Tutaj te kontakty są bardzo oficjalne, ja jestem dla nich "Panią X". Nie umiem za bardzo z nimi rozmawiać. Tzn, nawet jakbym chciała coś zagadać, to się bardo pilnuje, bo się boje że powiem coś nie tak, w końcu to obce dzieci, nie znam ich na tyle, nie wiem jak to odbiorą czy potem nie będzie tak, że powiedzą rodzicom że ja coś tam powiedziałam i potem będzie afera, bo zostanie to opatrzenie zrozumiane. Wiadomo dzieci są różne, są takie, które są przyjazne i otwarte i mnie lubią, są takie, które mnie nie lubią, a są też takie, które mają mnie gdzieś i jestem im obojętna. Ja w sumie do większości z nich mam nastawienie ostatnie. Dzieci na ogół mnie nie słuchają, była kiedyś sytuacja gdy poprosiłam jednego chłopca o to by nie kopał klocków innego dziecka, to jeden
 z złośliwym tekstem "Dobrze pani dyrektor", a reszta w śmiech. Wiem że to głupie, ale chciało mi się wtedy płakać. Zauważyłam też od jakiegoś czasu, że dwie dziewczynki się dziwnie zachowują w stosunku do mnie. Gdy coś do nich mówię to udają że nie słyszą i wiele razy widziałam jak jedna do drugiej coś mówiła na ucho i patrzyły się moją stronę, śmiejąc się. Starałam się nie zwracać na to uwagi, ale gdy n-ty raz to zobaczyłam, to zwróciłam im uwagę. Zrobiło im się głupio, ale minęła może z godzina i znowu to samo. Wiem, że pewnie dla was to absurdalne, że się przejmuje tym, że jakieś dwie 6 latki mnie obgadują, ale w liceum miałam w klasie takie "koleżanki", które mnie w taki sposób ostentacyjnie obgadywały mnie i moje dwie koleżanki i po prostu jestem przeczulona na takie zachowanie. Staram się mieć na to wywalone, ale gdzieś tam w głębi jest mi przykro. Opisuje to, bo przez to momentami się czuję tak, jakby mnie te dzieci nie lubiły, nie szanowały mnie w ogóle i nie była przez nie akceptowana. Momentami odnoszę wrażenie, że te dzieci protegują moją fobię, odczuwam lęki i przywołują te niemiłe wspomnienia z czasów szkolnych 
	
 PhS


ą - nikt nie reaguje, a jak zobaczy, że np. ja siedzę od razu z pretensjami żebym coś robił. U mnie to trochę inaczej, głównie jedna osoba jest na mnie cięta, pewnie przez to, że ze dwa razy nie przyszedłem do pracy bez poinformowania. Nawet jeden kolega z brygady się za mnie wstawił i może dlatego przedłużyli mi umowę. Dzisiaj jak napisałem do "koleżanki" żeby podała mi numer do brygadzistki bo chciałem wyjaśnić czemu mnie nie ma to brygadzistka się na to nie zgodziła bo to jej numer osobisty, a nie ma służbowego. xd Do tego self-lider powiedział, że prawdopodobnie mnie wyrzucą, tylko, że nie wie o tym, że wziąłem l4, więc sobie może. xd Na inną pracę też nie mam perspektyw, tej "szukałem" ok. 4 miesięcy. 
 Wiem, że 
 nie rady, ale na nic więcej mnie nie stać. xd
	
 