12 Paź 2015, Pon 19:23, PID: 479548 
	
	
	
		hej. już od jakiegoś czasu zastanawiam się czy jestem po prostu leniwa czy może coś z moją psychiką jest nie tak. Zacznę może od tego, że pracuje od dwóch lat. od czerwca do sierpnia br. miałam przerwę i od 1 września poszłam do innej pracy bo poprzedniej miałam dość (jako, że to forum dla fobików nie muszę chyba wspominać, że pójście do pracy było dla mnie ogromnym stresem). 
W czym rzecz: nienawidzę chodzić do pracy. Robię to tylko dlatego żeby rodzice nie mieli pretensji, że cały czas siedzę w domu. Rano w ogóle nie mam siły wstać z łóżka, zazwyczaj ustawiam sobie drzemkę 10 min i przez ten czas mam same czarny myśli (nie pójść dzisiaj do pracy, zwolnić się itp.) no ale w końcu wstaję. zawsze w pracy mi się dłuży. w ogóle ta praca nie daje mi radości bo zarabiam grosze (studiów nie skończyłam mimo, że dwa razy próbowałam a wszystko przez moją nieśmiałość i życiową niezaradność). z jednej strony chciałabym więcej zarabiać a z drugiej strony boję się podjąć jakiś trudniejszych zadań w pracy, boję się odpowiedzialności i, że nie będę umiała czegoś zrobić (fobia?) więc niby praca nie daje mi żadnej satysfakcji ale też nie robię nic żeby to zmienić i nauczyć się więcej rzeczy bo się boję.
ogólnie to najbardziej nienawidzę niedzieli po godz. 17 i poniedziałku, szczególnie rano. te dwa dni to jest dla mnie koszmar. Zawszę w te dni zastanawiam się jakby to było jakbym nie istniała i myślę, że prędzej się zabije niż będę całe życie zapieprzać do pracy. w niedziele wieczorem praktycznie zawsze płaczę pod prysznicem (tak żeby nikt nie widział), że muszę iść do pracy a w poniedziałek rano mam tak strasznego doła i w ogóle nie mam chęci żeby wyjść z domu. nie chcę mi się wstać, nie chcę mi się myć, już o jedzeniu śniadania nie wspominając. z trudem wychodzę z domu i tylko się modlę żeby ten dzień szybko się skończył.
Dzisiaj miałam takiego doła, że o mało się w pracy nie popłakałam. od wtorku do czwartku jest już trochę lepiej. no a piątek i sobota są spoko bo nie myślę o tym, że na następny dzień muszę iść do pracy heh. ogólnie to moja praca nie jest jakaś zła. Nie robię nic trudnego, niestety codziennie mam styczność z wieloma ludźmi. chociaż najbardziej przeszkadzają mi współpracownicy (mimo, że ich lubię i są sympatyczni) to boję się, że jak zrobię coś źle to będą mnie oceniać. wolałabym siedzieć w tym biurze sama. no i bardzo nie lubię dojeżdżać do pracy, mam tam jakieś 13km ale strasznie nie lubię jeździć samochodem i to też mnie dobija bo siedzę sama w tym aucie (do poprzedniej pracy dojeżdżałam z koleżanką i ona kierowała).
ogólnie to świadomie mogę powiedzieć ze ta praca nie jest zła (no może oprócz płacy) i na pewno wiele osób by się ze mną zamieniło więc dlaczego tak bardzo jej NIENAWIDZĘ? w ogóle jak pracuje to ja nie potrafię normalnie funkcjonować. np. w niedziele chce wyjść na spacer to myślę sobie-nie wychodzę bo mi ta godzina szybko zleci na spacerze i będzie bliżej o godzinę do wieczoru (i do poniedziałku) albo np. lubię grać na kompie a tego unikam bo potem czas mi szybko płynie i sobie myślę, że jak będę grać to zaraz znowu będzie koniec dnia i do pracy. w ogóle te dni lecą jak szalone, ciągle tylko poranek, wstawanie, praca, obiad, tv i spanie i tak w kółko. nic się nie dzieje w tym życiu. ludzie teraz nie pracują po to żeby dobrze żyć tylko ŻYJĄ PO TO ŻEBY PRACOWAĆ
 
nic mnie nie cieszy kompletnie. chciałabym zamknąć się w domu i z niego nie wychodzić. wracam po pracy do domu, niby mam ileś czasu dla siebie a i tak ten wieczór zawsze tak zleci, że nawet nie wiem kiedy
 Nie wyobrażam sobie takiego życia przez kolejne X lat. co ja mam zrobić? jak mam polubić pracę? przecież jak moje myślenie się nie zmieni to ja oszaleje sama ze sobą. czy ja jestem po prostu taka leniwa? o co chodzi. chcę być szczęśliwa i cieszyć się życiem a nic prawie nie sprawia mi radości i wszystko widzę w ciemnych barwach. czuje się jak jakiś niewolnik tego życia, tej pracy. co ja mam zrobić żeby zmienić swoje nastawienie? już nie daje rady a przecież nawet jak teraz się zwolnie to pracować i tak będę kiedyś musiała 
	
	
	
	
	
W czym rzecz: nienawidzę chodzić do pracy. Robię to tylko dlatego żeby rodzice nie mieli pretensji, że cały czas siedzę w domu. Rano w ogóle nie mam siły wstać z łóżka, zazwyczaj ustawiam sobie drzemkę 10 min i przez ten czas mam same czarny myśli (nie pójść dzisiaj do pracy, zwolnić się itp.) no ale w końcu wstaję. zawsze w pracy mi się dłuży. w ogóle ta praca nie daje mi radości bo zarabiam grosze (studiów nie skończyłam mimo, że dwa razy próbowałam a wszystko przez moją nieśmiałość i życiową niezaradność). z jednej strony chciałabym więcej zarabiać a z drugiej strony boję się podjąć jakiś trudniejszych zadań w pracy, boję się odpowiedzialności i, że nie będę umiała czegoś zrobić (fobia?) więc niby praca nie daje mi żadnej satysfakcji ale też nie robię nic żeby to zmienić i nauczyć się więcej rzeczy bo się boję.
ogólnie to najbardziej nienawidzę niedzieli po godz. 17 i poniedziałku, szczególnie rano. te dwa dni to jest dla mnie koszmar. Zawszę w te dni zastanawiam się jakby to było jakbym nie istniała i myślę, że prędzej się zabije niż będę całe życie zapieprzać do pracy. w niedziele wieczorem praktycznie zawsze płaczę pod prysznicem (tak żeby nikt nie widział), że muszę iść do pracy a w poniedziałek rano mam tak strasznego doła i w ogóle nie mam chęci żeby wyjść z domu. nie chcę mi się wstać, nie chcę mi się myć, już o jedzeniu śniadania nie wspominając. z trudem wychodzę z domu i tylko się modlę żeby ten dzień szybko się skończył.
Dzisiaj miałam takiego doła, że o mało się w pracy nie popłakałam. od wtorku do czwartku jest już trochę lepiej. no a piątek i sobota są spoko bo nie myślę o tym, że na następny dzień muszę iść do pracy heh. ogólnie to moja praca nie jest jakaś zła. Nie robię nic trudnego, niestety codziennie mam styczność z wieloma ludźmi. chociaż najbardziej przeszkadzają mi współpracownicy (mimo, że ich lubię i są sympatyczni) to boję się, że jak zrobię coś źle to będą mnie oceniać. wolałabym siedzieć w tym biurze sama. no i bardzo nie lubię dojeżdżać do pracy, mam tam jakieś 13km ale strasznie nie lubię jeździć samochodem i to też mnie dobija bo siedzę sama w tym aucie (do poprzedniej pracy dojeżdżałam z koleżanką i ona kierowała).
ogólnie to świadomie mogę powiedzieć ze ta praca nie jest zła (no może oprócz płacy) i na pewno wiele osób by się ze mną zamieniło więc dlaczego tak bardzo jej NIENAWIDZĘ? w ogóle jak pracuje to ja nie potrafię normalnie funkcjonować. np. w niedziele chce wyjść na spacer to myślę sobie-nie wychodzę bo mi ta godzina szybko zleci na spacerze i będzie bliżej o godzinę do wieczoru (i do poniedziałku) albo np. lubię grać na kompie a tego unikam bo potem czas mi szybko płynie i sobie myślę, że jak będę grać to zaraz znowu będzie koniec dnia i do pracy. w ogóle te dni lecą jak szalone, ciągle tylko poranek, wstawanie, praca, obiad, tv i spanie i tak w kółko. nic się nie dzieje w tym życiu. ludzie teraz nie pracują po to żeby dobrze żyć tylko ŻYJĄ PO TO ŻEBY PRACOWAĆ
 nic mnie nie cieszy kompletnie. chciałabym zamknąć się w domu i z niego nie wychodzić. wracam po pracy do domu, niby mam ileś czasu dla siebie a i tak ten wieczór zawsze tak zleci, że nawet nie wiem kiedy
 Nie wyobrażam sobie takiego życia przez kolejne X lat. co ja mam zrobić? jak mam polubić pracę? przecież jak moje myślenie się nie zmieni to ja oszaleje sama ze sobą. czy ja jestem po prostu taka leniwa? o co chodzi. chcę być szczęśliwa i cieszyć się życiem a nic prawie nie sprawia mi radości i wszystko widzę w ciemnych barwach. czuje się jak jakiś niewolnik tego życia, tej pracy. co ja mam zrobić żeby zmienić swoje nastawienie? już nie daje rady a przecież nawet jak teraz się zwolnie to pracować i tak będę kiedyś musiała 
	
 PhS

 ), wyjść na spacer itp. typowego hobby raczej nie mam. niestety u mnie wszystko sprowadza się do czegoś takiego: robię coś przyjemnego (np. wychodze na godzinny spacer) to z automatu zanim wyjde pojawiają się myśli: jak wrócę to już będzie godzina później i znów czas mi za szybko ucieknie (wiem, że to brzmi dziwnie). Żeby o tym nie myśleć musiałabym robić coś co naprawdę wciągnie mnie do tego stopnia, że nie będę miała czasu żeby nawet pomyśleć o pracy. inna kwestia to to, że nie mam w ogóle ochoty wychodzić z domu, nie wiem dlaczego.
 O słodka naiwności...
	
 się). W poniedziałek po południu przychodzi depresja. Rano często nie mam sił by wstawać. Często przychodzą mi myśli by nie iść do pracy i w ogóle przestać chodzić, nie tłumaczyć się szefowi i nikomu z pracy. Olać to, że miałbym zwolnienie dyscyplinarne jakbym w końcu przyszedł po zaświadczenie z pracy, o ile by mi się kiedyś poprawiło. Ale z czego bym żył bez pieniędzy? Udałbym się po pomoc rodziny, a jakby nie pomogli (co jest prawdopodobne) to najwyżej zdechłbym pod mostem z głodu. To i tak lepsze, bo co to za życie tak codziennie cierpieć?
	
 . W tym z jednego praktycznego mam warunek i nie wierzę, że uda mi się go zaliczyć, nie odnajduję się na pracowni bo i są 2 panie, które delikatnie mówiąc nie przepadają za mną a to znacznie bardziej nasila mój już i tak duży lęk. Często po ćwiczeniach płaczę w domu albo z rana jak wstaję ze świadomością, że muszę się tam pokazać... Mam taką jakby "pewność", że na pewno mi się nie uda, a co za tym idzie zmarnuję całe 3 lata na darmo jak mnie wywalą bo nie zaliczę 
.
	
 

