16 Lut 2015, Pon 1:49, PID: 434058
Nowy rok, nowe doświadczenia
Czas odświeżyć dawno nie czytany wątek.
Jako, że moje ostatnie wywody umieściłem w tym wątku to postanowiłem sprawę kontynuować tutaj.
Parę postów powyżej można przeczytać moją historią z 2012. Otóż sprawa mimo, że zakończona spowodowała, że w pracy nie czułem się już tak dobrze i postanowiłem nie tylko pożegnać się z koleżanką, miejscem pracy, które mi ją przypominało, ale i z Krakowem i jak się okazało potem z Polską.
Postanowiłem oderwać się od tego wszystkiego i jak tylko nadeszła okazja (oferta pracy z Irlandii) to spakowałem się i uciekłem (tak to była ucieczka).
Byłem święcie przekonany, że w obcym kraju, wśród obcych ludzi jestem bezpieczny... Byłem w błędzie.
W nowej pracy poznałem jedynego Polaka w naszym dziale. Niecałe dwa miesiący po moim przylocie postanowił mnie wyciągnąć wreszcie do jakiegoś pubu irlandzkiego. Wieczorem zadzwonił telefon. Odebrałem, a tak kobiecy głos: "No cześć!". Okazało się, że zadzwoniła do mnie jego dziewczyna. Wieczór spędziliśmy w trójkę w pubie. Ja gadałem z jego dziewczyną, a on donosił drinki... Masakra jakaś (jak się potem dowiedziałem, dziewyczna kolegi żałowała, że On nie ma takiego charakteru jak ja). No nic wyszło na to, że się polubiliśmy. Nie widziałem jej do września kiedy przyleciała do niego w odwiedziny i zostałem zaproszony na lasagne, a potem jeszcze z dwa razy na obiad (dziewczyna ze śląska, która wie jak gotować). Widać było, że się lubimy, ale no dziewczyna kumpla to raz, a dwa ja absolutnie nie miałem ochoty na nic. Odpoczywałem po moich krakowskich przeżyciach.
W dzień przed jej powrotem do kraju, towarzyszyłem im w pubie i wygadałem się, że kolega kupił bilet do Nowej Zelandii. Widziałem jak płakała bo została całkowicie zaskoczona.
No i zaczęło się. Kiedy on wyleciał w listopadzie ona była całkowicie w proszku. Zaczęła pisać. Ja zacząłem pomagać bo nie mogę znieść jak dobrym ludziom przytrafriają się takie złe rzeczy. Leczyłem serce, głowę, duszę tak jak kiedyś leczyłem je u siebie. 3 miesiące. Zżyliśmy się bardzo i w zasadzie codziennie pisaliśmy to na fejsie to na skype. Było tak fajnie, że nawet chciała do mnie przylecieć w marcu 2014. Nie udało się, ale znajomość rozwijała do czerwca kiedy w końcy przyleciała. Planowo do kuzynostwa gdzie została przez większość czasu. Do mnie przyjechała na parę dni. Pierwszy raz w życiu byłem z kimś tak blisko... Przytulała mnie, chodziła pod rękę, opiekowała się mną... Siedzieliśmy wtuleni na kanapie grając przed spaniem w jakaś głupią grę na laptopie. Ja zacząłem się zastanawiać czy to nie to jest kolejna szansa, która sama do mnie przyszła.
Zacząłem mówić do niej "Skarby". Ona zaczęła do mnie mówić "Słońce".
Postanowiłem działać i poruszyłem temat. Okazało się, że ona nie chce niczego na odległość i wszystko super, ale nie chce znowu latać i poświęcać się dla kogoś. Poza tym w 2015 kończy studia i do tego czasu nie może się ruszyć z kraju na dłużej. Z resztą powiedziała mi wprost, że na razie przeprowadzka za granicę nie wchodzi w grę. Za to zaproponowała mi wspólną podróż do Afryki w 2015. Masakra.
Do tematu wracaliśmy i stwierdziliśmy oboje, że trzeba się poznać. Ja pojechałem potem jeszcze do niej, do jej kuzynostwa jak została sama opiekować się mieszkaniem i kotami.
To były moje ostatnie dni w Irlandii i niedługo miałem lecieć na 2 tygodnie do Polski po czym lecieć na stałe do Londynu. Lecieć miałem z Dublina więc postanowiłem zaprosić ją na wspólny weekend. Było cudownie spędziliśmy wspaniały wieczór w jednym z moich ulubionych dublińskich pubów. W nocy, w hotelu, spaliśmy w jednym łóżku. Na dobranoc przytuliła się do mnie mocno. Powiedziała mi potem, że po Dublinie wiedziała, że nikogo takiego jak mnie już nie pozna.
Przeprowadziłem się do Lodnynu. Znajomość kwitła. Zachowywaliśmy się tak jak typowa para. Co rano konkurowaliśmy kto pierwszy napisze "Dzień Dobry". Były wielogodzinne na skype itd. Zaczęliśmy planować nasze przyszłe wspólne życie. Oczywiście wszystko na razie hipotetycznie, ale to ona zaczęła temat, a mnie to zupełnie pasowało. Mieliśmy nawet prawdziwe kłótnie i fochy, heh... Summa summarum po którymś tam fochu bardzo chciała, żebym przyleciał wcześniej niż na Święta (taki był plan początkowy). Kupiłem bilety na początek listopada, wykupiłem nam całodniowy pobyt w termach. Miało być super! To była połowa września.
Znajomość dalej się zacieśniała. Plany zaczęły oscylować wokół wyjazdu do Afryki, lepszego poznania się. Zaczęliśmy nawet rozmawiać o jej przeprowadzce do Londynu po studiach. Wszystko się układało. Byłem kimś ulubionym, najważniejszym, jej słońcem. Potrafiła zadzwonić rano i powiedzieć mi, że jestem idealnym facetem z krwi i kości i że chce ze mną być. W październiku poznała obcokrajowca (mieszka w Polsce ponad 8 lat), z którym zaczęła się przyjaźnić. Zacząłem zauważać, że nasza znajomość trochę osłabła, ale dalej chciała żebym przyleciał w listopadzie, wszystkie plany pozostały niezmienione. Mieliśmy ustalić co dalej. Zaplanować Święta, Sylwestra. Mimo to sama żartowała, że mam konkurenta...
Przyleciałem, sobotę spędziliśmy w Krakowie. Ona cały czas zdystansowana, ale troszkę udało mi się ją rozruszać. Rozmawialiśmy o naszej przyszłości. Ja zadawałem dużo pytań, ona w sumie raczej odpowiadała. Pytała tylko czy nie boję się, że ktoś ją upoluje? Wtedy powiedziała mi, że wszystko jej pasuje, ale nie ma bum. Cały czas w rozmowie przewijał się ten obcokrajowiec. W domu wybraliśmy jeszcze bilety do Afryki. Poszliśmy spać. Przytuliła się do mnie "jako do kolegi". Niedziela w termach, tralala, fajnie. Wieczorem wracając do miasta przytuliła się do mnie, złapała za rękę. Powiedziała, że wszystko będzie dobrze.
Następnego dnia rano, podczas gdy wracałem pociągiem z lotnika do Londynu. Napisała do mnie na fejsbuku, że przemyślała i nie ma sensu żebyśmy lecieli razem do Afryki, ona tego nie czuje, dziękuje za wszystko, przeprasza i czuje się jak oprawca.
Dupnęło mnie jak młotkiem. Przez 4 dni ciężki szok. Cztery dni zero kontaktu. Na czwarty dzień przyszedł email. Od jej byłego, mojego kumpla z Irlandii, tego samego, który spierniczył do Nowej Zelandii. Treść była tak, że on wie, że ona ze mna zerwała, że kocha tego obcokrajowa i nie wiedziała co z tym zrobić i myślała, że jak to załatwi szybko na fejsie to będę mniej cierpieć... Coś w mnie umarło...
Okazało się, że z tym kolesiem spotykała się już wcześniej. Dwa dni przed naszym weekendem (gry ja już byłem w kraju i dzwoniłem do niej) ona się z nim widziała i już wtedy dyskutowali (o zgrozo) o zerwaniu ze mną...
Napisałem do niej i zapytałem jak mogła mnie tak potraktować. Napisała cały wywód jak to ją uszcześliwiłem jaki to byłem dla niej dobry, że naprawdę myślała o mnie w kontekście przyszłości, ale wtedy w sobotę byłem słaby, przestraszony i niepewny i to co propoponowałe cyt. "jest dobre może dla zdesperowanych 40stek". Tyle zostało z idealnego facete z krwi i kości...
Męczyłem się jeszcze tydzień po czym napisałem jej, że mnie skrzywdziła bardzo i że to KONIEC i ma do mnie nie pisać i nie dzwonić.
KONIEC
PS Uciekłem do obcego kraju i tam mnie dopadła, a potem znowu zostałem oszukany, wykorzystany i olany. Wszystko za moje dobre serce. Teraz w Londynie życie po prostu przelatuje przez palce. Nic się nie chce bo i po co? Skupiam się na pracy, rysuję, czytam... I tyle.
Pozdrawiam wszystkich, którzy wytrwali do końca
Czas odświeżyć dawno nie czytany wątek.
Jako, że moje ostatnie wywody umieściłem w tym wątku to postanowiłem sprawę kontynuować tutaj.
Parę postów powyżej można przeczytać moją historią z 2012. Otóż sprawa mimo, że zakończona spowodowała, że w pracy nie czułem się już tak dobrze i postanowiłem nie tylko pożegnać się z koleżanką, miejscem pracy, które mi ją przypominało, ale i z Krakowem i jak się okazało potem z Polską.
Postanowiłem oderwać się od tego wszystkiego i jak tylko nadeszła okazja (oferta pracy z Irlandii) to spakowałem się i uciekłem (tak to była ucieczka).
Byłem święcie przekonany, że w obcym kraju, wśród obcych ludzi jestem bezpieczny... Byłem w błędzie.
W nowej pracy poznałem jedynego Polaka w naszym dziale. Niecałe dwa miesiący po moim przylocie postanowił mnie wyciągnąć wreszcie do jakiegoś pubu irlandzkiego. Wieczorem zadzwonił telefon. Odebrałem, a tak kobiecy głos: "No cześć!". Okazało się, że zadzwoniła do mnie jego dziewczyna. Wieczór spędziliśmy w trójkę w pubie. Ja gadałem z jego dziewczyną, a on donosił drinki... Masakra jakaś (jak się potem dowiedziałem, dziewyczna kolegi żałowała, że On nie ma takiego charakteru jak ja). No nic wyszło na to, że się polubiliśmy. Nie widziałem jej do września kiedy przyleciała do niego w odwiedziny i zostałem zaproszony na lasagne, a potem jeszcze z dwa razy na obiad (dziewczyna ze śląska, która wie jak gotować). Widać było, że się lubimy, ale no dziewczyna kumpla to raz, a dwa ja absolutnie nie miałem ochoty na nic. Odpoczywałem po moich krakowskich przeżyciach.
W dzień przed jej powrotem do kraju, towarzyszyłem im w pubie i wygadałem się, że kolega kupił bilet do Nowej Zelandii. Widziałem jak płakała bo została całkowicie zaskoczona.
No i zaczęło się. Kiedy on wyleciał w listopadzie ona była całkowicie w proszku. Zaczęła pisać. Ja zacząłem pomagać bo nie mogę znieść jak dobrym ludziom przytrafriają się takie złe rzeczy. Leczyłem serce, głowę, duszę tak jak kiedyś leczyłem je u siebie. 3 miesiące. Zżyliśmy się bardzo i w zasadzie codziennie pisaliśmy to na fejsie to na skype. Było tak fajnie, że nawet chciała do mnie przylecieć w marcu 2014. Nie udało się, ale znajomość rozwijała do czerwca kiedy w końcy przyleciała. Planowo do kuzynostwa gdzie została przez większość czasu. Do mnie przyjechała na parę dni. Pierwszy raz w życiu byłem z kimś tak blisko... Przytulała mnie, chodziła pod rękę, opiekowała się mną... Siedzieliśmy wtuleni na kanapie grając przed spaniem w jakaś głupią grę na laptopie. Ja zacząłem się zastanawiać czy to nie to jest kolejna szansa, która sama do mnie przyszła.
Zacząłem mówić do niej "Skarby". Ona zaczęła do mnie mówić "Słońce".
Postanowiłem działać i poruszyłem temat. Okazało się, że ona nie chce niczego na odległość i wszystko super, ale nie chce znowu latać i poświęcać się dla kogoś. Poza tym w 2015 kończy studia i do tego czasu nie może się ruszyć z kraju na dłużej. Z resztą powiedziała mi wprost, że na razie przeprowadzka za granicę nie wchodzi w grę. Za to zaproponowała mi wspólną podróż do Afryki w 2015. Masakra.
Do tematu wracaliśmy i stwierdziliśmy oboje, że trzeba się poznać. Ja pojechałem potem jeszcze do niej, do jej kuzynostwa jak została sama opiekować się mieszkaniem i kotami.
To były moje ostatnie dni w Irlandii i niedługo miałem lecieć na 2 tygodnie do Polski po czym lecieć na stałe do Londynu. Lecieć miałem z Dublina więc postanowiłem zaprosić ją na wspólny weekend. Było cudownie spędziliśmy wspaniały wieczór w jednym z moich ulubionych dublińskich pubów. W nocy, w hotelu, spaliśmy w jednym łóżku. Na dobranoc przytuliła się do mnie mocno. Powiedziała mi potem, że po Dublinie wiedziała, że nikogo takiego jak mnie już nie pozna.
Przeprowadziłem się do Lodnynu. Znajomość kwitła. Zachowywaliśmy się tak jak typowa para. Co rano konkurowaliśmy kto pierwszy napisze "Dzień Dobry". Były wielogodzinne na skype itd. Zaczęliśmy planować nasze przyszłe wspólne życie. Oczywiście wszystko na razie hipotetycznie, ale to ona zaczęła temat, a mnie to zupełnie pasowało. Mieliśmy nawet prawdziwe kłótnie i fochy, heh... Summa summarum po którymś tam fochu bardzo chciała, żebym przyleciał wcześniej niż na Święta (taki był plan początkowy). Kupiłem bilety na początek listopada, wykupiłem nam całodniowy pobyt w termach. Miało być super! To była połowa września.
Znajomość dalej się zacieśniała. Plany zaczęły oscylować wokół wyjazdu do Afryki, lepszego poznania się. Zaczęliśmy nawet rozmawiać o jej przeprowadzce do Londynu po studiach. Wszystko się układało. Byłem kimś ulubionym, najważniejszym, jej słońcem. Potrafiła zadzwonić rano i powiedzieć mi, że jestem idealnym facetem z krwi i kości i że chce ze mną być. W październiku poznała obcokrajowca (mieszka w Polsce ponad 8 lat), z którym zaczęła się przyjaźnić. Zacząłem zauważać, że nasza znajomość trochę osłabła, ale dalej chciała żebym przyleciał w listopadzie, wszystkie plany pozostały niezmienione. Mieliśmy ustalić co dalej. Zaplanować Święta, Sylwestra. Mimo to sama żartowała, że mam konkurenta...
Przyleciałem, sobotę spędziliśmy w Krakowie. Ona cały czas zdystansowana, ale troszkę udało mi się ją rozruszać. Rozmawialiśmy o naszej przyszłości. Ja zadawałem dużo pytań, ona w sumie raczej odpowiadała. Pytała tylko czy nie boję się, że ktoś ją upoluje? Wtedy powiedziała mi, że wszystko jej pasuje, ale nie ma bum. Cały czas w rozmowie przewijał się ten obcokrajowiec. W domu wybraliśmy jeszcze bilety do Afryki. Poszliśmy spać. Przytuliła się do mnie "jako do kolegi". Niedziela w termach, tralala, fajnie. Wieczorem wracając do miasta przytuliła się do mnie, złapała za rękę. Powiedziała, że wszystko będzie dobrze.
Następnego dnia rano, podczas gdy wracałem pociągiem z lotnika do Londynu. Napisała do mnie na fejsbuku, że przemyślała i nie ma sensu żebyśmy lecieli razem do Afryki, ona tego nie czuje, dziękuje za wszystko, przeprasza i czuje się jak oprawca.
Dupnęło mnie jak młotkiem. Przez 4 dni ciężki szok. Cztery dni zero kontaktu. Na czwarty dzień przyszedł email. Od jej byłego, mojego kumpla z Irlandii, tego samego, który spierniczył do Nowej Zelandii. Treść była tak, że on wie, że ona ze mna zerwała, że kocha tego obcokrajowa i nie wiedziała co z tym zrobić i myślała, że jak to załatwi szybko na fejsie to będę mniej cierpieć... Coś w mnie umarło...
Okazało się, że z tym kolesiem spotykała się już wcześniej. Dwa dni przed naszym weekendem (gry ja już byłem w kraju i dzwoniłem do niej) ona się z nim widziała i już wtedy dyskutowali (o zgrozo) o zerwaniu ze mną...
Napisałem do niej i zapytałem jak mogła mnie tak potraktować. Napisała cały wywód jak to ją uszcześliwiłem jaki to byłem dla niej dobry, że naprawdę myślała o mnie w kontekście przyszłości, ale wtedy w sobotę byłem słaby, przestraszony i niepewny i to co propoponowałe cyt. "jest dobre może dla zdesperowanych 40stek". Tyle zostało z idealnego facete z krwi i kości...
Męczyłem się jeszcze tydzień po czym napisałem jej, że mnie skrzywdziła bardzo i że to KONIEC i ma do mnie nie pisać i nie dzwonić.
KONIEC
PS Uciekłem do obcego kraju i tam mnie dopadła, a potem znowu zostałem oszukany, wykorzystany i olany. Wszystko za moje dobre serce. Teraz w Londynie życie po prostu przelatuje przez palce. Nic się nie chce bo i po co? Skupiam się na pracy, rysuję, czytam... I tyle.
Pozdrawiam wszystkich, którzy wytrwali do końca