22 Wrz 2012, Sob 21:51, PID: 317542
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 22 Wrz 2012, Sob 21:59 przez pałker.)
Minęło prawie 10 miesięcy od moich ostatnich "podbojów" i mogę trzeźwo spojrzeć na to co się działo i dorzucić parę słów do dyskusji...
Nie będę owijać w bawełnę mam 31 wiosen i jakoś nigdy z dziewczynami/kobietami mi się nie układało. Zawsze na drodze stawała fobia, która blokowała mnie w taki czy inny sposób. Efekt taki, że dziewczyny nigdy nie miałem, a wszelkie próby zmiany tej sytuacji kończyły się dla mnie źle...
Wracamy jednak do meritum. W listopadzie zeszłego roku postanowiłem zacząć uczyć się niemieckiego. Wiedziałem, że firma funduje zajęcia nowej koleżance z pracy więc postanowiłem do niej zagadać w tej sprawie. Z koleżanką nigdy wcześniej nie gadałem mimo, ze pracowała u nas od września. Bla, bla ... koleżanka okazała się sympatyczną osobą i gadaliśmy w zasadzie codziennie zarówno w pracy jak i po pracy (przegadaliśmy z 40h na fejsie). Moja najlepsza przyjaciółka, która śledziła tą moją nową znajomość, namówiła mnie żebym z koleżanką umówił się na kawę... Pierwsza moja, długo planowana próba skończyła się palpitacją serca i odchorowywaniem przez cały weekend. Niestety miało być jeszcze gorzej ... Postanowiłem zaatakować dzień przed wigilią. Udało mi się wyizolować koleżankę po pracy i odprowadziłem ją kawałek w drodze do samochodu. Prawie dostałem zawału (widziała jak się strasznie denerwuję), ale udało mi się i zaprosiłem ją na kawę. Usłyszałem "pomyślimy". Byłem z siebie dumny... Pierwszy raz przełamałem swoją niemoc... kosztowało mnie to kupę zdrowia, ale to było coś. Pojechałem do rodziców na święta, a za radą pryjaciółki koleżance nie zawracałem głowy do 2 dnia świąt. Moje kolejne zapytanie o wyjście na kawę koleżanka zbyła jakimiś ważnymi sprawami... Nicto postanowiłem spakować tyłek i przyjechać przed nowym rokiem do domu i iśc do pracy (koleżanka pracowała w przerwie świątecznej) żeby pogadać face2face. Przez dwa dni w pracy nie odezwała się do mnie ani razu, jak zapytalem czemu się nie odzywa to powiedziala, że nie ma czasu ... w piątek (przed samym sylwestrem) nawet się nie pożegnała, a w pracy przed świętami sama się upominała żeby jej życzenia złożyć... Efekt byl taki, że sylwetra spedzilem w domu sam... w masakrycznej kondycji psychicznej, zaryczany jak bóbr (z resztą cały sylwstrowy weekend był przesrany) ... Na szczęście z czasem się uspokoiłem i próbowałem znormalizować nieco moje kontakty z koleżanką. Wrzuciłem na luz co spowodowało ponowne ożywienie naszych kontaktów. Wszystko do tygodnia, w którym wypadały moje 31 urodziny ... już od poniedziałku zachowywała się dziwnie, na mój uśmiech na korytarzu odpowiedziała jakimś dziwnym grymasem i uciekła swojego pokoju... W dzień moich urodziń nie odezwała się w ogóle... Olałem sprawę ... do dzisiaj nie odezwała się do mnie ani słowem...
Sorry jeśli się rozpisałem. Mój wywód przypomina pewnie jakiś wpis na portalu randkowym Dzisiaj patrzę już na tą całą sytuację z dystansu. Napisałem to wszystko aby zobrazować z jakim stresem i kretyńskimi reakcjami organizmu musiałem się zmagać przy tak trywialnej sprawie jaką jest zaproszenie na kawę... Te, kolejne już niepowodzenie, pomogło mi przejść do porządku dziennego na pewnymi sprawami. Nie będę nigdy duszą towarzystwa i prawdopodobnie nagle nie zacznę odnosić sukcesów z kobietami Nie ma sensu się z tego powodu katować i myśleć o sobie w kategoriach kogoś kto przegrał. Postanowiłem wyzbyć się negatywnych myśli m.in. na temat owej koleżanki i skupić się na swoich pasajch oraz innych dobrych rzeczach w moich życiu. Nie ma sensu gonić na siłę...
Pozdrawiam!
Nie będę owijać w bawełnę mam 31 wiosen i jakoś nigdy z dziewczynami/kobietami mi się nie układało. Zawsze na drodze stawała fobia, która blokowała mnie w taki czy inny sposób. Efekt taki, że dziewczyny nigdy nie miałem, a wszelkie próby zmiany tej sytuacji kończyły się dla mnie źle...
Wracamy jednak do meritum. W listopadzie zeszłego roku postanowiłem zacząć uczyć się niemieckiego. Wiedziałem, że firma funduje zajęcia nowej koleżance z pracy więc postanowiłem do niej zagadać w tej sprawie. Z koleżanką nigdy wcześniej nie gadałem mimo, ze pracowała u nas od września. Bla, bla ... koleżanka okazała się sympatyczną osobą i gadaliśmy w zasadzie codziennie zarówno w pracy jak i po pracy (przegadaliśmy z 40h na fejsie). Moja najlepsza przyjaciółka, która śledziła tą moją nową znajomość, namówiła mnie żebym z koleżanką umówił się na kawę... Pierwsza moja, długo planowana próba skończyła się palpitacją serca i odchorowywaniem przez cały weekend. Niestety miało być jeszcze gorzej ... Postanowiłem zaatakować dzień przed wigilią. Udało mi się wyizolować koleżankę po pracy i odprowadziłem ją kawałek w drodze do samochodu. Prawie dostałem zawału (widziała jak się strasznie denerwuję), ale udało mi się i zaprosiłem ją na kawę. Usłyszałem "pomyślimy". Byłem z siebie dumny... Pierwszy raz przełamałem swoją niemoc... kosztowało mnie to kupę zdrowia, ale to było coś. Pojechałem do rodziców na święta, a za radą pryjaciółki koleżance nie zawracałem głowy do 2 dnia świąt. Moje kolejne zapytanie o wyjście na kawę koleżanka zbyła jakimiś ważnymi sprawami... Nicto postanowiłem spakować tyłek i przyjechać przed nowym rokiem do domu i iśc do pracy (koleżanka pracowała w przerwie świątecznej) żeby pogadać face2face. Przez dwa dni w pracy nie odezwała się do mnie ani razu, jak zapytalem czemu się nie odzywa to powiedziala, że nie ma czasu ... w piątek (przed samym sylwestrem) nawet się nie pożegnała, a w pracy przed świętami sama się upominała żeby jej życzenia złożyć... Efekt byl taki, że sylwetra spedzilem w domu sam... w masakrycznej kondycji psychicznej, zaryczany jak bóbr (z resztą cały sylwstrowy weekend był przesrany) ... Na szczęście z czasem się uspokoiłem i próbowałem znormalizować nieco moje kontakty z koleżanką. Wrzuciłem na luz co spowodowało ponowne ożywienie naszych kontaktów. Wszystko do tygodnia, w którym wypadały moje 31 urodziny ... już od poniedziałku zachowywała się dziwnie, na mój uśmiech na korytarzu odpowiedziała jakimś dziwnym grymasem i uciekła swojego pokoju... W dzień moich urodziń nie odezwała się w ogóle... Olałem sprawę ... do dzisiaj nie odezwała się do mnie ani słowem...
Sorry jeśli się rozpisałem. Mój wywód przypomina pewnie jakiś wpis na portalu randkowym Dzisiaj patrzę już na tą całą sytuację z dystansu. Napisałem to wszystko aby zobrazować z jakim stresem i kretyńskimi reakcjami organizmu musiałem się zmagać przy tak trywialnej sprawie jaką jest zaproszenie na kawę... Te, kolejne już niepowodzenie, pomogło mi przejść do porządku dziennego na pewnymi sprawami. Nie będę nigdy duszą towarzystwa i prawdopodobnie nagle nie zacznę odnosić sukcesów z kobietami Nie ma sensu się z tego powodu katować i myśleć o sobie w kategoriach kogoś kto przegrał. Postanowiłem wyzbyć się negatywnych myśli m.in. na temat owej koleżanki i skupić się na swoich pasajch oraz innych dobrych rzeczach w moich życiu. Nie ma sensu gonić na siłę...
Pozdrawiam!