10 Gru 2012, Pon 13:04, PID: 329547
Zależy, w jakim towarzystwie przebywam.
Wśród znajomych, tak jak to już było tutaj pisane, jestem odbierana jako ta, która wszystko ma "w pompie", niezależna, może nawet trochę arogancka, z ironicznym poczuciem humoru.
Na ostatniej imprezie, jak już byłam odpowiednio "porobiona" , powiedziałam kilku osobom o FS- odpowiedź wszystkich była taka sama: że w życiu nie powiedzieliby, że mam fobię. Ciekawe doświadczenie. W ogóle, nie powinnam pić na imprezach, bo gadam za dużo, ale z drugiej strony inaczej się nie wyluzuję, a przecież luz to jest coś, czego nam tak bardzo brakuje.. W takim 'porobionym" stanie często też (o zgrozo) żalę się, że mnie ludzie nie lubią- i tutaj też najczęściej zdziwienie i zaprzeczanie.. Także odbiór mojej osoby jest najwyraźniej zupełnie inny niż to, co sobie wyobrażam.
Ale... Zdarza się dość często, a sytuacje dotyczą kontaktu z obcymi ludźmi, że jestem pewna, że widać. Zazwyczaj udaje mi się skutecznie kamuflować, strasznie dużo sił to zabiera, ale są dni, kiedy w żaden sposób nie umiem zapanować nad swoimi reakcjami. Pamiętam takie dwie sytuacje- raz, po zajęciach na oddziale szpitalnym(to był taki mini wykład dla mini grupki studentów, w tym mnie), prowadząca zapytała mnie czy nie lubię ludzi.. Ja na to (chociaż doskonale wiedziałam, co się święci), dlaczego? A ona, że nie nawiązuję kontaktu wzrokowego i radzi mi popracować nad mową ciała, bo to może mi utrudnić znalezienie pracy. Szczęście w nieszczęściu, że odebrała mnie jako zarozumiałą, niegrzeczną dziewuchę, której nawet nie chce się patrzeć na wykładającego, natomiast w ogóle nie zauważyła mojego przerażenia, które było tym prawdziwym powodem mojego zachowania Druga sytuacja była podobna, z tym, że dla mnie bardziej traumatyczna- nie mogłam wysiedzieć w miejscu (to też był taki mini wykład), przekładałam nogę na nogę, raz jedną, raz drugą, wzdychałam(było mi duszno), czerwieniałam się co chwilę(i to nawet nie w odpowiedzi na jakieś konkretne słowa, tylko jakby uprzedzając bieg wydarzeń), pociły mi się łapy.. I uczucie derealizacji. Prowadząca zapytała mnie (przerywając w pół zdanie, które wypowiadała na temat cukrzycy chyba), czy źle się czuję i dlaczego nie mówię, że źle się czuję- przecież mogę się z zajęć zwolnić. Oczywiście skorzystałam z tej opcji, czerwieniąc się przy tym jak burak
Najgorsze jest to, że nie ma reguły, każdy dzień jest inny- raz boję się bardzo, innym razem nawet samej sobie wydaję się odważna. Paranoja.
Ah. Jest jeszcze coś, o czym bardzo chciałabym wspomnieć. Zauważyłam, że 1000 razy gorzej czuję się w sytuacjach, kiedy nie mam kontroli nad przebiegiem wydarzeń- jak na przykład na wyżej wspomnianych zajęciach na uczelni. Ba, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że lepiej czuję się w roli wykładowcy, niż słuchacza! Bo to ja wszystkim wówczas steruję, ja dobieram słowa, nic mnie nie zaskoczy, nie wytrąci z równowagi, nie dosięgną mnie czyjeś, obce emocje. Mam taką schizę, że czerwienie się, kiedy usłyszę coś, co np. przypomina mi mnie samą, z tej negatywnej strony. Kiedy np. na zajęciach, zupełnie nagle, ktoś wspomni, że jakiś tam pacjent z, powiedzmy, wrzodami żołądka dodatkowo choruje na depresję, nie ma rodziny i jest samotny- reaguję strasznie dziwnie. Tak, jakby przy okazji wytykano mi moje wady. Taka szpila wbijająca się w mózgownicę. I tych sytuacji najbardziej nie lubię- tego elementu zaskoczenia.
Jeju... Ale się rozpisałam...
Wśród znajomych, tak jak to już było tutaj pisane, jestem odbierana jako ta, która wszystko ma "w pompie", niezależna, może nawet trochę arogancka, z ironicznym poczuciem humoru.
Na ostatniej imprezie, jak już byłam odpowiednio "porobiona" , powiedziałam kilku osobom o FS- odpowiedź wszystkich była taka sama: że w życiu nie powiedzieliby, że mam fobię. Ciekawe doświadczenie. W ogóle, nie powinnam pić na imprezach, bo gadam za dużo, ale z drugiej strony inaczej się nie wyluzuję, a przecież luz to jest coś, czego nam tak bardzo brakuje.. W takim 'porobionym" stanie często też (o zgrozo) żalę się, że mnie ludzie nie lubią- i tutaj też najczęściej zdziwienie i zaprzeczanie.. Także odbiór mojej osoby jest najwyraźniej zupełnie inny niż to, co sobie wyobrażam.
Ale... Zdarza się dość często, a sytuacje dotyczą kontaktu z obcymi ludźmi, że jestem pewna, że widać. Zazwyczaj udaje mi się skutecznie kamuflować, strasznie dużo sił to zabiera, ale są dni, kiedy w żaden sposób nie umiem zapanować nad swoimi reakcjami. Pamiętam takie dwie sytuacje- raz, po zajęciach na oddziale szpitalnym(to był taki mini wykład dla mini grupki studentów, w tym mnie), prowadząca zapytała mnie czy nie lubię ludzi.. Ja na to (chociaż doskonale wiedziałam, co się święci), dlaczego? A ona, że nie nawiązuję kontaktu wzrokowego i radzi mi popracować nad mową ciała, bo to może mi utrudnić znalezienie pracy. Szczęście w nieszczęściu, że odebrała mnie jako zarozumiałą, niegrzeczną dziewuchę, której nawet nie chce się patrzeć na wykładającego, natomiast w ogóle nie zauważyła mojego przerażenia, które było tym prawdziwym powodem mojego zachowania Druga sytuacja była podobna, z tym, że dla mnie bardziej traumatyczna- nie mogłam wysiedzieć w miejscu (to też był taki mini wykład), przekładałam nogę na nogę, raz jedną, raz drugą, wzdychałam(było mi duszno), czerwieniałam się co chwilę(i to nawet nie w odpowiedzi na jakieś konkretne słowa, tylko jakby uprzedzając bieg wydarzeń), pociły mi się łapy.. I uczucie derealizacji. Prowadząca zapytała mnie (przerywając w pół zdanie, które wypowiadała na temat cukrzycy chyba), czy źle się czuję i dlaczego nie mówię, że źle się czuję- przecież mogę się z zajęć zwolnić. Oczywiście skorzystałam z tej opcji, czerwieniąc się przy tym jak burak
Najgorsze jest to, że nie ma reguły, każdy dzień jest inny- raz boję się bardzo, innym razem nawet samej sobie wydaję się odważna. Paranoja.
Ah. Jest jeszcze coś, o czym bardzo chciałabym wspomnieć. Zauważyłam, że 1000 razy gorzej czuję się w sytuacjach, kiedy nie mam kontroli nad przebiegiem wydarzeń- jak na przykład na wyżej wspomnianych zajęciach na uczelni. Ba, zaryzykuję nawet stwierdzenie, że lepiej czuję się w roli wykładowcy, niż słuchacza! Bo to ja wszystkim wówczas steruję, ja dobieram słowa, nic mnie nie zaskoczy, nie wytrąci z równowagi, nie dosięgną mnie czyjeś, obce emocje. Mam taką schizę, że czerwienie się, kiedy usłyszę coś, co np. przypomina mi mnie samą, z tej negatywnej strony. Kiedy np. na zajęciach, zupełnie nagle, ktoś wspomni, że jakiś tam pacjent z, powiedzmy, wrzodami żołądka dodatkowo choruje na depresję, nie ma rodziny i jest samotny- reaguję strasznie dziwnie. Tak, jakby przy okazji wytykano mi moje wady. Taka szpila wbijająca się w mózgownicę. I tych sytuacji najbardziej nie lubię- tego elementu zaskoczenia.
Jeju... Ale się rozpisałam...