20 Gru 2016, Wto 19:10, PID: 603237
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21 Gru 2016, Śro 22:05 przez Włóczykij.)
Studia cóż sam nie wiem czemu one mają służyć i czy ich w ogóle potrzebuje, przesypiam ćwiczenia, unikam wykładów, czuję się tam odosobniony. Moim "znajomi" z roku mają normalną godną pracę, zainteresowanie, marzenia, plany, są w związku, wychodzą za mąż, żenią się, zakładają rodziny a ja? No właśnie a ja jestem inny, choć chciałbym być normalny, mieć normalne marzenia, plany, znajomych, przyjaciół na śmierć i życie, zakochać się, podróżować, przeżyć jakieś przygody no ale są to marzenia nierealne. A zamiast tego czuje się jak śmieć, niewypał czyjegoś żartu, za każdym razem wracając z pracy której nienawidzę, która jest w ogóle bezsensowan w moim poybanym mniemaniu, mam ochotę w+ć się do jeziora. Bo prawda jest taka, że w wieku 25 lat nie nigdy nie miałem prawdziwych przajciół, mam tylko znajomych "od potrzeby", nie mam szczęśliwego domu, nie mam miłości, talentów, nie mam urody, nie mam pieniędzy, nie mam doświadczenia, nie mam normalnej pracy. Za każdym razem gdy wychodzę z domu, mam ochotę położyć się do łóżka i zasnąć spowrotem. I spać. Długo. Najlepiej przespać kilka dni, tygodni, miesięcy. Z dala od dala od tego wszystkiego.
A psycholog no tak zapomniałem, przecież on może uratować mi życie. Mógł. Ale wszystko się spierniczyło jak zawsze. Mam już serdecznie dość łażenia i zwierzania się obcym ludzią dla którcyh jestem tylko kolejnym pacjentem na którego mają godzinę czasu i któremu recytują te same wykute jak na blachę otarte slogany, jak uczeń recytujący wiersz na polskim. Wszyscy z nich mówili tak naprawdę to co chciałem usłyszeć. Będzie dobrze potrzeba tylko czasu itp. No i leki jakbym kuźwa zarabiał nie wiadomo ile. Terapia grupowa, indywidualna, zmiany leków były standardem. Na ostatniej wizycie w poradni odbywałemm podróż do wnętrza własnego umysłu, przynajmniej tak ł idiota któremu byłem zmuszony płacić ciężko zarobione pieniądze. A cóż tam odkryłem? A no . które niszczy me dni i prześladuje w nocy. A najlepsze jest to że siedzę w nim po uszy i robię przysiady. Ale całę szczęście że były leki, przecież pożeralemm ich zdecydowanie o setki tysięcy za mało. Sertagen, Zoloft, Asentra, Setaloft, Asertin, Setaratio, Luxeta, Imipranina, Deprim, Tritico, Deprasanum, Xetanor, Noveril, jeszcze trochę i wytapetowałbym sobie ulotkami nie tylko całe mieszkanie i korytarz.
Ale nie, zabawa trwała, a pieniążki szły się dymać. Ponad 3 lata chodziłem tam jak z sercem na dłoni, wierzyłem i wmawiałem sobie że to mi pomaga, wyrzuciłem któryś tysiąc na lekki które zupełnie nic dobrego ze mną nie zrobiły, wręcz przeciwnie nie wspominając już o czasie. Terapia leki i po sprawie " Sranie w banie" jak ktoś to wyżej powiedział. Mam depresję, nic nowego. Gdzieś czytałem że co druga osoba, choruje psychicznie. Niby pocieszająca myśl - nie jestem sam. Z drugiej strony, po co żyć w takim społeczeństwie? Tyle samotnych jednostek, a żadna z nich nie jest w stanie trafić na tę drugą. Najzabawniejsze, a być może najtragiczniejsze właśnie w tym wszystkim jest to, że może wystarczyłoby znaleźć sobie inspirujące zajęcie, pochłonąć czymś bez reszty, a wtedy zaczęłoby się wychodzić do ludzi. Choć, nie wiem.
Czuje się wypalony, nie udaje mi sie życie, nałogowo je marnuje. Cholernie boje się przyszłości, teraz mieszkam jeszcze z rodziną dla której i tak jestem darmozjadem, jednakże chyba tylko dla nich żyje i to oni pilnują mnie bym się całkowicie nie stoczył. Ale co bedzie za rok jak skończą się studia i będę musiał się wyprowadzić? Boje się wszystkiego. Na trzeźwo już nie umiem sensownie myśleć, pisać to wszystko to jeden wielki bełkot. Pewnie mógłbym tu nawet nasrać i napisać po łacinie. Wszystkie moje akty rozpaczy dzieją się zazwyczaj wieczorami. Ciągle robię to samo, choć wiem że jest to złe. Uciekam z jednej skrajności w drugą, robię wszystko co umiem by to zmienić, a jednocześnie mam wrażenie że to jest nic. Tak naprawdę nie wiem czego oczekuję, na nic nie mam czasu, nic mnie nie zadowala, nic nie wydaje się godne uwagi, zostaje mi tylko cholerne samotność będąca jednocześnie moim najlepszym przyjacielem i wrogiem. Zapijam i zażeram swoje problemy, popadałem w nałóg. Chyba już nic nie czuję poza pustką i żalem. Ale będzie dobrze, będzie dobrze, będzie... na pewno. Musi, prawda? Niech mi ktoś poprostu powie że musi być kiedyś dobrze. Że to co jest teraz to chwilowe i minie z czasem. Zacznie sie wszystko układać, znikną problemy, to uczucie i przestane być sam. Chce coś poczuć, cokolwiek. Chciałbym żeby było wszystko jasne, nie rozumiem tak wielu rzeczy -czemu się tak stało, czemu się tak czuje. Więc powtarzam sobie będzie dobrze. Bo przecież nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być gorzej. Więc nie mogę narzekać. Musze działać, zmienić coś. Zmiana pomaga, zazwyczaj.
Cudownie byłoby mieć kogoś. Kogoś, kto chociaż od czasu do czasu wyciągnie z cholernego marazmu, tego powtarzającego się cyklu, w który wpadłem. No tak za dużo filmów i seriali się naoglądałem. Nie układa mi się w życiu to uciekam w świat filmów, książek, seriali. Żyje tamtym życiem. Życiem bohaterów, nie swoim, bo w ich życiu coś się dzieje, w tamtym świecie wszytko może się zdarzyć, nie to co tu. Wiem to cudownie beznadziejny sposób na życie bo kończę i wychodzę z domu a wtedy uderza we mnie tsunami zwane rzeczywistością, która wszystko cholernie weryfikuje.
A psycholog no tak zapomniałem, przecież on może uratować mi życie. Mógł. Ale wszystko się spierniczyło jak zawsze. Mam już serdecznie dość łażenia i zwierzania się obcym ludzią dla którcyh jestem tylko kolejnym pacjentem na którego mają godzinę czasu i któremu recytują te same wykute jak na blachę otarte slogany, jak uczeń recytujący wiersz na polskim. Wszyscy z nich mówili tak naprawdę to co chciałem usłyszeć. Będzie dobrze potrzeba tylko czasu itp. No i leki jakbym kuźwa zarabiał nie wiadomo ile. Terapia grupowa, indywidualna, zmiany leków były standardem. Na ostatniej wizycie w poradni odbywałemm podróż do wnętrza własnego umysłu, przynajmniej tak ł idiota któremu byłem zmuszony płacić ciężko zarobione pieniądze. A cóż tam odkryłem? A no . które niszczy me dni i prześladuje w nocy. A najlepsze jest to że siedzę w nim po uszy i robię przysiady. Ale całę szczęście że były leki, przecież pożeralemm ich zdecydowanie o setki tysięcy za mało. Sertagen, Zoloft, Asentra, Setaloft, Asertin, Setaratio, Luxeta, Imipranina, Deprim, Tritico, Deprasanum, Xetanor, Noveril, jeszcze trochę i wytapetowałbym sobie ulotkami nie tylko całe mieszkanie i korytarz.
Ale nie, zabawa trwała, a pieniążki szły się dymać. Ponad 3 lata chodziłem tam jak z sercem na dłoni, wierzyłem i wmawiałem sobie że to mi pomaga, wyrzuciłem któryś tysiąc na lekki które zupełnie nic dobrego ze mną nie zrobiły, wręcz przeciwnie nie wspominając już o czasie. Terapia leki i po sprawie " Sranie w banie" jak ktoś to wyżej powiedział. Mam depresję, nic nowego. Gdzieś czytałem że co druga osoba, choruje psychicznie. Niby pocieszająca myśl - nie jestem sam. Z drugiej strony, po co żyć w takim społeczeństwie? Tyle samotnych jednostek, a żadna z nich nie jest w stanie trafić na tę drugą. Najzabawniejsze, a być może najtragiczniejsze właśnie w tym wszystkim jest to, że może wystarczyłoby znaleźć sobie inspirujące zajęcie, pochłonąć czymś bez reszty, a wtedy zaczęłoby się wychodzić do ludzi. Choć, nie wiem.
Czuje się wypalony, nie udaje mi sie życie, nałogowo je marnuje. Cholernie boje się przyszłości, teraz mieszkam jeszcze z rodziną dla której i tak jestem darmozjadem, jednakże chyba tylko dla nich żyje i to oni pilnują mnie bym się całkowicie nie stoczył. Ale co bedzie za rok jak skończą się studia i będę musiał się wyprowadzić? Boje się wszystkiego. Na trzeźwo już nie umiem sensownie myśleć, pisać to wszystko to jeden wielki bełkot. Pewnie mógłbym tu nawet nasrać i napisać po łacinie. Wszystkie moje akty rozpaczy dzieją się zazwyczaj wieczorami. Ciągle robię to samo, choć wiem że jest to złe. Uciekam z jednej skrajności w drugą, robię wszystko co umiem by to zmienić, a jednocześnie mam wrażenie że to jest nic. Tak naprawdę nie wiem czego oczekuję, na nic nie mam czasu, nic mnie nie zadowala, nic nie wydaje się godne uwagi, zostaje mi tylko cholerne samotność będąca jednocześnie moim najlepszym przyjacielem i wrogiem. Zapijam i zażeram swoje problemy, popadałem w nałóg. Chyba już nic nie czuję poza pustką i żalem. Ale będzie dobrze, będzie dobrze, będzie... na pewno. Musi, prawda? Niech mi ktoś poprostu powie że musi być kiedyś dobrze. Że to co jest teraz to chwilowe i minie z czasem. Zacznie sie wszystko układać, znikną problemy, to uczucie i przestane być sam. Chce coś poczuć, cokolwiek. Chciałbym żeby było wszystko jasne, nie rozumiem tak wielu rzeczy -czemu się tak stało, czemu się tak czuje. Więc powtarzam sobie będzie dobrze. Bo przecież nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być gorzej. Więc nie mogę narzekać. Musze działać, zmienić coś. Zmiana pomaga, zazwyczaj.
Cudownie byłoby mieć kogoś. Kogoś, kto chociaż od czasu do czasu wyciągnie z cholernego marazmu, tego powtarzającego się cyklu, w który wpadłem. No tak za dużo filmów i seriali się naoglądałem. Nie układa mi się w życiu to uciekam w świat filmów, książek, seriali. Żyje tamtym życiem. Życiem bohaterów, nie swoim, bo w ich życiu coś się dzieje, w tamtym świecie wszytko może się zdarzyć, nie to co tu. Wiem to cudownie beznadziejny sposób na życie bo kończę i wychodzę z domu a wtedy uderza we mnie tsunami zwane rzeczywistością, która wszystko cholernie weryfikuje.