17 Mar 2019, Nie 11:03, PID: 785635
(17 Mar 2019, Nie 10:32)Galadriela napisał(a):Cytat: tu chodzi tylko o mechaniczny aktMam wrażenie, że ciężko będzie znaleźć kobietę, która zrozumie taki punkt widzenia.
Stąd nie dziwi mnie, że takowe wsparcie znalazłaś wśród męskiej części, choć to też stereotypowe.
Nie odbieraj tego źle, bo myślę, że nikt tu z Tobą nie konkuruje, ani specjalnie Cię nie dołuje. Zapytałaś o nasze przemyślenia, więc się nimi dzielimy, a mam wrażenie, że decyzję już dawno podjęłaś i szukasz tylko potwierdzenia jej słuszności w oczach innych, niejako przyzwolenia.
Ja przyznaje się kompletnie tego nie rozumiem, bo cóż może zmienić jednorazowy, mechaniczny akt. Ale to tylko moja opinia, a Ty i tak zrobisz co chcesz.
Fakt, kobiety są bardziej uczuciowe.
Nie wiem, do czego mogłabym to przyrównać - bo to będzie prostackie, nieco... Ale na przykład do wyśmiewania w końcowych stadiach liceum albo pójścia na studniówkę samemu; organizujesz sobie partnera, już nawet obojętnie kogo, byle nie być samą. Nie jest to regułą, niektórzy idą i się świetnie bawią sami poczytując to jako okazję do poznania lepiej widywanych trzy-cztery (technikum) ludzi i nieoficjalnie "oblania" pewnych wydarzeń; dla innego będzie to dobijające i albo w ogóle nie pójdzie (ja zdecydowałam się wydać koszty, przytłaczające, na tatuaż), albo tak spędzi noc i będzie żałował. Często też luźno ktoś mówi o studniówce, no i przyznaję w końcu, że nie byłam - widzę zdziwienie, potrafię je zrozumieć. To coś, jak chęć zaliczenia studniówki z ładną, wprawioną partnerką, która nie nadepnie mi na palce i nie zrobi "wstydu" przy kolegach swoim wyglądem i zachowaniem - mówię z perspektywy męskiej, bo łatwiej mi się w nią wczuć.
Nie jestem tak "płytka", ani w przenośni, ani dosłownie. - Za to lubię żarty czy dwuznaczności o zabarwieniu erotycznym i tutaj jakby brak fizycznego doświadczenia mnie nie drażni, lirycznie czasem umiem rzucić śmieszną uwagą, gdy już wszystko mi jedno, co sobie ktoś o mnie pomyśli i czasem trafiam w nastrój towarzystwa, nie znam za dobrze ludzi ze swojego roku, no ale są takie uniwersalne tematy do "rozmowy", czy raczej small-talku. Podczas oglądania filmów, podobnie wieloznaczne kwestie, czy otwarte sceny seksu nie budzą we mnie zażenowania - czasem tylko tęsknotę do czegoś nieokreślonego, czego określić w końcu jeszcze nie umiem, takie ukłucie fizyczne w sercu. Badałam się na arytmię. <mrug>
Oczywiście doceniam Twój wkład w temat, jak i szanuję zdanie i fajnie, że mogę się z nim skonfrontować; to zbyt pejoratywne, wolę: zetknąć.
Cytat:[size=small]Czysta desperacja prowokuje Cię do tego. Załóżmy Twój scenariusz. Spotykasz się z tym panem za pieniądze, on robi co trzeba, czysto mechanicznie oczywiście, bo nie ma tu miejsca na uczucia. On Cię rozdziewicza, dostaje za to pieniądze, Ty jesteś niedziewicą i czujesz się szczęśliwa? Czy coś się zmieniło w Tobie prócz tego, że miałaś w sobie pierwszy raz penisa we właściwym miejscu? Czy penis w pochwie to jakiś nowy wyznacznik poczucia własnej wartości? Co potem? Będziesz dalej płacić temu panu, żeby z Tobą uprawiał seks, bo nie oszukujmy się, pierwszy raz nie jest najlepszy, dopiero kolejne są [/size](Po raz pierwszy cytuję, mam nadzieję, że w porządku; to znaczy, po raz pierwszy pisząc już posta wcześniej)
[size=small]Następny post będzie o tym, że straciłaś dziewictwo za pieniądze i dalej czujesz się niekobieco, bo nie masz z kim uprawiać seksu? Czy nie zaczniesz się obrzucać błotem po tym co zrobiłaś, bo inne zrobiły TO ze swoimi partnerami i dalej TO robią? [/size]
Tak, desperacja i zgadzam się z tym, użyłam chyba tego słowa na wejściu. Boję się, że wiać desperacją będzie ode mnie, gdy spotkam kogoś, kogo NAPRAWDĘ chciałabym poznać jako człowieka, a nie jako ciało; i go tym spłoszę. Albo nie zagram właściwą "kartą" na czas i okazja zmarnuje się bezpowrotnie.
Nie jest to uniwersalny wyznacznik własnej wartości, ale seks i bliskość z człowiekiem (nawet zaaranżowana) daje POTĘŻNY zastrzyk serotoniny, dopaminy, odprężenie, przyjemność płynącą z wielokrotnych orgazmów czy tam z pojedynczych oraz z samego aktu seksualnego, a także daje mi możliwość nabycia nowych umiejętności. Gdy drugi raz pójdę do łóżka z kimś, już nie "kupionym", nie będzie dla mnie problemem założenie prezerwatywy, zrobienie przerwy, wyczucie tempa, "nasadzenie" się.
Następnych postów na ten temat raczej nie będzie, choć na forum zamierzam się udzielać. Jestem na tyle inteligentną osobą, by zdawać sobie sprawę, że uniwersalne wyznaczniki kobiecości - bo takie istnieją, jak choćby smukła figura, posiadanie piersi, brak zarostu, ładne włosy, szersze biodra - robią "robotę" i by je osiągnąć, muszę siąść na ginekologiczny fotel i bez krępacji już pozwolić komuś na siebie spojrzeć oraz rozpocząć długi i żmudny proces hormonalny. To nie moja wina, to choroba, moją winą jest opóźnianie tego procesu; boję się, kto by się nie bał...? A jeśli chodzi o nastrój, hm... Bardziej obawiam się "górek i dołków" hormonalnych i dopasowania leków, niż uczucia "po", jak mam być szczera. Bo skrajnym optymizmem byłoby zakładanie, że za pierwszym razem trafię dobrze; najpierw jeszcze wyniki z krwi, kolejki, masa badań, nie zawsze przyjemnych - ale mając przed oczami cel, wiem, po co to robię i na słowo "ginekolog", "wziernik", "proszę rozchylić nogi", "pochwa" nie będę dostawać gęsiej skórki. Oczywiście, jestem świadoma, że ginekolog traktuje kobiety-pacjentki inaczej, niż kobiety-kobiety gdy jest po pracy.
Wiecie, kiedyś istniała taka tradycja, że gdy syn kończył odpowiedni wiek - być może 16 lat, bo to u nas 18tka się przyjęła, a kiedyś 18tka to był już potężny kawał życia chłopa - to jego ojciec zabierał go do "przybytku wątpliwej rozkoszy i niewątpliwej rzeżączki", bo kiedyś biedota nie mogła pozwolić sobie na luksusowe "domy z damami". I taki nastolatek zyskiwał doświadczenie potrzebne mu do nocy poślubnej czy dalszych podbojów. Teraz na szczęście rozkosz jest bardziej prawdopodobna, a rzeżączka bardzo mało prawdopodobna dzięki zabezpieczeniu. To było coś na kształt inicjacji, "teraz jesteś pełnoprawnym, dorosłym członkiem rodu". Powołuję się na syna, bo wtedy pozycja kobiet była inna, niż w XXI w. Oczywiście psychicznie inicjacja w swoich aspektach pozostaje podobna, tzn. daje te same korzyści. Nie da mi "tarczy +10 do przyciągania spojrzeń mężczyzn" ani magicznego rozpylania feromonów, ale da mi poczucie dobrostanu i tego, że coś odbyło się może nie idealnie, może nie w wieku 17 lat patrząc w gwiazdy i romantycznie, pełne uniesień, ale odbyło się; i mogę iść dalej. Powstrzymuje mnie to przed podjęciem dalszych akcji, które mają realny wpływ na moje życie, a wtedy pewnie była to tylko i aż sprawa "wprawy" przy wybrance, no bo jak to przynieść wstyd rodowi?! Ja przedłużać rodu swojego nie planuję (wszyscy mówią, że mi się zmieni, ale jakoś nie wychodzi...) - może po hormonach zapragnę kiedyś związku i dziecka - ale podobna wprawa i pewność jest mi potrzebna.
Z mężczyzną "po" płatnym panu (oczywiście nie wskoczę od razu, żeby przetestować nowe umiejętności) nie będę odgrywała nie wiadomo jak doświadczonej, opowiem o swoich preferencjach i po prostu będzie mi się z nim łatwiej zgrać, niż wtedy, gdyby musiał być bardzo delikatny (pomimo tego, że ból mi nie wadzi aż tak) i bałby się emocjonalnego przywiązania z quasi-dziewicą.
I nie, tematu "Ratunku, zakochałam się w męskiej prostytutce!" - też nie będzie. Przysięgam na swoje kosmiczne, zielone macki.