30 Wrz 2017, Sob 19:48, PID: 712293
Szczerze mówiąc, jeśli upewnię się, że ewentualne trzecie oko, zwanym pryszczem jest zamaskowany, nie mam próchnicy między zębami i cała reszta "jakoś wyglądam" jest odhaczona (bo inaczej to trochę gorzej mi idzie nawiązywanie kontaktów), najbardziej boję się tego, że jestem nudna. Przez chwilę starałam się nawet nie wyglądać na obojętną, jak mi zarzucono, nie wpatrywać się chłodnym spojrzeniem, jakie podobno mam, ale nigdy mi to nie wychodziło, więc w to olałam.
Najbardziej lubię spotykać się w większej grupie, bo jak z jedną osobą nawijka mi nie pójdzie to zaraz zagadam do drugiej i jest lepiej. Naprawdę nie lubię niezręcznej ciszy, ani bycia wykluczoną, dlatego czasami jadę wulgaryzmami, chociaż niekiedy nawet ja czuję niesmak, ale nie potrafię przestać, droczę się i jestem mega nieznośna.
Chociaż nieznośna jestem nawet wtedy, gdy czuję się cieplutko i bezpiecznie.
Podobno bywam za bezpośrednia, mam głupie poczucie humoru, bo dissuje siebie i innych, więc raczej nigdy nie jestem zdziwiona, że ktoś nagle urwie kontakt (no chyba, że się starałam być miła, ale podobno nawet wtedy nie wychodzi, także).
Będąc w bliskiej relacji, najbardziej chyba boję się tego, że zostanę wymieniona. Mam poczucie, że jak nie zrobię tego, tamtego po raz któryś to ktoś mnie zastąpi. Że śmiech, który wywołała osoba trzecia był bardziej głośny i szczery niż ten, który ja wywołuję. Oczy będą spoglądać żywiej, niż na mnie, częściej i takie tam. Dlatego trochę się rozpycham.
Mam też zwyczaj kumulowania wszystkiego w sobie, bo nie chcę być przeszkodą, a potem zachowuję się, jak typowy babsztyl z okresem. Czasami otwieram się za gwałtownie, kiedy indziej kompletnie zamykam w sobie, bo chcę uchodzić za siłacza, a to zazwyczaj prawda, wystarczy wiedzieć, gdzie nacisnąć i kończy się dzień dziecka. Potem wychodzę na kapryśną i niestabilną, a tak nie miało być. No i to jest kolejna trudność.
I takie tam.
Najbardziej lubię spotykać się w większej grupie, bo jak z jedną osobą nawijka mi nie pójdzie to zaraz zagadam do drugiej i jest lepiej. Naprawdę nie lubię niezręcznej ciszy, ani bycia wykluczoną, dlatego czasami jadę wulgaryzmami, chociaż niekiedy nawet ja czuję niesmak, ale nie potrafię przestać, droczę się i jestem mega nieznośna.
Chociaż nieznośna jestem nawet wtedy, gdy czuję się cieplutko i bezpiecznie.
Podobno bywam za bezpośrednia, mam głupie poczucie humoru, bo dissuje siebie i innych, więc raczej nigdy nie jestem zdziwiona, że ktoś nagle urwie kontakt (no chyba, że się starałam być miła, ale podobno nawet wtedy nie wychodzi, także).
Będąc w bliskiej relacji, najbardziej chyba boję się tego, że zostanę wymieniona. Mam poczucie, że jak nie zrobię tego, tamtego po raz któryś to ktoś mnie zastąpi. Że śmiech, który wywołała osoba trzecia był bardziej głośny i szczery niż ten, który ja wywołuję. Oczy będą spoglądać żywiej, niż na mnie, częściej i takie tam. Dlatego trochę się rozpycham.
Mam też zwyczaj kumulowania wszystkiego w sobie, bo nie chcę być przeszkodą, a potem zachowuję się, jak typowy babsztyl z okresem. Czasami otwieram się za gwałtownie, kiedy indziej kompletnie zamykam w sobie, bo chcę uchodzić za siłacza, a to zazwyczaj prawda, wystarczy wiedzieć, gdzie nacisnąć i kończy się dzień dziecka. Potem wychodzę na kapryśną i niestabilną, a tak nie miało być. No i to jest kolejna trudność.
I takie tam.