12 Paź 2020, Pon 10:38, PID: 830095
No i słusznie, że zerwałeś kontakt, mysle, ze to dobra decyzja
Generalnie mam wrażeni często, że w dysfunkcyjnych rodzinach najgorzej mają ci najmłodsi. Też jestem najmłodszy i zauważam, że u mnie w rodzinie im ktoś młodszy tym większe problemy- niestety. Najstarszy brat to "bohater" rodziny, pozostali albo kozły ofiarne, albo "niewidzialne" dzieci...
Hm, co do terapii Richardsa, powiem szczerze, że nie wszystko pamiętam, bo to było jakieś 5 lat temu. Wydaje mi się, że robiłem wszystko systematycznie, poświęcałem ok 30 minut dziennie na czytanie tych materiałów i przerabiałem wszystko po kolei.
Do niektórych rzeczy nie miałem przekonania- to był pewnie jeden z problemów. Np "slow talk"- mi ludzie mówili, że zasypiają, gdy coś opowiadam, pomyślałem, że gdybym jeszcze zwolnił, to by pewnie nie wybudzili się ze śpiączki
Albo to, że inni ludzie nie widzą mojego stresu, albo o wiele mniej niż sobie wyobrażamy. U mnie było odwrotnie- często czułem się w miarę OK, a miałem pytania czy wszystko w porządku, bo źle wyglądam.
Było też w tej terapii o tym, żeby zostawić przeszłość w spokoju i skupić się na terażniejszości. Myślę, że to jednak nie jest słuszna koncepcja- myślę, że niestety, żeby się w pełni wyleczyć należy trochę się pobabrać w przeszłości- przeżyć nieprzeżyte emocje, wyrazić złość, smutek, czy żal, itp..
Więc tak chyba nie do końca we wszystko wierzyłem.
Także pamiętam, że czytałem te teksty do znudzenia, ale jakoś tego nie "czułem" do końca. Tzn rozumiałem o co chodzi, ale tak jakoś trudno mi to było przełożyć na życie i zastosować w praktyce. Teraz z perspektywy wydaje mi się, że problemem było to, że to zatrzymywanie negatywnych myśli traktowałem jako coś łatwego, jaki jeden z wielu elementów układanki- że wystarczy temu poświęcić kilka tygodni i zrobione. Teraz wiem, że to cholernie trudne i to praca na lata (przynajmniej w moim przypadku). Te schematy myślowe i zachowania są tak silnie zakorzenione, że wymaga to ogromnego wysiłku, żeby się im przeciwstawić i zrobić zamiast tego coś pożytecznego. To miałem zresztą bardziej na myśli pytając o "za+". Mam wrażenie, że w terapii nie było wystarczająco wyakcentowane jak trudna to praca i jakiego wysiłku wymaga- więc trochę zbyt leceważąco do tego podchodziłem.
Teraz radzę sobie z tym trochę lepiej i wyraźniej widzę o co z tym chodzi. Pomocne jest dla mnie szczególnie uświadamianie sobie, że w ten sposób po prostu krzywdzę samego siebie- a nie chcę tego robić, bo jestem dla siebie najważniejszy.
Z drugiej strony w tamtym momencie miałem wrażenie, że ten Ruchards to jest mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Byłem wtedy w mocnym dołku- po tym, jak mnie zostawiła dziewczyna, wcześniej zaniedbałem znajomych i swoje pasje, wszystko wydawało się beznadziejne. Na pewno to nie pomogło. Więc ta terapia to była taka moja deska ratunku, której się uczepiłem. Poza tym spędzałem dzień na pracy (gdzie też ciężko mi się było skupić), rozmyślaniu, marazmie i depresji
Jednym z elementów terapii była także stopniowa ekspzycja. Zapisałem się w tym celu na terapię grupową fobii społecznej. Niestety to była dla mnie porażka. Rzucaliśmy się na eksperymenty, na które nie byłem do końca gotowy, nie ten etap. Poza tym terapeutka była chyba trochę zawiedziona moim progresem- pamiętam, jak po tym, jak raz poszliśmy na escape room, pytała co się ze mną stało, dlaczego byłem czerwony Nic nie odpowiedziałem, ale w środku się gotowałem, ", przecież bez powodu tutaj nie jestem, mam coś co się nazywa fobią społeczną, to chyba normalne, że się czerwienię??"
Po tym doświadczeniu trochę mi spadła samoocena i nadzieja na "szybką" poprawę. Pamiętam, że przerobiłem do końca terapię, ale już z o wiele mniejszym entuzjazmem.
Teraz, po wielu latach dopiero zaczynam lepiej rozumieć niektóre rzeczy- np. właśnie zatrzymywanie negatywnych myśli. Jestem także po terapii grupowej DDA, jakiejś terapii na fobię z VR i niezliczonych godzin u terapeutów indywidualnie. Postęp niewątpliwie jest, ale wciąż w sytuacjach społecznych czuję to, co kiedyś- dlatego zazdroszczę Ci, że tak sprawnie Ci z tym poszło, to naprawdę sztuka
Co do medytacji- chyba przerabiałem jakąś starszą wersję, bo nie była tam o medytowaniu jako elemencie obowiązkowym. Była jakaś relaksacja, ale z tego, co pamiętam jako element dodatkowy. No chyba, że znowu coś źle zrozumiałem Tak czy inaczej- medytuję codziennie już przez rok- ostatnio za Twoją radą ogarniam trening autogenny - całkeim to fajne, może przynieść efekty. U mnie problemem z medytacją jest to, że nie mogę tej samej przerabiać miesiącami- po jakimś czasie mi się nudzi, zaczynam wyprzedzać w myślach wypowiadane słowa i nie jest to efektywne. Ty przerabiałeś tę samą medytację cały czas? Nadal praktykujesz?
Z aktywnością jest u mnie dobrze- gram w piłkę, chodzę na siłownie, codziennie robię co najmniej 5 tys kroków i staram się wykonać jakąć aktywność fizyczną. Wprowadzam też stopniowo nawyki żywieniowe- nie jem fast foodów, słodyczy, piję wodę zamiast napojów słodzonych, itp. Ale z wagą i tak jest problem- tzn udało mi się zrzucić przez ostatnie kilka miesięcy 4 kg, ale wciąż nie wyglądam tak, jakbym chciał. Pewnie to już kwestia wieku- mam 35 lat i o pewne rzeczy teraz znacznie trudniej niż kiedyś
Generalnie mam wrażeni często, że w dysfunkcyjnych rodzinach najgorzej mają ci najmłodsi. Też jestem najmłodszy i zauważam, że u mnie w rodzinie im ktoś młodszy tym większe problemy- niestety. Najstarszy brat to "bohater" rodziny, pozostali albo kozły ofiarne, albo "niewidzialne" dzieci...
Hm, co do terapii Richardsa, powiem szczerze, że nie wszystko pamiętam, bo to było jakieś 5 lat temu. Wydaje mi się, że robiłem wszystko systematycznie, poświęcałem ok 30 minut dziennie na czytanie tych materiałów i przerabiałem wszystko po kolei.
Do niektórych rzeczy nie miałem przekonania- to był pewnie jeden z problemów. Np "slow talk"- mi ludzie mówili, że zasypiają, gdy coś opowiadam, pomyślałem, że gdybym jeszcze zwolnił, to by pewnie nie wybudzili się ze śpiączki
Albo to, że inni ludzie nie widzą mojego stresu, albo o wiele mniej niż sobie wyobrażamy. U mnie było odwrotnie- często czułem się w miarę OK, a miałem pytania czy wszystko w porządku, bo źle wyglądam.
Było też w tej terapii o tym, żeby zostawić przeszłość w spokoju i skupić się na terażniejszości. Myślę, że to jednak nie jest słuszna koncepcja- myślę, że niestety, żeby się w pełni wyleczyć należy trochę się pobabrać w przeszłości- przeżyć nieprzeżyte emocje, wyrazić złość, smutek, czy żal, itp..
Więc tak chyba nie do końca we wszystko wierzyłem.
Także pamiętam, że czytałem te teksty do znudzenia, ale jakoś tego nie "czułem" do końca. Tzn rozumiałem o co chodzi, ale tak jakoś trudno mi to było przełożyć na życie i zastosować w praktyce. Teraz z perspektywy wydaje mi się, że problemem było to, że to zatrzymywanie negatywnych myśli traktowałem jako coś łatwego, jaki jeden z wielu elementów układanki- że wystarczy temu poświęcić kilka tygodni i zrobione. Teraz wiem, że to cholernie trudne i to praca na lata (przynajmniej w moim przypadku). Te schematy myślowe i zachowania są tak silnie zakorzenione, że wymaga to ogromnego wysiłku, żeby się im przeciwstawić i zrobić zamiast tego coś pożytecznego. To miałem zresztą bardziej na myśli pytając o "za+". Mam wrażenie, że w terapii nie było wystarczająco wyakcentowane jak trudna to praca i jakiego wysiłku wymaga- więc trochę zbyt leceważąco do tego podchodziłem.
Teraz radzę sobie z tym trochę lepiej i wyraźniej widzę o co z tym chodzi. Pomocne jest dla mnie szczególnie uświadamianie sobie, że w ten sposób po prostu krzywdzę samego siebie- a nie chcę tego robić, bo jestem dla siebie najważniejszy.
Z drugiej strony w tamtym momencie miałem wrażenie, że ten Ruchards to jest mój jedyny prawdziwy przyjaciel. Byłem wtedy w mocnym dołku- po tym, jak mnie zostawiła dziewczyna, wcześniej zaniedbałem znajomych i swoje pasje, wszystko wydawało się beznadziejne. Na pewno to nie pomogło. Więc ta terapia to była taka moja deska ratunku, której się uczepiłem. Poza tym spędzałem dzień na pracy (gdzie też ciężko mi się było skupić), rozmyślaniu, marazmie i depresji
Jednym z elementów terapii była także stopniowa ekspzycja. Zapisałem się w tym celu na terapię grupową fobii społecznej. Niestety to była dla mnie porażka. Rzucaliśmy się na eksperymenty, na które nie byłem do końca gotowy, nie ten etap. Poza tym terapeutka była chyba trochę zawiedziona moim progresem- pamiętam, jak po tym, jak raz poszliśmy na escape room, pytała co się ze mną stało, dlaczego byłem czerwony Nic nie odpowiedziałem, ale w środku się gotowałem, ", przecież bez powodu tutaj nie jestem, mam coś co się nazywa fobią społeczną, to chyba normalne, że się czerwienię??"
Po tym doświadczeniu trochę mi spadła samoocena i nadzieja na "szybką" poprawę. Pamiętam, że przerobiłem do końca terapię, ale już z o wiele mniejszym entuzjazmem.
Teraz, po wielu latach dopiero zaczynam lepiej rozumieć niektóre rzeczy- np. właśnie zatrzymywanie negatywnych myśli. Jestem także po terapii grupowej DDA, jakiejś terapii na fobię z VR i niezliczonych godzin u terapeutów indywidualnie. Postęp niewątpliwie jest, ale wciąż w sytuacjach społecznych czuję to, co kiedyś- dlatego zazdroszczę Ci, że tak sprawnie Ci z tym poszło, to naprawdę sztuka
Co do medytacji- chyba przerabiałem jakąś starszą wersję, bo nie była tam o medytowaniu jako elemencie obowiązkowym. Była jakaś relaksacja, ale z tego, co pamiętam jako element dodatkowy. No chyba, że znowu coś źle zrozumiałem Tak czy inaczej- medytuję codziennie już przez rok- ostatnio za Twoją radą ogarniam trening autogenny - całkeim to fajne, może przynieść efekty. U mnie problemem z medytacją jest to, że nie mogę tej samej przerabiać miesiącami- po jakimś czasie mi się nudzi, zaczynam wyprzedzać w myślach wypowiadane słowa i nie jest to efektywne. Ty przerabiałeś tę samą medytację cały czas? Nadal praktykujesz?
Z aktywnością jest u mnie dobrze- gram w piłkę, chodzę na siłownie, codziennie robię co najmniej 5 tys kroków i staram się wykonać jakąć aktywność fizyczną. Wprowadzam też stopniowo nawyki żywieniowe- nie jem fast foodów, słodyczy, piję wodę zamiast napojów słodzonych, itp. Ale z wagą i tak jest problem- tzn udało mi się zrzucić przez ostatnie kilka miesięcy 4 kg, ale wciąż nie wyglądam tak, jakbym chciał. Pewnie to już kwestia wieku- mam 35 lat i o pewne rzeczy teraz znacznie trudniej niż kiedyś