02 Mar 2015, Pon 21:14, PID: 435762
Witajcie :-D
Na to forum natrafiłam parę lat temu i przez jakiś czas zaglądałam tu regularnie. Było to w czasach mojej desperacji, kiedy zadawałam sobie pytanie kim ja właściwie jestem, jaki sens ma moje życie i co tak właściwie jest ze mną nie tak. Miałam wtedy ogromne lęki (takie że każde wyjście z domu było dla mnie istną torturą), multum negatywnych myśli i przeogromny smutek w sobie (miałam nawet myśli samobójcze). Doszłam do takiego stanu, że byłam gotowa zrobić wszystko, żeby tylko się tego pozbyć. Zdobyłam się na to, żeby pójść do psychiatry, ale nie odważyłam się na branie żadnych leków, z obawy przed skutkami ubocznymi i uzależnieniem.
Pewnego razu leżąc wieczorem w łóżku i wylewając kolejne łzy rozpaczy w poduszkę, przypomniała mi się przypowieść o zagubionej owieczce. Muszę tu napomnieć, że przez długi czas byłam poza Kościołem i moja wiara od czasów dzieciństwa straciła na sile (moja "przygoda" z fobią społeczną zaczęła się gdy miałam jakieś 15 lat). Pomyślałam sobie wtedy: "Jezu jestem taką twoją samotną, zagubioną owieczką, uratuj mnie proszę, bo już nie daję rady". Od tej chwili całe moje życie zaczęło się zmieniać. Niewiele dni później, dane mi było uczestniczyć w spotkaniu z ojcem Bashoborą (nie wiem czy ktoś z was kojarzy), na którym przy modlitwie do Ducha Świętego poczułam dreszcze przechodzące mnie od czubka głowy do stóp. Na następny dzień nabrałam tak niebywałej odwagi, że od razu pognałam do spowiedzi - po ponad 10 latach. Normalnie to strach by mnie tak paraliżował, że nie byłabym w stanie tego zrobić, choćbym chciała nie wiem jak. Najpiękniejsze było to, że byłam całkowicie nieprzygotowana
Krótko, żeby się zbytnio nie rozpisywać, powiem tylko tyle, że od tamtego czasu Jezus zaczął mnie stopniowo leczyć z wszystkich moich lęków, nieakceptacji, wstydu, gniewu i pretensji do innych. Nie pamiętam już co to są negatywne myśli, powoli otwieram się na ludzi, nie mam w sobie już tego całego stresu... ogromna ulga. Obecnie czuję się jak taka mała dziewczynka prowadzona za rękę i doświadczam ogromnej miłości, troski i opieki ze strony Boga.
Także mój przepis na wyjście ze wszystkich problemów, smutków i lęków -> to modlitwa do Jezusa. Nie musi być wcale "wypasiona" , wystarczy jedno krótkie zdanie, mała prośba wypowiedziana z wiarą i ufnością - na pewno zostanie wysłuchana. :-D
To tyle, tak chciałam się podzielić i dać świadectwo...
Pozdrawiam wszystkich ciepło :-)
Na to forum natrafiłam parę lat temu i przez jakiś czas zaglądałam tu regularnie. Było to w czasach mojej desperacji, kiedy zadawałam sobie pytanie kim ja właściwie jestem, jaki sens ma moje życie i co tak właściwie jest ze mną nie tak. Miałam wtedy ogromne lęki (takie że każde wyjście z domu było dla mnie istną torturą), multum negatywnych myśli i przeogromny smutek w sobie (miałam nawet myśli samobójcze). Doszłam do takiego stanu, że byłam gotowa zrobić wszystko, żeby tylko się tego pozbyć. Zdobyłam się na to, żeby pójść do psychiatry, ale nie odważyłam się na branie żadnych leków, z obawy przed skutkami ubocznymi i uzależnieniem.
Pewnego razu leżąc wieczorem w łóżku i wylewając kolejne łzy rozpaczy w poduszkę, przypomniała mi się przypowieść o zagubionej owieczce. Muszę tu napomnieć, że przez długi czas byłam poza Kościołem i moja wiara od czasów dzieciństwa straciła na sile (moja "przygoda" z fobią społeczną zaczęła się gdy miałam jakieś 15 lat). Pomyślałam sobie wtedy: "Jezu jestem taką twoją samotną, zagubioną owieczką, uratuj mnie proszę, bo już nie daję rady". Od tej chwili całe moje życie zaczęło się zmieniać. Niewiele dni później, dane mi było uczestniczyć w spotkaniu z ojcem Bashoborą (nie wiem czy ktoś z was kojarzy), na którym przy modlitwie do Ducha Świętego poczułam dreszcze przechodzące mnie od czubka głowy do stóp. Na następny dzień nabrałam tak niebywałej odwagi, że od razu pognałam do spowiedzi - po ponad 10 latach. Normalnie to strach by mnie tak paraliżował, że nie byłabym w stanie tego zrobić, choćbym chciała nie wiem jak. Najpiękniejsze było to, że byłam całkowicie nieprzygotowana
Krótko, żeby się zbytnio nie rozpisywać, powiem tylko tyle, że od tamtego czasu Jezus zaczął mnie stopniowo leczyć z wszystkich moich lęków, nieakceptacji, wstydu, gniewu i pretensji do innych. Nie pamiętam już co to są negatywne myśli, powoli otwieram się na ludzi, nie mam w sobie już tego całego stresu... ogromna ulga. Obecnie czuję się jak taka mała dziewczynka prowadzona za rękę i doświadczam ogromnej miłości, troski i opieki ze strony Boga.
Także mój przepis na wyjście ze wszystkich problemów, smutków i lęków -> to modlitwa do Jezusa. Nie musi być wcale "wypasiona" , wystarczy jedno krótkie zdanie, mała prośba wypowiedziana z wiarą i ufnością - na pewno zostanie wysłuchana. :-D
To tyle, tak chciałam się podzielić i dać świadectwo...
Pozdrawiam wszystkich ciepło :-)