24 Lis 2012, Sob 13:19, PID: 326082
zawsze da sei zmienić temat i promotora, oni tylko tak mówią bo sie im nie chce papierkowej roboty załatwiać. Napisze ci jak było ze mną, może to cie troche pcieszy.
Nie miałam nigdy zdiagnozowanej fobii. Wybrałam sobie promotora (sama), ktory byl delikatnie mówiąc lubiący się pastwić psychicznie nad studentami (którzy nie potrafili sie bronić). Wtedy oczywiście wydawało mi się to pastwienie, bo teraz uważam to, za specyficzne poczucie humoru. W każdym razie robił to tak, że na wykładzie skupiał uwagę całego roku na tobie (nie musze chyba tłumaczyć jaka to męka dla fobika - nawet nie diagnozowanego )
w każdym razie był to luźny pan i jakoś specjalnie nie pilnował, aby chodzic do niego na seminarium, czego tez nie czyniłam. Temat również wymyśliłam sobie sam (a nie był on prosty). Także wpakowałam sie sama w podwójne bagno że tak powiem.Do nikogo nie mogłam miec pretensji...
Kiedy wiekszość z mojej grupy była już po obronie i bardzo chwaliła sobie mojego promotora, ja dopiero razem z kumpelą rozpoczełam z nim konsultacje. Oczywiście nie byl zadowolony (bo przecież wakacje, a on nie zamierza siedzieć na uczelni). Odpowiednio nas skomentował i kazał pojawić sie we Wrześniu (przed obroną).
Koleżanka wzięła sie za siebie i napisała prace. Ja pisałam, ale za każdym razem jak do niego przychodziłam wszystko mi kreślił i wyśmiewał (oczywiście przy ubawie innych osób, które równeiż spóźniły się z obroną). No i się zaczęło...wylądowałam u psychiatry bo nei dawałam sobie juz z tym rady. Powiedziałam wszystkim że nie bronie sie i mam to gdzieś. Nie miałam zamiaru znowu widzieć się z promotorem, na samą myśl łzy napływały mi do oczu...w dziekanacie pytali nawet co ze mną i jak kumpela powiedziała, zę raczej nie będę się bronić, to się bardzo zdziwili i powiedzieli żebym sie jeszcze zastanowiła (nawiasem mówiąc miałam duże wsparcie w dziekanacie, teraz zastanawiam się czy to przez to ze przyniosłam zaświadczenie od psychiatry )
Lekarka powiedziała mi że mam sobie odpoczać pare miesięcy od całej tej sytuacji, ale nie dopuści do tego, żebym zmarnowała 5 lat studiów. Dała mi owo zaświadczenie, że się lecze, dzięki czemu mogłam wziąć bezpłatny urlop dziekański. W miedzyczasie załatwiłam sobie zmianę promotora, co było nielada wyzwaniem, bo musiałam niestety odwiedzić starego (musiał sie zgodzić i podpisać papiery). Oczywiście nie omieszkał znowu zmieszać mnie z błotem, ale zaraz po jego podpisaniu wyszłam.
Drugi promotor był genialny, naprawde super gość poprawiłam moją pracę (bo tematu nie zmieniałam, miałam już sporo napisane). Udało mi się jakoś dobrnąć do obrony i taaadaaa jestem magistrem
Jak teraz sobie pomyśle to nie wiem czy byloby mnie stać znowu na tak drastyczny krok, ale dzięki wsparciu lekarza, przyjaciół udało się.
Obroniłam sie dopiero po roku, ale jakie to ma znaczenie. Ważne że nie przepaściłam 5 lat.
Ty też dasz radę, musisz tylko ustalić czy chcesz nadal współpracować z tym promotorem i pisać taki temat. Wszystko da się zrobić, wymaga to jednak poświęcenia i bieganiny od dziekanatu do promotora itp itd.
Nie wiem czy ktoś dobrnął do końca, jak nie to sie nie obraże, sama bym chyba tego nie przeczytała
Nie miałam nigdy zdiagnozowanej fobii. Wybrałam sobie promotora (sama), ktory byl delikatnie mówiąc lubiący się pastwić psychicznie nad studentami (którzy nie potrafili sie bronić). Wtedy oczywiście wydawało mi się to pastwienie, bo teraz uważam to, za specyficzne poczucie humoru. W każdym razie robił to tak, że na wykładzie skupiał uwagę całego roku na tobie (nie musze chyba tłumaczyć jaka to męka dla fobika - nawet nie diagnozowanego )
w każdym razie był to luźny pan i jakoś specjalnie nie pilnował, aby chodzic do niego na seminarium, czego tez nie czyniłam. Temat również wymyśliłam sobie sam (a nie był on prosty). Także wpakowałam sie sama w podwójne bagno że tak powiem.Do nikogo nie mogłam miec pretensji...
Kiedy wiekszość z mojej grupy była już po obronie i bardzo chwaliła sobie mojego promotora, ja dopiero razem z kumpelą rozpoczełam z nim konsultacje. Oczywiście nie byl zadowolony (bo przecież wakacje, a on nie zamierza siedzieć na uczelni). Odpowiednio nas skomentował i kazał pojawić sie we Wrześniu (przed obroną).
Koleżanka wzięła sie za siebie i napisała prace. Ja pisałam, ale za każdym razem jak do niego przychodziłam wszystko mi kreślił i wyśmiewał (oczywiście przy ubawie innych osób, które równeiż spóźniły się z obroną). No i się zaczęło...wylądowałam u psychiatry bo nei dawałam sobie juz z tym rady. Powiedziałam wszystkim że nie bronie sie i mam to gdzieś. Nie miałam zamiaru znowu widzieć się z promotorem, na samą myśl łzy napływały mi do oczu...w dziekanacie pytali nawet co ze mną i jak kumpela powiedziała, zę raczej nie będę się bronić, to się bardzo zdziwili i powiedzieli żebym sie jeszcze zastanowiła (nawiasem mówiąc miałam duże wsparcie w dziekanacie, teraz zastanawiam się czy to przez to ze przyniosłam zaświadczenie od psychiatry )
Lekarka powiedziała mi że mam sobie odpoczać pare miesięcy od całej tej sytuacji, ale nie dopuści do tego, żebym zmarnowała 5 lat studiów. Dała mi owo zaświadczenie, że się lecze, dzięki czemu mogłam wziąć bezpłatny urlop dziekański. W miedzyczasie załatwiłam sobie zmianę promotora, co było nielada wyzwaniem, bo musiałam niestety odwiedzić starego (musiał sie zgodzić i podpisać papiery). Oczywiście nie omieszkał znowu zmieszać mnie z błotem, ale zaraz po jego podpisaniu wyszłam.
Drugi promotor był genialny, naprawde super gość poprawiłam moją pracę (bo tematu nie zmieniałam, miałam już sporo napisane). Udało mi się jakoś dobrnąć do obrony i taaadaaa jestem magistrem
Jak teraz sobie pomyśle to nie wiem czy byloby mnie stać znowu na tak drastyczny krok, ale dzięki wsparciu lekarza, przyjaciół udało się.
Obroniłam sie dopiero po roku, ale jakie to ma znaczenie. Ważne że nie przepaściłam 5 lat.
Ty też dasz radę, musisz tylko ustalić czy chcesz nadal współpracować z tym promotorem i pisać taki temat. Wszystko da się zrobić, wymaga to jednak poświęcenia i bieganiny od dziekanatu do promotora itp itd.
Nie wiem czy ktoś dobrnął do końca, jak nie to sie nie obraże, sama bym chyba tego nie przeczytała