19 Sie 2010, Czw 9:43, PID: 219265
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 19 Sie 2010, Czw 9:43 przez Aria.)
Czy was to też spotyka? Podchodzenie lekko do waszych problemów, irytowanie się na wasze zachowania?
Przez większość mojego życia zrzucano wszystko na nieśmiałość z irytującymi symptomami. Kazano się przełamywać i okazywano maksymalne zdziwienie i niezrozumienie, gdy przerastała mnie rozmowa telefoniczna, czy załatwienie czegoś w sklepie. Wręcz powiedziałabym, że okazywano zirytowanie moim zachowaniem, które to szybko doprowadzało mnie do napadów histerii, gdy próbowano na siłę zmusić mnie do jakiejś akcji: "Nie bądź dzieckiem, zadzwoń!" *wciskanie mi na siłę telefonu z wybranym już numerem*, czy stawianie mnie przed faktem dokonanym, gdy musiałam już odezwać się do nieznajomej osoby. Nigdy nie kończyło się to dobrze.
Z czasem najwyraźniej uznano, że ciężko ze mną tak walczyć, więc zostawiano mnie samej sobie.
Kiedy pewnego razu spróbowałam się przełamać, do czego mnie namawiano, i poszłam na żywioł, na spotkanie z masą innych ludzi... Skończyło się to dość niespodziewanie. Przestałam mówić. Zupełnie. Nie wiem co to było, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie artykułowanego dźwięku. Kilka dni mnie to trzymało i dopiero w szpitalu, na oddziale neurologiczny, po jakimś leku, wreszcie odpuściło. Tamtejszy psycholog uznał, że to fobia społeczna i blokada nastąpiła pod wpływem zbyt wielkiego stresu.
Po tym stosunek zmienił się na "też miałam fobię społeczną, bałam się ludzi i sama z tego wyszłam". Trwa to do dziś i nauczyłam się nie wspominać o problemie, bo jedyne co mogę usłyszeć, to "to wszystko siedzi w tobie. Wymyślasz to sobie. Psycholog nic ci tu nie pomoże."
To podejście jest dla mnie bardzo dołujące. Jedyną osobą, która stara się mnie wspierać i nie złości się na mnie jest mój narzeczony, od wielu lat okazujący zrozumienie dla problemu, który tak naprawdę go nie dotyczy.
Jak wy na takie zachowanie reagujecie? Umiecie przejść obojętnie obok osoby bagatelizującej, czy też to was boli?
Przez większość mojego życia zrzucano wszystko na nieśmiałość z irytującymi symptomami. Kazano się przełamywać i okazywano maksymalne zdziwienie i niezrozumienie, gdy przerastała mnie rozmowa telefoniczna, czy załatwienie czegoś w sklepie. Wręcz powiedziałabym, że okazywano zirytowanie moim zachowaniem, które to szybko doprowadzało mnie do napadów histerii, gdy próbowano na siłę zmusić mnie do jakiejś akcji: "Nie bądź dzieckiem, zadzwoń!" *wciskanie mi na siłę telefonu z wybranym już numerem*, czy stawianie mnie przed faktem dokonanym, gdy musiałam już odezwać się do nieznajomej osoby. Nigdy nie kończyło się to dobrze.
Z czasem najwyraźniej uznano, że ciężko ze mną tak walczyć, więc zostawiano mnie samej sobie.
Kiedy pewnego razu spróbowałam się przełamać, do czego mnie namawiano, i poszłam na żywioł, na spotkanie z masą innych ludzi... Skończyło się to dość niespodziewanie. Przestałam mówić. Zupełnie. Nie wiem co to było, ale nie potrafiłam wydobyć z siebie artykułowanego dźwięku. Kilka dni mnie to trzymało i dopiero w szpitalu, na oddziale neurologiczny, po jakimś leku, wreszcie odpuściło. Tamtejszy psycholog uznał, że to fobia społeczna i blokada nastąpiła pod wpływem zbyt wielkiego stresu.
Po tym stosunek zmienił się na "też miałam fobię społeczną, bałam się ludzi i sama z tego wyszłam". Trwa to do dziś i nauczyłam się nie wspominać o problemie, bo jedyne co mogę usłyszeć, to "to wszystko siedzi w tobie. Wymyślasz to sobie. Psycholog nic ci tu nie pomoże."
To podejście jest dla mnie bardzo dołujące. Jedyną osobą, która stara się mnie wspierać i nie złości się na mnie jest mój narzeczony, od wielu lat okazujący zrozumienie dla problemu, który tak naprawdę go nie dotyczy.
Jak wy na takie zachowanie reagujecie? Umiecie przejść obojętnie obok osoby bagatelizującej, czy też to was boli?