08 Lip 2009, Śro 11:17, PID: 162461
Generalnie moja fobia społeczna jest najmocniej nakierunkowana właśnie na pewne zależności zachodzące w grupie. Najbardziej lękam się właśnie bycia aktywnym członkiem pewnej grupy. Zaczęło się to już bardzo dawno temu, ale tkwi we mnie bardzo mocno, mocniej niż jakiekolwiek inne lęki społeczne, czy jakiekolwiek inne lęki w ogóle.
Aczkolwiek u mnie zaczęło się to już w przedszkolu, kiedy nie chciałem rozstawać się z matką i na siłę mnie wciągali do budynku. Nawet w kiblu mnie zamykali żebym nie robił gnoju Głupie ku.wy
Za każdym razem, kiedy zmieniałem szkołę potrzebowałem dużo czasu na aklimatyzację.
Pamiętam do dzisiaj jak siedziałem w zerówce, w takim przedszkolnym kółku. Siedzieliśmy po turecku na dywanie i katechetka rozmawiała z nami na temat tego, że idziemy do podstawówki.
Miałem już wtedy kilku świetnych kolegów w przedszkolu i myśl o tym, że ich mogę stracić i znowu być odludkiem przerażała mnie. Pamiętam ten przeszywający lęk jakby to wczoraj było.
Ogólnie okazało się, że pójdę do klasy z dwoma najlepszymi ziomkami, więc byłem szczęśliwy. Niestety, nie dotrzymano obietnicy.
1 września wpadłem w furię. Wychowawczyni z miejsca mnie nienawidziła za moje zachowanie. Nie rozumiała mnie też klasa i nabijali się ze mnie. Chłopakom dawałem w mordę, tak żeby leciała krew celując w nos. Gorzej było z dziewczynami. Dwa pierwsze lata podstawówki zwajchowały moją psychikę do reszty. Byłem sam i zawsze musiałem walczyć z wszystkimi, miałem tylko plecy u Dyrektorki i wicedyrektorki, bo pierwsza lubiła moją matkę, a mąż drugiej pracował wraz z moim.
W trzeciej klasie zadawałem się już z wszystkimi chłopakami. W czwartej doszedł jeden przypałowy kumpel i wszystko się zmieniło.
W tej klasie było wiele patologicznych dzieci i na przełomie 4-5 klasy staliśmy się bardzo zżyci ze sobą Każdy przed każdym chciał pokazać, że potrafi zrobić większy przypał. Robiliśmy go na każdej praktycznie lekcji. Rzucaliśmy krzesłami, zrzucaliśmy ławki na klatke schodową, używaliśmy gaśnic, robiliśmy wiarze "szafe grającą", raz zamkneliśmy nauczycieli w palarni na kłódkę od torby podróżnej, podarliśmy dziennik uwag, robiliśmy wyprawy do miejsc zamieszkania nauczycieli i rzucaliśmy im w okna jajkami no i oczywiście prowadziliśmy bójki z innymi klasami.
W gimnazjum znęcaliśmy się nad nauczycielami bardziej psychicznie, ale mniejsza z tym. W gimnazjum zaczęło się też picie alkoholu i częste blałki. Raz przyszedłem na lekcję do wychowawczyni po 6 piwach (w I kl. Gim.) i powiedziałem jej, że jest mądra I, że na jej miejscu bym się nie marnował z tak głupią klasą(a sam byłem w niej najgłupszy ).
W ogóle ta klientka po roku odeszła. Czara goryczy przelała się kiedy nie przyszedłem w sobotę do szkoły i ona zaczęła się cieszyć, że mnie nie ma, a koledzy na złość mnie przyprowadzili
Trza było jej wtedy kwiaty kupić, bo się poryczała jak wszedłem do klasy
A pózniej było liceum i znowu trochę się aklimatyzowałem, ale tam było nudno, więc nie będę pisał.
Aczkolwiek u mnie zaczęło się to już w przedszkolu, kiedy nie chciałem rozstawać się z matką i na siłę mnie wciągali do budynku. Nawet w kiblu mnie zamykali żebym nie robił gnoju Głupie ku.wy
Za każdym razem, kiedy zmieniałem szkołę potrzebowałem dużo czasu na aklimatyzację.
Pamiętam do dzisiaj jak siedziałem w zerówce, w takim przedszkolnym kółku. Siedzieliśmy po turecku na dywanie i katechetka rozmawiała z nami na temat tego, że idziemy do podstawówki.
Miałem już wtedy kilku świetnych kolegów w przedszkolu i myśl o tym, że ich mogę stracić i znowu być odludkiem przerażała mnie. Pamiętam ten przeszywający lęk jakby to wczoraj było.
Ogólnie okazało się, że pójdę do klasy z dwoma najlepszymi ziomkami, więc byłem szczęśliwy. Niestety, nie dotrzymano obietnicy.
1 września wpadłem w furię. Wychowawczyni z miejsca mnie nienawidziła za moje zachowanie. Nie rozumiała mnie też klasa i nabijali się ze mnie. Chłopakom dawałem w mordę, tak żeby leciała krew celując w nos. Gorzej było z dziewczynami. Dwa pierwsze lata podstawówki zwajchowały moją psychikę do reszty. Byłem sam i zawsze musiałem walczyć z wszystkimi, miałem tylko plecy u Dyrektorki i wicedyrektorki, bo pierwsza lubiła moją matkę, a mąż drugiej pracował wraz z moim.
W trzeciej klasie zadawałem się już z wszystkimi chłopakami. W czwartej doszedł jeden przypałowy kumpel i wszystko się zmieniło.
W tej klasie było wiele patologicznych dzieci i na przełomie 4-5 klasy staliśmy się bardzo zżyci ze sobą Każdy przed każdym chciał pokazać, że potrafi zrobić większy przypał. Robiliśmy go na każdej praktycznie lekcji. Rzucaliśmy krzesłami, zrzucaliśmy ławki na klatke schodową, używaliśmy gaśnic, robiliśmy wiarze "szafe grającą", raz zamkneliśmy nauczycieli w palarni na kłódkę od torby podróżnej, podarliśmy dziennik uwag, robiliśmy wyprawy do miejsc zamieszkania nauczycieli i rzucaliśmy im w okna jajkami no i oczywiście prowadziliśmy bójki z innymi klasami.
W gimnazjum znęcaliśmy się nad nauczycielami bardziej psychicznie, ale mniejsza z tym. W gimnazjum zaczęło się też picie alkoholu i częste blałki. Raz przyszedłem na lekcję do wychowawczyni po 6 piwach (w I kl. Gim.) i powiedziałem jej, że jest mądra I, że na jej miejscu bym się nie marnował z tak głupią klasą(a sam byłem w niej najgłupszy ).
W ogóle ta klientka po roku odeszła. Czara goryczy przelała się kiedy nie przyszedłem w sobotę do szkoły i ona zaczęła się cieszyć, że mnie nie ma, a koledzy na złość mnie przyprowadzili
Trza było jej wtedy kwiaty kupić, bo się poryczała jak wszedłem do klasy
A pózniej było liceum i znowu trochę się aklimatyzowałem, ale tam było nudno, więc nie będę pisał.