11 Wrz 2020, Pią 17:48, PID: 828023
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11 Wrz 2020, Pią 17:52 przez Jasiu1234.
Powód edycji: Zmiana koloru napisów
)
Udało mi się.
W wieku 34 lat po wielu cierpieniach z fobią społeczną i depresją dokonałem skutecznej zmiany swojego życia!
Nie zliczę dni, kiedy kładłem się do łóżka modląc się, żeby nie obudzić się już żywym. Kilkanaście razy chciałem popełnić samobójstwo, nieraz szukałem drzewa, na którym powiesiłbym się czy sznura o odpowiedniej grubości w markecie budowlanym. Poza tym rozważałem najróżniejsze sposoby samobójstwa, od otrucia się lekami po escape bag. Leki od psychiatry powodowały tylko otępienie, czułem się jakby obok mnie przed chwilą wybuchł granat. Rady od psychologów szkolnych niewiele dawały. Pójście w PUA i zagadywanie do samotnych dziewczyn skończyło się sromotną porażką. Nie rozumiałem, dlaczego tak jest. To znaczy nie rozumiałem, dlaczego innym się udawało, a mi nie. Życie uważałem za przerażająco niesprawiedliwe i to powodowało chęć skończenia z sobą. Byłem całkowicie przekonany, że umrę w samotności i cierpieniu po wielu latach ciężkiego, nieszczęśliwego życia.
Moje dzieciństwo było piekłem. Całe lata życia w napięciu katastrofalnie odbiły się na mojej samoocenie i samopoczuciu. Wychowałem się na wsi w wielodzietnej rodzinie. Emocjonalnie chłodni rodzice, wiecznie pijący ojciec, szantażująca emocjonalnie, neurotyczna matka, starsi bracia traktujący mnie jak worek bokserski i siostry, które wykorzystywały każdą możliwą okazję do rozwścieczenia mnie dla zabawy, poniżenia i wypominania mi moich słabości nigdy nie pozwolili mi na chwilę wytchnienia w domu. Nie szczędzono mi najgorszych wyzwisk. We wszystkim, w czym się dało, wysługiwano się mną. Zdania "jesteś nikim", "i tak sobie nie poradzisz w życiu", "wstyd mi, że taka p***a jak Ty jest moim bratem", "jesteś obleśny", "wszystkie moje koleżanki się z Ciebie śmieją" słyszałem setki, może tysiące razy. Wyśmiewanie mnie dla zabawy i napawanie się moją smutną reakcją było normą, wręcz codziennością.
W szkole było jeszcze gorzej. Wielokrotnie zostałem pobity, nie zliczę ile razy pluto mi w twarz, zabierano moje rzeczy, żeby zrobić mi na złość, wymyślano mi ośmieszające przezwiska, szarpania mnie i podcinania nóg też nie zliczę. Wszystko to niestety przy biernej reakcji nauczycieli. Nigdy w żadnej klasie nie miałem jakichkolwiek kolegów, byłem typowym kozłem ofiarnym. Gdy raz poskarżyłem się dyrektorowi, tego samego dnia kilku gości dopadło mnie po szkole. Skopali mnie, jeden z nich udusił do nieprzytomności, a gdy się ocknąłem, grożono mi, że jeśli jeszcze raz się poskarżę, to "nikt się nie dowie, gdzie w lesie jesteś zakopany". Przerażony i zapłakany pobiegłem do domu. Bracia zareagowali gorzej niż obojętnie. Od jednego usłyszałem, że "to normalne, że takie c***y się bije", od drugiego, że "jeszcze podziękuję kolegom, bo zrobią ze mnie mężczyznę". Jeden z nich dla zabawy tego samego wieczoru uderzył mnie pięścią w brzuch. W to samo miejsce, w które jeden z "kolegów" z klasy dosyć mocno kopnął. Osunąłem się na ziemię i rozpłakałem z bólu i bezsilności. Po kilku minutach wyszedł do mnie ojciec i zaczął wrzeszczeć, żebym "zamknął mordę i przestał się mazać" i że mam "w*********ć do pokoju i siedzieć cicho", bo on ogląda telewizję.
Takie sytuacje były dla mnie codziennością przez kilkanaście lat. Były ich setki, gdybym wszystkie opisał, nikomu nie chciałoby się tego czytać. Myślę, że nikt, kto czegoś podobnego nie przeżył nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo wyniszcza to człowieka. Jak złymi kategoriami ktoś taki o sobie myśli. Sądziłem, że po wyprowadzce z domu (a właściwie po byciu wyrzuconym, bo rodzice nie chcieli "utrzymywać darmozjada") będzie lepiej, bo nikt mi nie będzie dokuczał. Ale ja byłem naiwny...
Kilka miesięcy spędziłem jako bezdomny, bo rodzice nic mi nie dali po ukończeniu szkoły, nie miałem nawet za co wynająć pokoju. Gdy było ciepło spałem w lesie, na dworcach i w opuszczonych budynkach, gdy zrobiło się zimniej w przytułku dla bezdomnych. Choć nie radziłem sobie z emocjami i bardzo kusiło, nie piłem. Znalazłem pracę na budowie, gdzie traktowano mnie niewiele lepiej niż w szkole. Do tego rozdawałem ulotki. Za pierwsze zarobione pieniądze wynająłem pokój w mieście wojewódzkim. Zacząłem pracę na produkcji za minimalną krajową. Przez kolejne lata wielokrotnie zmieniałem miejsce zatrudnienia i zamieszkania. Tak rozchwiana emocjonalnie osoba jaką byłem to ciężki współlokator i współpracownik. Albo z kimś się pokłóciłem, albo ktoś wyczuł moją słabość i się na mnie uwziął. Znajomych miałem bardzo niewielu, przez następne kilkanaście lat mógłbym śmiało zliczyć te osoby na palcach obu rąk. Wszystkie bez wyjątku znajomości po jakimś czasie się rozpadały...
Relacje z kobietami właściwie nie istniały. Byłem traktowany jak typowy creep, w okresie do 30 roku życia byłem tylko raz na randce z badoo. Pierwszej i ostatniej z tą dziewczyną. Zostałem wyśmiany, odrzucony i potraktowany jak śmieć przez kilkadziesiąt dziewczyn. Z każdym rokiem czułem się coraz bardziej beznadziejnie. Próbowałem zamaskować smutki w uzależnieniu od masturbacji i pornografii. Bezskutecznie... Moje rodzeństwo bez wyjątku miało rodziny, dzieci, samochody i mieszkania, a ja byłem wrakiem człowieka. Nie widziałem jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji. Do 30 roku życia moje samopoczucie systematycznie spadało. Osiągnąłem dno równo w dzień moich 30 urodzin. Nie chciałem już żyć, było mi zupełnie obojętne, co będzie ze mną po śmierci.
Ten dzień zapamiętam na zawsze. 10.09.2016. Moje trzydzieste urodziny. I niedoszły koniec mojego życia.
Od rana byłem pogodzony ze swoim losem. Poza zwykle towarzyszącymi mi uczuciami czułem coś w rodzaju... ulgi? Tak bym to opisał. Tego dnia całe moje cierpienie miało się skończyć. Kupiłem kilka metrów solidnego sznura, zawiązałem pętlę i przygotowałem wszystko zgodnie ze wskazówkami znalezionymi w internecie. Nie zamykałem moich spraw, nie pisałem listu pożegnalnego, nie zwolniłem się z pracy ani nie wyprowadziłem się z pokoju. Wszystko było mi już obojętne. Po prostu chciałem przestać cierpieć. W tamtym momencie myślałem tylko i wyłącznie o tym. Poszedłem do lasu i po kilku kilometrach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, znalazłem na pozór idealne miejsce. Złamane drzewo było na wystarczającej wysokości, abym swobodnie zawisł. Gdy wchodziłem po nim coraz wyżej, drżące ręce i bijące serce nieco przeszkadzały mi w zawiązaniu pętli wokół drzewa. Gdy wszystko przygotowałem, zaplątałem pętlę wokół szyi i spojrzałem na zachodzące słońce. Jak sądziłem - po raz ostatni w życiu.
Objąłem rękoma drzewo i zawisłem na nim nogą, żeby opuścić się w dół. Wtedy poczułem gwałtowne szarpnięcie w dół i bezwładnie obróciłem się na plecy, na które po chwili z impetem upadłem. Zszokowany spojrzałem w stronę korony drzewa, na którym miałem się powiesić i podniosłem wzrok. Nie pomyślałem o tym, że drzewo jest oparte o cienką gałąź sąsiedniego drzewa, która pod wpływem mojego ciężaru po prostu się złamała.
Pękłem. Po prostu się rozkleiłem. Usiadłem na złamanym drzewie i w trakcie gdy płakałem, a właściwie wyłem z bólu i rozpaczy myślałem "k***a, ale ze mnie nieudacznik, nie dosyć, że nic nie osiągnąłem, to jeszcze nawet zabić się nie umiem". Nie wiem, ile to trwało. W takich momentach tracisz poczucie czasu. Gdy skończyłem płakać, zauważyłem, że przygląda mi się jeleń. To zadziwiające, jak w takich momentach człowiek rejestruje nawet tak nieistotne szczegóły. Odszedł, gdy wstałem. Wsadziłem sznur do plecaka i próbowałem wyjść z lasu, ale z tego wszystkiego zabłądziłem. Widoczność była już bardzo słaba, bo robiło się ciemno. Jakimś cudem znalazłem ambonę. Wszedłem na nią, położyłem plecak pod głowę, a przez nią leciały wszystkie te gromadzone latami wspomnienia i tysiące myśli. Nawet nie wiem, kiedy usnąłem. Rano obudził mnie chłód. Zszedłem z ambony, po jakimś czasie udało mi się odnaleźć główną drogę i dotrzeć do miasta. To była niedziela, więc tylko zjadłem coś w KFC i poszedłem do domu. Zastanawiałem się, co dalej robić. Postanowiłem, że wezmę tydzień urlopu, pojadę w góry, gdzie nigdy nie byłem, choć nie mam bardzo daleko i przemyślę, co robić dalej. Nie zabrałem z sobą telefonu, aby od wszystkiego się odciąć, nie zabrałem też sznura, mimo że z początku miałem taki zamiar. Tylko ja i natura.
Tydzień urlopu minął dość szybko. Mimo słabej pogody nie czułem się tak źle, bo podjąłem ważną decyzję, co mnie trochę uspokoiło. Dam sobie jeszcze rok. Po prostu poczekam do następnych urodzin i zobaczę co będzie. Jednocześnie zacząłem szukać w internecie sposobów radzenia sobie z moimi problemami. Na psychoterapię nie było mnie stać. Nadal nie wierzyłem, że jestem w stanie sobie z tym wszystkim poradzić, ale z drugiej strony nie chciałem tak cierpieć.
Postanowiłem jednak zawalczyć o siebie. W końcu co miałem do stracenia? Jeśli i tak pewnie skończyłbym ze sobą, to przynajmniej mogłem odejść z poczuciem, że przynajmniej próbowałem walczyć o siebie.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile ta decyzja zmieni w moim życiu.
Początki jak zwykle były ciężkie. Próbowałem różnych rzeczy, ale najskuteczniejsze okazało się połączenie trzech metod: Terapia Richardsa, trening autogenny i nofapchallenge
Terapia Richardsa jest łatwa do odszukania w internecie. Na nieistniejącym już forum o fobii społecznej znalazłem post chłopaka, który tę terapię skończył. Efekty opisane przez niego wyglądały obiecująco. Odnalazłem odpowiednie pliki i zacząłem ją przerabiać. Po początkowych trudnościach po upływie kilku tygodni zacząłem czuć się zdecydowanie lepiej. Po około czterech miesiącach mój stan psychiczny wyraźnie się zmienił, co zaczęły zauważać osoby z mojego otoczenia. Nie stałem się jeszcze w pełni zdrową psychicznie osobą, ale różnica była warta włożonej w to pracy. Po raz pierwszy w życiu przestało mi się kręcić w głowie, gdy mijałem na ulicy obcych ludzi. Nie czułem się już tak spięty przebywając wśród ludzi. Kontynuowałem terapię nawet po jej ukończeniu. Przestały mnie prześladować negatywne wspomnienia z przeszłości, stopniowo zaczęły ustępować właściwie wszystkie objawy somatyczne, zacząłem się więcej uśmiechać, moje postrzeganie rzeczywistości powoli stawało się coraz bardziej pozytywne. Po raz pierwszy poczułem luz będąc wśród ludzi. Mimo, że nie jestem już młody, zacząłem również oczekiwać coraz lepszej przyszłości dla siebie. Zniknęło poczucie, że wegetuję, podczas gdy wszyscy obok według mnie świetnie się bawili. Co najdziwniejsze, ze spokojem myślę o wydarzeniach z przeszłości. Trzeci tydzień terapii zakłada rozpoczęcie medytacji. Próbowałem kilku różnych, ale dla mnie najlepszą okazał się trening autogenny.
Stanowi on doskonałe uzupełnienie terapii. Bardzo dobrze się po nim zasypia (ale to też kwestia kilku tygodni stosowania), znakomicie uspokaja, rozluźnia i wycisza. Jak już się dobrze w niego wdrożyłem, potrafiłem usnąć przed końcem sesji i wstać wypoczęty jak nigdy. Współlokatorka ze zdziwieniem zauważyła, że "stałem się jakiś bardziej otwarty na ludzi". Układ nerwowy wyraźnie się uspokoił - jakiś czas po rozpoczęciu stosowania niedaleko mnie na ulicy wybuchła petarda. Trzy osoby idące z naprzeciwka aż podskoczyły, na mnie nie zrobiło to wrażenia. Zresztą tego samego dnia przypadkowo spotkałem kolegę z dawnej pracy, którego od kilku lat nie widziałem. Po chwili rozmowy zapytał "co Ci się stało, jesteś jakiś wyluzowany jak nigdy, nie pamiętam Cię takiego". Gdy się żegnaliśmy powiedział "pamiętam Cię jako zupełnie inną osobę".
Nofapchalenge początkowo wydawał mi się dziwny. Jak to, powstrzymanie się od pornografii i masturbacji miałoby zmienić moje życie? Ponieważ jednak robiłem to codziennie, było to męczące i czasochłonne, a po przeczytaniu książki "Skazany na trening. Zaprawa więzienna" zachwyciłem się kalisteniką, postanowiłem spróbować i tego. Początkowo szło opornie i zauważyłem, jak bardzo gapienie się w ekran odrywa mnie od codziennych czynności, więc zrootowałem telefon i zablokowałem sobie laptopa, zostawiając tylko niezbędne strony. Teraz poszło z górki. Pojawienie się pierwszych efektów zajęły mi prawie 3 miesiące, a tzw. flatline nieco utrudniał terapię. Ze zdziwieniem zauważyłem jednak, jak po pewnym czasie cementują się jej efekty. Nagle zacząłem mieć "czystą głowę", mogłem doskonale skupić się na tym, co robię, poprawił mi się wygląd, efekty na treningach są coraz lepsze. Zaczął zmieniać się mój charakter, rosła moja pewność siebie, zdecydowanie i asertywność. Zmieniło się też podejście innych ludzi do mnie. Coraz bardziej liczono się z moim zdaniem, w pracy powierzano mi coraz bardziej odpowiedzialne zadania, kobiety zaczęły lepiej na mnie reagować. Tak jak ja na nie - znowu były dla mnie tak samo atrakcyjne i kobiece jak wtedy, gdy miałem 13 lat. Coraz częściej zauważyłem, że jakaś przygląda mi się na mieście.
To wszystko nie było łatwe, ale wraz z kolejnymi efektami niesamowicie rosła mi motywacja. Postęp napędzał postęp, po pewnym czasie już nie musiałem walczyć z sobą i zmuszać się, ale zacząłem być głodny następnego progresu. Byłem coraz bardziej ciekawy, co przyniosą następne tygodnie. Nie mogłem się doczekać tego, co będzie dalej. Udało mi się wytrwać w moich postanowieniach.
Około roku później do naszej pracy przyszła kilka lat młodsza Ukrainka. Zaczęliśmy się spotykać, doskonale mówiła po polsku, jakiś czas później opowiedziałem jej swoją historię. Płakała. Pół wieczoru przepłakała, będąc we mnie wtulona. Było jej przykro, że coś takiego spotkało mnie w życiu. Jednak nie odeszła, moje dalsze dzieje zrobiły na niej ogromne wrażenie. Tego samego dnia, kiedy zostaliśmy parą, powiedziała mi, że "nie ma nic bardziej męskiego niż walka ze swoimi słabościami będąc w katastrofalnej sytuacji w życiu". Z nią straciłem moje dziewictwo. Potem systematycznie zacząłem robić inne postępy - odkrywałem nowe pasje i realizowałem się zawodowo, porobiłem kursy. Zrobiłem kurs skoczka spadochronowego, prawo jazdy, ukończyłem wiele biegów z przeszkodami, dwa tygodnie temu odhaczyłem z listy elitarny Bieg Morskiego Komandosa w Gdyni (mundur, plecak z obciążeniem, atrapa karabinu i trasa 22 kilometry, tor szykują komandosi Formozy), przeskoczyłem z 2500 PLN zarobków do ponad 6000. Kupiłem mieszkanie i samochód.
Z dziewczyną niedługo stukną mi 3 lata. Planujemy się pobrać w przyszłym roku. Na wczorajsze urodziny spotkał mnie z jej strony najlepszy możliwy prezent urodzinowy. Dwie kreski na teście ciążowym. Czuję się taki szczęśliwy z myślą, że zostanę ojcem. W ogóle czuję się szczęśliwy w moim życiu. Wszystko jest takie inne, niż było kiedyś.
Fobiki, walczcie o siebie! Uwierzcie mi, że warto, nawet nie wiecie, jak ogromna nagroda czeka na was na końcu drogi!
W wieku 34 lat po wielu cierpieniach z fobią społeczną i depresją dokonałem skutecznej zmiany swojego życia!
Nie zliczę dni, kiedy kładłem się do łóżka modląc się, żeby nie obudzić się już żywym. Kilkanaście razy chciałem popełnić samobójstwo, nieraz szukałem drzewa, na którym powiesiłbym się czy sznura o odpowiedniej grubości w markecie budowlanym. Poza tym rozważałem najróżniejsze sposoby samobójstwa, od otrucia się lekami po escape bag. Leki od psychiatry powodowały tylko otępienie, czułem się jakby obok mnie przed chwilą wybuchł granat. Rady od psychologów szkolnych niewiele dawały. Pójście w PUA i zagadywanie do samotnych dziewczyn skończyło się sromotną porażką. Nie rozumiałem, dlaczego tak jest. To znaczy nie rozumiałem, dlaczego innym się udawało, a mi nie. Życie uważałem za przerażająco niesprawiedliwe i to powodowało chęć skończenia z sobą. Byłem całkowicie przekonany, że umrę w samotności i cierpieniu po wielu latach ciężkiego, nieszczęśliwego życia.
Moje dzieciństwo było piekłem. Całe lata życia w napięciu katastrofalnie odbiły się na mojej samoocenie i samopoczuciu. Wychowałem się na wsi w wielodzietnej rodzinie. Emocjonalnie chłodni rodzice, wiecznie pijący ojciec, szantażująca emocjonalnie, neurotyczna matka, starsi bracia traktujący mnie jak worek bokserski i siostry, które wykorzystywały każdą możliwą okazję do rozwścieczenia mnie dla zabawy, poniżenia i wypominania mi moich słabości nigdy nie pozwolili mi na chwilę wytchnienia w domu. Nie szczędzono mi najgorszych wyzwisk. We wszystkim, w czym się dało, wysługiwano się mną. Zdania "jesteś nikim", "i tak sobie nie poradzisz w życiu", "wstyd mi, że taka p***a jak Ty jest moim bratem", "jesteś obleśny", "wszystkie moje koleżanki się z Ciebie śmieją" słyszałem setki, może tysiące razy. Wyśmiewanie mnie dla zabawy i napawanie się moją smutną reakcją było normą, wręcz codziennością.
W szkole było jeszcze gorzej. Wielokrotnie zostałem pobity, nie zliczę ile razy pluto mi w twarz, zabierano moje rzeczy, żeby zrobić mi na złość, wymyślano mi ośmieszające przezwiska, szarpania mnie i podcinania nóg też nie zliczę. Wszystko to niestety przy biernej reakcji nauczycieli. Nigdy w żadnej klasie nie miałem jakichkolwiek kolegów, byłem typowym kozłem ofiarnym. Gdy raz poskarżyłem się dyrektorowi, tego samego dnia kilku gości dopadło mnie po szkole. Skopali mnie, jeden z nich udusił do nieprzytomności, a gdy się ocknąłem, grożono mi, że jeśli jeszcze raz się poskarżę, to "nikt się nie dowie, gdzie w lesie jesteś zakopany". Przerażony i zapłakany pobiegłem do domu. Bracia zareagowali gorzej niż obojętnie. Od jednego usłyszałem, że "to normalne, że takie c***y się bije", od drugiego, że "jeszcze podziękuję kolegom, bo zrobią ze mnie mężczyznę". Jeden z nich dla zabawy tego samego wieczoru uderzył mnie pięścią w brzuch. W to samo miejsce, w które jeden z "kolegów" z klasy dosyć mocno kopnął. Osunąłem się na ziemię i rozpłakałem z bólu i bezsilności. Po kilku minutach wyszedł do mnie ojciec i zaczął wrzeszczeć, żebym "zamknął mordę i przestał się mazać" i że mam "w*********ć do pokoju i siedzieć cicho", bo on ogląda telewizję.
Takie sytuacje były dla mnie codziennością przez kilkanaście lat. Były ich setki, gdybym wszystkie opisał, nikomu nie chciałoby się tego czytać. Myślę, że nikt, kto czegoś podobnego nie przeżył nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo wyniszcza to człowieka. Jak złymi kategoriami ktoś taki o sobie myśli. Sądziłem, że po wyprowadzce z domu (a właściwie po byciu wyrzuconym, bo rodzice nie chcieli "utrzymywać darmozjada") będzie lepiej, bo nikt mi nie będzie dokuczał. Ale ja byłem naiwny...
Kilka miesięcy spędziłem jako bezdomny, bo rodzice nic mi nie dali po ukończeniu szkoły, nie miałem nawet za co wynająć pokoju. Gdy było ciepło spałem w lesie, na dworcach i w opuszczonych budynkach, gdy zrobiło się zimniej w przytułku dla bezdomnych. Choć nie radziłem sobie z emocjami i bardzo kusiło, nie piłem. Znalazłem pracę na budowie, gdzie traktowano mnie niewiele lepiej niż w szkole. Do tego rozdawałem ulotki. Za pierwsze zarobione pieniądze wynająłem pokój w mieście wojewódzkim. Zacząłem pracę na produkcji za minimalną krajową. Przez kolejne lata wielokrotnie zmieniałem miejsce zatrudnienia i zamieszkania. Tak rozchwiana emocjonalnie osoba jaką byłem to ciężki współlokator i współpracownik. Albo z kimś się pokłóciłem, albo ktoś wyczuł moją słabość i się na mnie uwziął. Znajomych miałem bardzo niewielu, przez następne kilkanaście lat mógłbym śmiało zliczyć te osoby na palcach obu rąk. Wszystkie bez wyjątku znajomości po jakimś czasie się rozpadały...
Relacje z kobietami właściwie nie istniały. Byłem traktowany jak typowy creep, w okresie do 30 roku życia byłem tylko raz na randce z badoo. Pierwszej i ostatniej z tą dziewczyną. Zostałem wyśmiany, odrzucony i potraktowany jak śmieć przez kilkadziesiąt dziewczyn. Z każdym rokiem czułem się coraz bardziej beznadziejnie. Próbowałem zamaskować smutki w uzależnieniu od masturbacji i pornografii. Bezskutecznie... Moje rodzeństwo bez wyjątku miało rodziny, dzieci, samochody i mieszkania, a ja byłem wrakiem człowieka. Nie widziałem jakiegokolwiek wyjścia z tej sytuacji. Do 30 roku życia moje samopoczucie systematycznie spadało. Osiągnąłem dno równo w dzień moich 30 urodzin. Nie chciałem już żyć, było mi zupełnie obojętne, co będzie ze mną po śmierci.
Ten dzień zapamiętam na zawsze. 10.09.2016. Moje trzydzieste urodziny. I niedoszły koniec mojego życia.
Od rana byłem pogodzony ze swoim losem. Poza zwykle towarzyszącymi mi uczuciami czułem coś w rodzaju... ulgi? Tak bym to opisał. Tego dnia całe moje cierpienie miało się skończyć. Kupiłem kilka metrów solidnego sznura, zawiązałem pętlę i przygotowałem wszystko zgodnie ze wskazówkami znalezionymi w internecie. Nie zamykałem moich spraw, nie pisałem listu pożegnalnego, nie zwolniłem się z pracy ani nie wyprowadziłem się z pokoju. Wszystko było mi już obojętne. Po prostu chciałem przestać cierpieć. W tamtym momencie myślałem tylko i wyłącznie o tym. Poszedłem do lasu i po kilku kilometrach, które wydawały się ciągnąć w nieskończoność, znalazłem na pozór idealne miejsce. Złamane drzewo było na wystarczającej wysokości, abym swobodnie zawisł. Gdy wchodziłem po nim coraz wyżej, drżące ręce i bijące serce nieco przeszkadzały mi w zawiązaniu pętli wokół drzewa. Gdy wszystko przygotowałem, zaplątałem pętlę wokół szyi i spojrzałem na zachodzące słońce. Jak sądziłem - po raz ostatni w życiu.
Objąłem rękoma drzewo i zawisłem na nim nogą, żeby opuścić się w dół. Wtedy poczułem gwałtowne szarpnięcie w dół i bezwładnie obróciłem się na plecy, na które po chwili z impetem upadłem. Zszokowany spojrzałem w stronę korony drzewa, na którym miałem się powiesić i podniosłem wzrok. Nie pomyślałem o tym, że drzewo jest oparte o cienką gałąź sąsiedniego drzewa, która pod wpływem mojego ciężaru po prostu się złamała.
Pękłem. Po prostu się rozkleiłem. Usiadłem na złamanym drzewie i w trakcie gdy płakałem, a właściwie wyłem z bólu i rozpaczy myślałem "k***a, ale ze mnie nieudacznik, nie dosyć, że nic nie osiągnąłem, to jeszcze nawet zabić się nie umiem". Nie wiem, ile to trwało. W takich momentach tracisz poczucie czasu. Gdy skończyłem płakać, zauważyłem, że przygląda mi się jeleń. To zadziwiające, jak w takich momentach człowiek rejestruje nawet tak nieistotne szczegóły. Odszedł, gdy wstałem. Wsadziłem sznur do plecaka i próbowałem wyjść z lasu, ale z tego wszystkiego zabłądziłem. Widoczność była już bardzo słaba, bo robiło się ciemno. Jakimś cudem znalazłem ambonę. Wszedłem na nią, położyłem plecak pod głowę, a przez nią leciały wszystkie te gromadzone latami wspomnienia i tysiące myśli. Nawet nie wiem, kiedy usnąłem. Rano obudził mnie chłód. Zszedłem z ambony, po jakimś czasie udało mi się odnaleźć główną drogę i dotrzeć do miasta. To była niedziela, więc tylko zjadłem coś w KFC i poszedłem do domu. Zastanawiałem się, co dalej robić. Postanowiłem, że wezmę tydzień urlopu, pojadę w góry, gdzie nigdy nie byłem, choć nie mam bardzo daleko i przemyślę, co robić dalej. Nie zabrałem z sobą telefonu, aby od wszystkiego się odciąć, nie zabrałem też sznura, mimo że z początku miałem taki zamiar. Tylko ja i natura.
Tydzień urlopu minął dość szybko. Mimo słabej pogody nie czułem się tak źle, bo podjąłem ważną decyzję, co mnie trochę uspokoiło. Dam sobie jeszcze rok. Po prostu poczekam do następnych urodzin i zobaczę co będzie. Jednocześnie zacząłem szukać w internecie sposobów radzenia sobie z moimi problemami. Na psychoterapię nie było mnie stać. Nadal nie wierzyłem, że jestem w stanie sobie z tym wszystkim poradzić, ale z drugiej strony nie chciałem tak cierpieć.
Postanowiłem jednak zawalczyć o siebie. W końcu co miałem do stracenia? Jeśli i tak pewnie skończyłbym ze sobą, to przynajmniej mogłem odejść z poczuciem, że przynajmniej próbowałem walczyć o siebie.
Nie zdawałem sobie sprawy z tego, ile ta decyzja zmieni w moim życiu.
Początki jak zwykle były ciężkie. Próbowałem różnych rzeczy, ale najskuteczniejsze okazało się połączenie trzech metod: Terapia Richardsa, trening autogenny i nofapchallenge
Terapia Richardsa jest łatwa do odszukania w internecie. Na nieistniejącym już forum o fobii społecznej znalazłem post chłopaka, który tę terapię skończył. Efekty opisane przez niego wyglądały obiecująco. Odnalazłem odpowiednie pliki i zacząłem ją przerabiać. Po początkowych trudnościach po upływie kilku tygodni zacząłem czuć się zdecydowanie lepiej. Po około czterech miesiącach mój stan psychiczny wyraźnie się zmienił, co zaczęły zauważać osoby z mojego otoczenia. Nie stałem się jeszcze w pełni zdrową psychicznie osobą, ale różnica była warta włożonej w to pracy. Po raz pierwszy w życiu przestało mi się kręcić w głowie, gdy mijałem na ulicy obcych ludzi. Nie czułem się już tak spięty przebywając wśród ludzi. Kontynuowałem terapię nawet po jej ukończeniu. Przestały mnie prześladować negatywne wspomnienia z przeszłości, stopniowo zaczęły ustępować właściwie wszystkie objawy somatyczne, zacząłem się więcej uśmiechać, moje postrzeganie rzeczywistości powoli stawało się coraz bardziej pozytywne. Po raz pierwszy poczułem luz będąc wśród ludzi. Mimo, że nie jestem już młody, zacząłem również oczekiwać coraz lepszej przyszłości dla siebie. Zniknęło poczucie, że wegetuję, podczas gdy wszyscy obok według mnie świetnie się bawili. Co najdziwniejsze, ze spokojem myślę o wydarzeniach z przeszłości. Trzeci tydzień terapii zakłada rozpoczęcie medytacji. Próbowałem kilku różnych, ale dla mnie najlepszą okazał się trening autogenny.
Stanowi on doskonałe uzupełnienie terapii. Bardzo dobrze się po nim zasypia (ale to też kwestia kilku tygodni stosowania), znakomicie uspokaja, rozluźnia i wycisza. Jak już się dobrze w niego wdrożyłem, potrafiłem usnąć przed końcem sesji i wstać wypoczęty jak nigdy. Współlokatorka ze zdziwieniem zauważyła, że "stałem się jakiś bardziej otwarty na ludzi". Układ nerwowy wyraźnie się uspokoił - jakiś czas po rozpoczęciu stosowania niedaleko mnie na ulicy wybuchła petarda. Trzy osoby idące z naprzeciwka aż podskoczyły, na mnie nie zrobiło to wrażenia. Zresztą tego samego dnia przypadkowo spotkałem kolegę z dawnej pracy, którego od kilku lat nie widziałem. Po chwili rozmowy zapytał "co Ci się stało, jesteś jakiś wyluzowany jak nigdy, nie pamiętam Cię takiego". Gdy się żegnaliśmy powiedział "pamiętam Cię jako zupełnie inną osobę".
Nofapchalenge początkowo wydawał mi się dziwny. Jak to, powstrzymanie się od pornografii i masturbacji miałoby zmienić moje życie? Ponieważ jednak robiłem to codziennie, było to męczące i czasochłonne, a po przeczytaniu książki "Skazany na trening. Zaprawa więzienna" zachwyciłem się kalisteniką, postanowiłem spróbować i tego. Początkowo szło opornie i zauważyłem, jak bardzo gapienie się w ekran odrywa mnie od codziennych czynności, więc zrootowałem telefon i zablokowałem sobie laptopa, zostawiając tylko niezbędne strony. Teraz poszło z górki. Pojawienie się pierwszych efektów zajęły mi prawie 3 miesiące, a tzw. flatline nieco utrudniał terapię. Ze zdziwieniem zauważyłem jednak, jak po pewnym czasie cementują się jej efekty. Nagle zacząłem mieć "czystą głowę", mogłem doskonale skupić się na tym, co robię, poprawił mi się wygląd, efekty na treningach są coraz lepsze. Zaczął zmieniać się mój charakter, rosła moja pewność siebie, zdecydowanie i asertywność. Zmieniło się też podejście innych ludzi do mnie. Coraz bardziej liczono się z moim zdaniem, w pracy powierzano mi coraz bardziej odpowiedzialne zadania, kobiety zaczęły lepiej na mnie reagować. Tak jak ja na nie - znowu były dla mnie tak samo atrakcyjne i kobiece jak wtedy, gdy miałem 13 lat. Coraz częściej zauważyłem, że jakaś przygląda mi się na mieście.
To wszystko nie było łatwe, ale wraz z kolejnymi efektami niesamowicie rosła mi motywacja. Postęp napędzał postęp, po pewnym czasie już nie musiałem walczyć z sobą i zmuszać się, ale zacząłem być głodny następnego progresu. Byłem coraz bardziej ciekawy, co przyniosą następne tygodnie. Nie mogłem się doczekać tego, co będzie dalej. Udało mi się wytrwać w moich postanowieniach.
Około roku później do naszej pracy przyszła kilka lat młodsza Ukrainka. Zaczęliśmy się spotykać, doskonale mówiła po polsku, jakiś czas później opowiedziałem jej swoją historię. Płakała. Pół wieczoru przepłakała, będąc we mnie wtulona. Było jej przykro, że coś takiego spotkało mnie w życiu. Jednak nie odeszła, moje dalsze dzieje zrobiły na niej ogromne wrażenie. Tego samego dnia, kiedy zostaliśmy parą, powiedziała mi, że "nie ma nic bardziej męskiego niż walka ze swoimi słabościami będąc w katastrofalnej sytuacji w życiu". Z nią straciłem moje dziewictwo. Potem systematycznie zacząłem robić inne postępy - odkrywałem nowe pasje i realizowałem się zawodowo, porobiłem kursy. Zrobiłem kurs skoczka spadochronowego, prawo jazdy, ukończyłem wiele biegów z przeszkodami, dwa tygodnie temu odhaczyłem z listy elitarny Bieg Morskiego Komandosa w Gdyni (mundur, plecak z obciążeniem, atrapa karabinu i trasa 22 kilometry, tor szykują komandosi Formozy), przeskoczyłem z 2500 PLN zarobków do ponad 6000. Kupiłem mieszkanie i samochód.
Z dziewczyną niedługo stukną mi 3 lata. Planujemy się pobrać w przyszłym roku. Na wczorajsze urodziny spotkał mnie z jej strony najlepszy możliwy prezent urodzinowy. Dwie kreski na teście ciążowym. Czuję się taki szczęśliwy z myślą, że zostanę ojcem. W ogóle czuję się szczęśliwy w moim życiu. Wszystko jest takie inne, niż było kiedyś.
Fobiki, walczcie o siebie! Uwierzcie mi, że warto, nawet nie wiecie, jak ogromna nagroda czeka na was na końcu drogi!