28 Lut 2017, Wto 15:36, PID: 617961
To jest właśnie problem, nad którym pracuję od jakiegoś miesiąca z moją terapeutką Nie sądzę, żeby się to szybko skończyło, bo to chyba siedzi we mnie zbyt głęboko. Poza tym taka wieloletnia fobia na pewno potrzebuje więcej czasu, aby ją skutecznie wyplenić.
Dziękuję, że rozpoczęłaś ten temat, bo właśnie dziś wyjątkowo jestem wrażliwa w tej kwestii. Może właśnie dlatego, że zaczynam to dostrzegać? Byłam z koleżanką na kawie i kelnerka się do mnie uśmiechała, jak koło nas przechodziła przechodziła. Uśmiechali się też jacyś młodzi mężczyźni, jak się ubierałyśmy, a potem znowu jakaś kobieta, przy innym stoliku. Byłam na początku przekonana, że mówię za głośno, albo opowiadam jakieś głupoty, że śmieją się ze mnie i żałowałam, że w ogóle wyszłam z domu, że tylko się zbłaźniłam. Tak jakbym nie zasłużyła po prostu na ciepły uśmiech od innej osoby. I jakby cały świat teraz mnie słuchał, oceniał, analizował, wyśmiewał. No i tak, jakby wszyscy nie mieli nic innego w głowie, tylko mnie.
Moja terapeutka powiedział mi raz (oprócz oczywiście tego, że mam zaniżoną samoocenę i tego typu spraw, o których sami wiecie), że narzucam ludziom dość nieprzyjemną rolę, bycia sędziami. I przy tym zdaniu się jakoś wewnętrznie zatrzymałam. Coś mnie w nim zainteresowało i rzeczywiście, takie myślenie narzuca innym bardzo trudną rolę, w któej pewnie się wcale nie chcą znaleźć. Myślę, że to może się u mnie brać z faktu, że moi rodzice (z którymi dzięki Bogu nie mam już kontaktu), często kazali mi się "zachowywać", bo co powiedzą ludzie, bo nas wyśmieją, bo będą wytykać palcami, etc.
Ale jak już wspomniałam, wyjście z tego będzie dla przynajmniej dla mnie dość trudne, bo takie myślenie siedzi we mnie bardzo głęboko.
Jak usłyszę od mojej terapeutki jeszcze coś wartościowego, to dam znać w tym temacie
Dziękuję, że rozpoczęłaś ten temat, bo właśnie dziś wyjątkowo jestem wrażliwa w tej kwestii. Może właśnie dlatego, że zaczynam to dostrzegać? Byłam z koleżanką na kawie i kelnerka się do mnie uśmiechała, jak koło nas przechodziła przechodziła. Uśmiechali się też jacyś młodzi mężczyźni, jak się ubierałyśmy, a potem znowu jakaś kobieta, przy innym stoliku. Byłam na początku przekonana, że mówię za głośno, albo opowiadam jakieś głupoty, że śmieją się ze mnie i żałowałam, że w ogóle wyszłam z domu, że tylko się zbłaźniłam. Tak jakbym nie zasłużyła po prostu na ciepły uśmiech od innej osoby. I jakby cały świat teraz mnie słuchał, oceniał, analizował, wyśmiewał. No i tak, jakby wszyscy nie mieli nic innego w głowie, tylko mnie.
Moja terapeutka powiedział mi raz (oprócz oczywiście tego, że mam zaniżoną samoocenę i tego typu spraw, o których sami wiecie), że narzucam ludziom dość nieprzyjemną rolę, bycia sędziami. I przy tym zdaniu się jakoś wewnętrznie zatrzymałam. Coś mnie w nim zainteresowało i rzeczywiście, takie myślenie narzuca innym bardzo trudną rolę, w któej pewnie się wcale nie chcą znaleźć. Myślę, że to może się u mnie brać z faktu, że moi rodzice (z którymi dzięki Bogu nie mam już kontaktu), często kazali mi się "zachowywać", bo co powiedzą ludzie, bo nas wyśmieją, bo będą wytykać palcami, etc.
Ale jak już wspomniałam, wyjście z tego będzie dla przynajmniej dla mnie dość trudne, bo takie myślenie siedzi we mnie bardzo głęboko.
Jak usłyszę od mojej terapeutki jeszcze coś wartościowego, to dam znać w tym temacie