19 Gru 2016, Pon 1:21, PID: 603003
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 27 Gru 2016, Wto 22:10 przez Włóczykij.)
Teoretycznie mam wszystko co do życia potrzeba, ale praktycznie czuje się źle w życiu. Swangoz częściej zdaje sobie sprawę że nawet nie wiem po co żyje. Często żałuje że się urodziłem, mam problemy ze zdrowiem, nie bardzo akceptuje siebie, nie umiem pogodzić się z tym jak wygląda moje życie. Jakiś czas temu popieprzyło się parę rzeczy i to nie tylko z mojej winny, co jeszcze bardziej wkurza. Nie wiem jaki to ma sens. Kiedyś wmawiałem sobie że to minie, ale z czasem wcale nie jest lepiej. Od tamtego czasu nie czuje się dobrze, czasem po prostu jest średnio obojętnie, ale zdecydowanie częściej jest beznadziejnie nijako, wpadam w jakiś dołek, nic mi się nie chce, nie mam na nic siły. Nie chce mi się już tak żyć, nie wiem jak walczyć, życie wydaje mi się ciężkie i okrutne, podobno nawet mam depresje, ale co z tego?
Nie mam z kim dzielić życia, komu się zwierzyć, do kogo przytulić. Nie jestem towarzyski, źle się czuje w tłumie, zazwyczaj unikam ludzi jak tylko się da. Jestem raczej nieśmiały, do interesujących ludzi raczej nie należę. Nie mam wielu przyjaciół, nigdy nie miałem dziewczyny. Ludzie w moim wieku zazwyczaj są już w którymś tam związku, biorą ślub czy zakładają rodziny, A ja? Ja czuje się , pracuje, zapełniam sobie czas wszelkimi "sensownymi" pierdołami jak tylko idzie i nic to nie pomaga. Kiedy dostałem się na studia pomyślałem, że złapałem szczęście za ogon. Niestety, tak mi się tylko wydawało. Obecnie jestem na ostatnim roku magisterki a czuje się tak samo beznadziejnie jak po skończeniu szkoły średniej, czy gimnazjum. Baa nawet jestem w tym samym położeniu z tym że o 9 lat starszy. Zupełnie nie wiem czy to co robię ma sens. Ciągle jestem na lodzie. Nie wiem już gdzie mam szukać przyjaciół, ewentualnej dziewczyny. Nie umiem sam wyjść na dyskotekę czy cokolwiek.
Myślałem że jak pójdę do pracy to będzie jakoś inaczej, coś się zmieni, ale nic się nie zmieniło. Nie mam sił wstawać do pracy, nie lubię tego miejsca, ale nie mam odwagi by to zmienić, gdyż boje się że będzie gorzej, że będę tęsknił za miejsce gdzie było mi źle, bo tak zazwyczaj bywa w mym życiu.Chyba na niczym mi nie zależy, żyje bo żyje, bo się urodziłem.
Swangoz częściej mam ochotę w+ć się do jeziora, ktore mijam codziennie w drodze do pracy. Świat jest piękny, życie podobne też, a ja już jestem znużony szukaniem sensu, celu, marzeń, przyjaciół, dziewczyny, kogokolwiek, aby mnie wysłuchał. Cholernie potrzebuję, kogoś, kogokolwiek aby mnie przytulił, powiedział, że będzie dobrze, usiadł ze mną i zwyczajnie pobył, ale zawsze przez to całe pieprzone życie jestem sam. Sam. Czuję się najgorszy. Jestem przemęczony, brak mi energii, brak mi snu. Nic nie warty. Często budzę się z bijącym jak łomot sercem, że coś muszę zrobić...
Ostatnio coraz częściej ma myśli samobójcze, które pojawiają się od tak po prostu z niczego. Wtedy mam ochotę wyjść i się rozpłynąć, coś zrobić, ale boje się, boję się życia, a jeszcze bardziej śmierci. Nie wiem czego tu szukam, czego potrzebuje, nic już chyba nie wiem.
Boję się,boję się nowych ludzi, miejsc, presji,a przede wszystkim jakiegokolwiek wysiłku,który w moim popieprzonym mniemaniu jest bezsensowny w tym chorym systemie. Nie wiem,przeraża mnie to,ale również przerasta w każdym stopniu. Brzydzę się sobą, nie potrafię patrzeć w lustro, jest we mnie tyle sprzeczności, a to wszystko to tak naprawdę namiastka. Wiem że ludzie mają znacznie gorzej niż ja, ale jakoś tak łatwiej dostrzegam tych którzy mają znacznie lepiej.
Swangoz częściej po prostu chcę zniknąć.
Mam tego dość. Dlaczego tak jest?
Nie mam z kim dzielić życia, komu się zwierzyć, do kogo przytulić. Nie jestem towarzyski, źle się czuje w tłumie, zazwyczaj unikam ludzi jak tylko się da. Jestem raczej nieśmiały, do interesujących ludzi raczej nie należę. Nie mam wielu przyjaciół, nigdy nie miałem dziewczyny. Ludzie w moim wieku zazwyczaj są już w którymś tam związku, biorą ślub czy zakładają rodziny, A ja? Ja czuje się , pracuje, zapełniam sobie czas wszelkimi "sensownymi" pierdołami jak tylko idzie i nic to nie pomaga. Kiedy dostałem się na studia pomyślałem, że złapałem szczęście za ogon. Niestety, tak mi się tylko wydawało. Obecnie jestem na ostatnim roku magisterki a czuje się tak samo beznadziejnie jak po skończeniu szkoły średniej, czy gimnazjum. Baa nawet jestem w tym samym położeniu z tym że o 9 lat starszy. Zupełnie nie wiem czy to co robię ma sens. Ciągle jestem na lodzie. Nie wiem już gdzie mam szukać przyjaciół, ewentualnej dziewczyny. Nie umiem sam wyjść na dyskotekę czy cokolwiek.
Myślałem że jak pójdę do pracy to będzie jakoś inaczej, coś się zmieni, ale nic się nie zmieniło. Nie mam sił wstawać do pracy, nie lubię tego miejsca, ale nie mam odwagi by to zmienić, gdyż boje się że będzie gorzej, że będę tęsknił za miejsce gdzie było mi źle, bo tak zazwyczaj bywa w mym życiu.Chyba na niczym mi nie zależy, żyje bo żyje, bo się urodziłem.
Swangoz częściej mam ochotę w+ć się do jeziora, ktore mijam codziennie w drodze do pracy. Świat jest piękny, życie podobne też, a ja już jestem znużony szukaniem sensu, celu, marzeń, przyjaciół, dziewczyny, kogokolwiek, aby mnie wysłuchał. Cholernie potrzebuję, kogoś, kogokolwiek aby mnie przytulił, powiedział, że będzie dobrze, usiadł ze mną i zwyczajnie pobył, ale zawsze przez to całe pieprzone życie jestem sam. Sam. Czuję się najgorszy. Jestem przemęczony, brak mi energii, brak mi snu. Nic nie warty. Często budzę się z bijącym jak łomot sercem, że coś muszę zrobić...
Ostatnio coraz częściej ma myśli samobójcze, które pojawiają się od tak po prostu z niczego. Wtedy mam ochotę wyjść i się rozpłynąć, coś zrobić, ale boje się, boję się życia, a jeszcze bardziej śmierci. Nie wiem czego tu szukam, czego potrzebuje, nic już chyba nie wiem.
Boję się,boję się nowych ludzi, miejsc, presji,a przede wszystkim jakiegokolwiek wysiłku,który w moim popieprzonym mniemaniu jest bezsensowny w tym chorym systemie. Nie wiem,przeraża mnie to,ale również przerasta w każdym stopniu. Brzydzę się sobą, nie potrafię patrzeć w lustro, jest we mnie tyle sprzeczności, a to wszystko to tak naprawdę namiastka. Wiem że ludzie mają znacznie gorzej niż ja, ale jakoś tak łatwiej dostrzegam tych którzy mają znacznie lepiej.
Swangoz częściej po prostu chcę zniknąć.
Mam tego dość. Dlaczego tak jest?