21 Lis 2015, Sob 13:45, PID: 489504
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 21 Lis 2015, Sob 13:56 przez Ertix.)
Witam.
Na początku chciałem prosić o wyrozumiałość w tym temacie. Ciężko jest mi pisać o swoich problemach i odczuciach, a jako, że zdąrzyłem już trochę to forum ''poznać'' to mam właśnie niejako obawy przed tym.
Zacząłem psychoterapię systemową u swojego psychoterapeuty. Problem polega na tym, że bardzo trudno mi się przed nim otworzyć (to mężczyzna). Przed mężczyznami mam obawy, lęki, w ogóle boję się ludzi (głównie facetów, czuję się przy nich jak taka.... mała dziewczynka, ale to może kwestia głębszej introwertyczności/grzeczności/wycofania/próżności?), denerwuję się, że pomyśli sobie o mnie ''no co za melepeta'' (lol), albo że ''fajnie, że przyszedł, ale ja mu nie potrafię pomóc'' i chyba właśnie mam do czynienia z tą drugą sytuacją.
Byłem póki co na trzech spotkaniach (odbywają się co tydzień bo taka była moja wola). Pierwsze nasze spotkanie to było takie ogólnikowe przedstawienie mojego problemu (''tu i teraz''), ale już wtedy wyraził, że powinienem był iść do psychiatry (mimo, że mnie nie zna, ciekawe). Drugiego nie bardzo pamiętam, ale tyczyło się raczej relacji z rodzicami. Dodam tylko, że w czasie tych dwóch spotkań pogoda była pochmurna, to i samopoczucie beznadziejne. Do tego spóźniłem się na to drugie spotkanie o 5 minut! (niby nic, ale nerwy jednak dają o sobie znać) No i trzecie (w ten czwartek) dotyczyło się tego samego co wcześniejsze, z tą różnicą, że tak się zablokowałem, że nie potrafiłem wyrzucić z siebie słów, dlatego w tym celu poprosiłem terapeutę o to bym mógł mu narysować to jak się obecnie czuję, i co na mnie ciąży. Trochę głupio się czuję bo wyszło to trochę nieswojo, poczułem się jak w przedszkolu, no ale z drugiej strony dało mi to frajdę i takie uczucie, że coś robię, że nie muszę się na kogoś patrzeć (na swojego terapeutę się nie patrzę, wzrok mam skierowany w dół bluzy / na jego buty). W trakcie rysowania niespodziewanie zaczęła mi drżeć lewa ręka (samoczynny odruch), ale ciekawe było to, że w ogóle nie czułem się zdenerwowany, ot, samoczynnie tak wyszło (może to przez Depakinę? Ostatnio zacząłem ją zażywać na nowo po 2-letnim odstawieniu) i nie wiem z czego to wynika. Poczułem się dziwnie w jego obecności. Kiedy rysowałem to miałem ochotę dać upust swoim stłamszonym emocjom, miałem ochotę rzucić w nim (albo w ścianę) długopisem. Byleby tylko odreagować. W szkole i w przedszkolu chciałem robić to samo (głównie w stosunku do tych którzy mnie wykorzystywali), ale wtedy pokutowało we mnie przekonanie, że albo złamię swoją Świętą zasadę nie sprawiania innym krzywdy, albo przesadzę, albo narażę się na śmieszność, i w związku z tym zawsze wybierałem to trzecie rozwiązanie.
W przeddzień trzeciego spotkania (środa) byłem u lekarza pierwszego kontaktu i zrobiłem dodatkowo (pierwszy raz) EKG bo mi szybko bije serce. Ciśnienie to było 130 na ileś tam (). Podwyższone, ale ogólnie w normie, a ja mam obawy, że mi się coś stanie, że zemdleję. Lekarka kazała mi zrobić badania na krew, mocz itp. i przepisała jakiś Propranolol 10mg. Powiedziała także, że powinienem być pod stałą opieką PZP, no to jej powiedziałem, że zacząłem uczęszczać na spotkania z psychoterapeutą na NFZ, ale nie wiem czy to to samo?
Ona stwierdziła u mnie, że najprawdopodobniej mam nerwicę, lekarka od EKG oraz rodzice, że przesadzam, a ja mam złe przeczucia, jakaś taka ''kobieca'' intuicja mówi mi, że niebawem coś się ze mną stanie (fakt, że nie wychodzę z domu i może mam przez to niedotlenienie?). Najgorsze (chyba) w tym wszystkim jest to, że ja po prostu boję się zrobić badań, boję się tych problemów które dotykają innych ludzi (no bo jak śmie mi się coś przytrafić, wara ode mnie!), boję się odpowiedzialności i brania brzemia za swój los. Tym gorzej bo jestem osobą niepełnosprawną w umiarkowanym stopniu (epilepsja)|, i nie wiem jak mam z tym żyć. Wszyscy mówią by starać się żyć jak każdy człowiek, ale dla mnie to jest oszukiwanie samego siebie bo zawsze na nas będzie spoczywać stereotyp taki, że jesteśmy ''inni'' (tudzież gorsi). Druga sprawa to taka, że ta niepełnosprawność jest mi w sumie na rękę w niewygodnych sytuacjach (czyt. w większości), ale nie wiem kiedy z tego korzystać.
Psycholog mi powiedział, że najlepiej by było udać się do kardiologa. I też właśnie nie wiem czy się na to zdecydować.
Psychoterapeuta ma do mnie trochę...hmm... ''oschłe'' -powiedziałbym- podejście, ale to może normalne? Znużony głos, takie zobojętnienie, zgoda w poglądach z pacjentem. Ale najbardziej zdziwiło mnie u niego to, że używa takich określeń jak ''debil'' w odniesieniu się do innych ludzi (ogólnie). Bo niby co to znaczy ''być debilem''? To pojęcie względne. Wyrzuciłem mu wtedy, że nie życzę sobie takich określeń w mojej obecności. Jak już to ''lekkomyślny'' - powiedziałem.
Kiedy się mnie zapytał o to czy się czuję dziecinnie (bo tak po prawdzie się czuję, może mam jakiś autyzm? Mam stwierdzone opóźnienie rozwoju psycho-ruchowego) to odparłem mu tym, że to chamskie pytanie z jego strony. No, ale ja wiedziałem, że takie pytanie powinno paść. Może po prostu tak zareagowałem na ton/formę jego wypowiedzi, i na fakt, że nie patrzy się na mnie bezpośrednio? Właśnie wtedy miałem ochotę rzucić w niego tym długopisem.
Ja jestem z tych osób co to nie cierpią bezpośredności u innych. Wolę prawdę ładnie zapakowaną i podaną niż rzuconą prosto w twarz.
Podczas pierwszego spotkania rozmawialiśmy także o nauczycielach. Psycholog żalił mi się, że nauczyciele jego synka są jacy są, i on sam się dziwi takiemu biegowi wydarzeń. Jego wyraz twarzy i ton głosu mógłbym w tamtej chwili określić jako ''smętny starzec''.
Z kolei jak ja mu powiedziałem o nauczycielce języka polskiego przez którą cierpię, jak mu powiedziałem o jej kolorze włosów (ruda) to ten od razu zareagował pod względem stereotypu (''bo rude to wredne'', ''aaaah, roozumieeem''). Przynajmniej ja tak to odebrałem. Czy tak powinien się zachowywać psychoterapeuta?
Liczy na to, że ja będę mówić cały czas, podczas gdy łatwiej jest mi odpowiadać na konkretne pytania. Nie wiem czy on tego nie widzi, czy na tym polega ta terapia? Powiedział mi, że jeżeli mam takie problemy w otwarciu się przed nim to może mi załatwić miejsce u swej koleżanki która zajmuje się terapią behawioralno-poznawczą. I tu właśnie mam kłopot, bo, jako że nie miałem wpływu na to do kogo trafię to trafiłem do mężczyzny. Pomyślałem - ''może to dobrze? Trzeba w końcu przełamać te stereotypy!'' Psycholog zgodził się ze mną, i jednocześnie poparł mnie w moich poglądach odnośnie płci męskiej (że dziecinni i takie tam). Terapia b-poznawcza byłaby chyba lepszym pomysłem, gdyby nie to, że prowadzi to kobieta, a problem się tyczy mojego poczucia seksualności/tożsamości i o pewnych sprawach trudno by mi było rozmawiać z kobietami (w końcu wiadomo, że każda z nich chciałaby nas przerobić na swój ideał ), ale chyba lepiej by mi się było przed nią otworzyć z tej racji, że kobiety są bardziej wyczulone na problemy innych (i znowu stereotyp ) i nie mają takiego ''technicznego'' podejścia do drugiego człowieka. Tyle, że jak sobie przypomnę to właśnie w większości kobiety były odpowiedzialne za krzywdę u mnie.
Psycholog powiedział mi także, że mogę mu dać list z opisanym przez siebie problemem. I właśnie tak się zastanawiam czy to zrobić. Tylko co mam w nim opisać? Cały życiorys? Ze szczegółami? Z wstydliwymi sprawami? Czego unikać? Pisał ktoś z Was podobny list?
Najgorsza to jest ta obawa, że ja mu dam ten list, to za parę spotkań potem okaże się, że pewnie będę musiał zmienić specjalistę. A ja się bardzo przywiązuję do sympatycznych i miłych ludzi, bo tylko na nich mogę liczyć.
Na początku chciałem prosić o wyrozumiałość w tym temacie. Ciężko jest mi pisać o swoich problemach i odczuciach, a jako, że zdąrzyłem już trochę to forum ''poznać'' to mam właśnie niejako obawy przed tym.
Zacząłem psychoterapię systemową u swojego psychoterapeuty. Problem polega na tym, że bardzo trudno mi się przed nim otworzyć (to mężczyzna). Przed mężczyznami mam obawy, lęki, w ogóle boję się ludzi (głównie facetów, czuję się przy nich jak taka.... mała dziewczynka, ale to może kwestia głębszej introwertyczności/grzeczności/wycofania/próżności?), denerwuję się, że pomyśli sobie o mnie ''no co za melepeta'' (lol), albo że ''fajnie, że przyszedł, ale ja mu nie potrafię pomóc'' i chyba właśnie mam do czynienia z tą drugą sytuacją.
Byłem póki co na trzech spotkaniach (odbywają się co tydzień bo taka była moja wola). Pierwsze nasze spotkanie to było takie ogólnikowe przedstawienie mojego problemu (''tu i teraz''), ale już wtedy wyraził, że powinienem był iść do psychiatry (mimo, że mnie nie zna, ciekawe). Drugiego nie bardzo pamiętam, ale tyczyło się raczej relacji z rodzicami. Dodam tylko, że w czasie tych dwóch spotkań pogoda była pochmurna, to i samopoczucie beznadziejne. Do tego spóźniłem się na to drugie spotkanie o 5 minut! (niby nic, ale nerwy jednak dają o sobie znać) No i trzecie (w ten czwartek) dotyczyło się tego samego co wcześniejsze, z tą różnicą, że tak się zablokowałem, że nie potrafiłem wyrzucić z siebie słów, dlatego w tym celu poprosiłem terapeutę o to bym mógł mu narysować to jak się obecnie czuję, i co na mnie ciąży. Trochę głupio się czuję bo wyszło to trochę nieswojo, poczułem się jak w przedszkolu, no ale z drugiej strony dało mi to frajdę i takie uczucie, że coś robię, że nie muszę się na kogoś patrzeć (na swojego terapeutę się nie patrzę, wzrok mam skierowany w dół bluzy / na jego buty). W trakcie rysowania niespodziewanie zaczęła mi drżeć lewa ręka (samoczynny odruch), ale ciekawe było to, że w ogóle nie czułem się zdenerwowany, ot, samoczynnie tak wyszło (może to przez Depakinę? Ostatnio zacząłem ją zażywać na nowo po 2-letnim odstawieniu) i nie wiem z czego to wynika. Poczułem się dziwnie w jego obecności. Kiedy rysowałem to miałem ochotę dać upust swoim stłamszonym emocjom, miałem ochotę rzucić w nim (albo w ścianę) długopisem. Byleby tylko odreagować. W szkole i w przedszkolu chciałem robić to samo (głównie w stosunku do tych którzy mnie wykorzystywali), ale wtedy pokutowało we mnie przekonanie, że albo złamię swoją Świętą zasadę nie sprawiania innym krzywdy, albo przesadzę, albo narażę się na śmieszność, i w związku z tym zawsze wybierałem to trzecie rozwiązanie.
W przeddzień trzeciego spotkania (środa) byłem u lekarza pierwszego kontaktu i zrobiłem dodatkowo (pierwszy raz) EKG bo mi szybko bije serce. Ciśnienie to było 130 na ileś tam (). Podwyższone, ale ogólnie w normie, a ja mam obawy, że mi się coś stanie, że zemdleję. Lekarka kazała mi zrobić badania na krew, mocz itp. i przepisała jakiś Propranolol 10mg. Powiedziała także, że powinienem być pod stałą opieką PZP, no to jej powiedziałem, że zacząłem uczęszczać na spotkania z psychoterapeutą na NFZ, ale nie wiem czy to to samo?
Ona stwierdziła u mnie, że najprawdopodobniej mam nerwicę, lekarka od EKG oraz rodzice, że przesadzam, a ja mam złe przeczucia, jakaś taka ''kobieca'' intuicja mówi mi, że niebawem coś się ze mną stanie (fakt, że nie wychodzę z domu i może mam przez to niedotlenienie?). Najgorsze (chyba) w tym wszystkim jest to, że ja po prostu boję się zrobić badań, boję się tych problemów które dotykają innych ludzi (no bo jak śmie mi się coś przytrafić, wara ode mnie!), boję się odpowiedzialności i brania brzemia za swój los. Tym gorzej bo jestem osobą niepełnosprawną w umiarkowanym stopniu (epilepsja)|, i nie wiem jak mam z tym żyć. Wszyscy mówią by starać się żyć jak każdy człowiek, ale dla mnie to jest oszukiwanie samego siebie bo zawsze na nas będzie spoczywać stereotyp taki, że jesteśmy ''inni'' (tudzież gorsi). Druga sprawa to taka, że ta niepełnosprawność jest mi w sumie na rękę w niewygodnych sytuacjach (czyt. w większości), ale nie wiem kiedy z tego korzystać.
Psycholog mi powiedział, że najlepiej by było udać się do kardiologa. I też właśnie nie wiem czy się na to zdecydować.
Psychoterapeuta ma do mnie trochę...hmm... ''oschłe'' -powiedziałbym- podejście, ale to może normalne? Znużony głos, takie zobojętnienie, zgoda w poglądach z pacjentem. Ale najbardziej zdziwiło mnie u niego to, że używa takich określeń jak ''debil'' w odniesieniu się do innych ludzi (ogólnie). Bo niby co to znaczy ''być debilem''? To pojęcie względne. Wyrzuciłem mu wtedy, że nie życzę sobie takich określeń w mojej obecności. Jak już to ''lekkomyślny'' - powiedziałem.
Kiedy się mnie zapytał o to czy się czuję dziecinnie (bo tak po prawdzie się czuję, może mam jakiś autyzm? Mam stwierdzone opóźnienie rozwoju psycho-ruchowego) to odparłem mu tym, że to chamskie pytanie z jego strony. No, ale ja wiedziałem, że takie pytanie powinno paść. Może po prostu tak zareagowałem na ton/formę jego wypowiedzi, i na fakt, że nie patrzy się na mnie bezpośrednio? Właśnie wtedy miałem ochotę rzucić w niego tym długopisem.
Ja jestem z tych osób co to nie cierpią bezpośredności u innych. Wolę prawdę ładnie zapakowaną i podaną niż rzuconą prosto w twarz.
Podczas pierwszego spotkania rozmawialiśmy także o nauczycielach. Psycholog żalił mi się, że nauczyciele jego synka są jacy są, i on sam się dziwi takiemu biegowi wydarzeń. Jego wyraz twarzy i ton głosu mógłbym w tamtej chwili określić jako ''smętny starzec''.
Z kolei jak ja mu powiedziałem o nauczycielce języka polskiego przez którą cierpię, jak mu powiedziałem o jej kolorze włosów (ruda) to ten od razu zareagował pod względem stereotypu (''bo rude to wredne'', ''aaaah, roozumieeem''). Przynajmniej ja tak to odebrałem. Czy tak powinien się zachowywać psychoterapeuta?
Liczy na to, że ja będę mówić cały czas, podczas gdy łatwiej jest mi odpowiadać na konkretne pytania. Nie wiem czy on tego nie widzi, czy na tym polega ta terapia? Powiedział mi, że jeżeli mam takie problemy w otwarciu się przed nim to może mi załatwić miejsce u swej koleżanki która zajmuje się terapią behawioralno-poznawczą. I tu właśnie mam kłopot, bo, jako że nie miałem wpływu na to do kogo trafię to trafiłem do mężczyzny. Pomyślałem - ''może to dobrze? Trzeba w końcu przełamać te stereotypy!'' Psycholog zgodził się ze mną, i jednocześnie poparł mnie w moich poglądach odnośnie płci męskiej (że dziecinni i takie tam). Terapia b-poznawcza byłaby chyba lepszym pomysłem, gdyby nie to, że prowadzi to kobieta, a problem się tyczy mojego poczucia seksualności/tożsamości i o pewnych sprawach trudno by mi było rozmawiać z kobietami (w końcu wiadomo, że każda z nich chciałaby nas przerobić na swój ideał ), ale chyba lepiej by mi się było przed nią otworzyć z tej racji, że kobiety są bardziej wyczulone na problemy innych (i znowu stereotyp ) i nie mają takiego ''technicznego'' podejścia do drugiego człowieka. Tyle, że jak sobie przypomnę to właśnie w większości kobiety były odpowiedzialne za krzywdę u mnie.
Psycholog powiedział mi także, że mogę mu dać list z opisanym przez siebie problemem. I właśnie tak się zastanawiam czy to zrobić. Tylko co mam w nim opisać? Cały życiorys? Ze szczegółami? Z wstydliwymi sprawami? Czego unikać? Pisał ktoś z Was podobny list?
Najgorsza to jest ta obawa, że ja mu dam ten list, to za parę spotkań potem okaże się, że pewnie będę musiał zmienić specjalistę. A ja się bardzo przywiązuję do sympatycznych i miłych ludzi, bo tylko na nich mogę liczyć.