PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Co tak na prawde jest w FS najgorsze?
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3
Najgorsze w FS jest dawanie innym przyzwolenia na to jak na nas mogą ogromnie wpłynąć, zabrać wolność. Tak zwana wolna wola i relacje z innymi, gdzie ona się podziewa? Nie ma, odzywa się automatyczna reakcja, którą ciężko kontrolować, wydrukowana płytka, niczym wgrany program, gdzie z góry z namy nasze reakcje, to nie normalne.
zapomnialemnicka napisał(a):Najgorsze w FS jest dawanie innym przyzwolenia na to jak na nas mogą ogromnie wpłynąć, zabrać wolność. Tak zwana wolna wola i relacje z innymi, gdzie ona się podziewa? Nie ma, odzywa się automatyczna reakcja, którą ciężko kontrolować, wydrukowana płytka, niczym wgrany program, gdzie z góry z namy nasze reakcje, to nie normalne.

Ja bym nawet powiedział, że dajemy innym przyzwolenie aby nas zdeptali.
Nie ogarniam sam siebie, jak to możliwe, że pozwalam innym na to co będę czuć. Jak ktoś powie komplement to "ma mi się zrobić miło", jak ktoś mnie "obrazi" (ciekawe jest to kiedy "ja" decyduje kiedy mam się obrazić) to od środka mają mnie zalać negatywne emocje. Po co. Jakby zepsuć splot słoneczny, żeby nie było negatywnych emocji, tylko zawsze pozytywne, żyło by się lepiej. Ale to jednak oszustwo, jak to zablokować, jak mieć władze nad swoimi myślami, emocjami, one robią co chcą, nie pytają się o zgodę:Stan - Niezadowolony - Smuci się:
Mozna częściowo odciac sie od emocji. Tylko wtedy osoba, która ma przewage tych negatywnych juz tylko je odczuwa choc słabiej. :-(
Mnie nieraz zastanawia, po co w ogóle FS istnieje. Wiem, że jest sporo różnych chorób, które nikomu do niczego niepotrzebne sieją spustoszenie. Ale FS jest totalnie bezsensowna, przynajmniej taka w całości się wydaje, uniemożliwia po prostu normalne życie na miarę swojego potencjału, swoich możliwości i charakteru. Gigantyczna farsa ducha krótko mówiąc. Próbowałem już nieraz dotrzeć do samego korzenia tego schorzenia i jedyne w miarę logiczne wnioski jakie mi się nasunęły to jest, że to pewien sposób ochrony organizmu przed ludźmi, ich szaleństwami ogólnie, krzywdami które mogą wyrządzić. Rodzaj smyczy, żeby się za daleko nie posunąć w kontaktach z innymi. A co do pytania z postu - najgorsze jest dla mnie to, że po prostu jestem zamknięty przez FS niemal na wszystko. Lęk blokuje wszelkie możliwości poprawy, jest splątaną wokół szyi macką ośmiornicy, która dosłownie dusi. Obawiam się, że kiedy będzie blisko końca mojego życia, będę strasznie żałował, że nikt mnie tak naprawdę nie poznał - z moimi zaletami, wadami, osobowością ogólnie. Ani ja nikogo. Będzie tylko wspomnienie lęku i drętwego, lekko dziwnego typa.
Najgorsza jest ta samotność. Człowiek chciałby za wszelką cenę z niej wyjść ale nie potrafi bo jakiś lęk nie pozwala zbliżyć się do ludzi, pozostaje schować się w kącie i płakać. W sumie to nie fobia utrudnia mi życie najbardziej ale chyba samotność i to ona powoduje depresję i często lęk. Brak poczucia akceptacji i bycia potrzebnym. Przez to nie chce się wstawać z łóżka, nie ma nigdy z kim pogadać, komu się wyżalić, z kim spędzić czas. Chciałabym mieć w paru ludziach takie wsparcie, żebym mogła wierzyć zawsze, że to co robię ma sens bo by mnie wspierały i wierzyłyby we mnie. A tu co? Nawet ja sama w sieibe nie wierzę, nie wiem co mogę w życiu osiągnąć jak to się nie zmieni.
xxx
W fobii społecznej i innych chorobach umysłu, najgorsze jest PRZEŻYCIE a nie ŻYCIE. Przeżycie swojego życia, mam cały czas poczucie, że je marnuje, nie żyje pełnią życia, przez to będąc sfrustrowany, mam złą energię. Wkurzają mnie inni ludzie, chory umysł NON STOP chce się porównywać z innymi: z lepszymi od mnie (frustracja) z gorszymi od mnie (duma), :Różne - Koopa: emocje, co nic nie dają w zamian oprócz cierpienia. Skoro już tu jestem to nie po to by się nad sobą użalać, żyć w LĘKU STRACHU i w jakiś marzeniach, nierealnych snach, jestem TU. Naprawdę TU KU..wa jestem. Sory, ale mam ogromną złość w sobie, gniew chyba na samego siebie, za to życie, stąd duża ilość przekleństw. Kiedyś za to winiłem innych, zawsze chciałem zmienić innych, by zachowywali się tak, jak ja chcę. Powinienem spojrzeć na siebie, tylko siebie mogę zmienić, innych nie zmienię, inni też mnie nie zmienią, jedynie mogą wpłynąć na mnie na chwilę, nic po za tym. Chyba, że doświadczę w jednej chwili silnego przeżycia z gatunku: otarcie się o śmierć, wielką miłość, silne doświadczenie duchowe, tak czuję, może bredzę. Tak bardzo chciałbym żyć bez obawiania się co inni sobie o mnie pomyślą. Skąd w ogóle ta koncepcja, że powinienem się przejmować ich myślami, opiniami. W ten sposób marnuje czas na pierdoły zamiast żyć, wolę oddać swoje szczęście w zamian za opinie innych? LOL
Swój stan rozbrajam logicznymi argumentami i nadal nic. LOL numer dwa, kiedy to :Różne - Koopa: się odklei
Wydaje mi się, że w fobii społecznej są trzy rzeczy naprawdę złe:
- Uczucie pustki, bezsilności i nieuzasadniony strach. Pojawia się, gdy ktoś akurat do mnie podchodzi, a ja kompletnie nie wiem, jak zacząć rozmowę, o co zapytać, żeby nie wyjść na idiotę. Albo że się zająknę. I w ten sposób potrafię spędzić nawet 30-40 minut w kompletnej, ogromnie krępującej ciszy.
- Chwile zwątpienia. Pomiędzy momentami, w których rozpaczliwie chcę ze sobą walczyć i zwyciężyć każdą ze swoich słabości, przychodzą te złe, które mówią, że jest na wszystko jest już za późno, że ludzie mają mnie w dup*e i jest im obojętne, czy żyję, czy nie. I się poddaję.
- Najbardziej ze wszystkiego dołuje mnie to, że z powodu fobii ludzie wokół mnie nie mają pojęcia, jaki naprawdę jestem. Mam wrażenie, że mają mnie za jakiegoś buca, który się nie odzywa, bo nie zależy mu na poznaniu ich. A tak nie jest, a ja nie potrafię uświadomić im, że są w błędzie.
Tośka napisał(a):Najgorsza jest nienawiść do siebie samego i ciągłe porównywanie się z innymi; poczucie, że ludzie postrzegają mnie jako osobę niedorozwiniętą, dziwną; okrutny dyskomfort, gdy ktoś na mnie patrzy i oczopląs, utrudniający nawiązanie kontaktu wzrokowego. Chcę patrzeć rozmówcy w oczy, a patrzę na jego zęby... :Stan - Niezadowolony - Płacze:
Odczucia bardzo podobne.
Nienawiść za te utracone lata (akceptacja tego co było, trudne), jednym słowem spoglądanie w przeszłość nie jest dobre, to wiem empirycznie, tyle razy miałem dowód, że to strata czasu. W przyszłość to samo, niekończące się obawy i lęki, które się nie spełniają. Pozostaje więc.. teraźniejszość i akceptacja dokładnie tej chwili, tej w której TERAZ to piszę i tego MIEJSCA z którego to robię.
Porównywanie się z innymi to super gra naszego umysłu, lewej analitycznej półkuli, która uwielbia to robić, a robi to non stop. Zakochana sama w sobie, mieli informacje jak procesor, zachowuje się jakby żyła innym życiem, to naprawdę niesamowite, gdy się na to spojrzy, wręcz fascynujące, umysł to piękne narzędzie, ale puszczone w samopas, bez wyłącznika STOP sieje spustoszenie, a najlepsze jest to, że większość nie zdaje sobie z tego sprawy. Nie bez powodu praktycznie w każdym swoim poście pisze na temat umysłu. To w nim przecież jest "historia" fobii, wszystkie myśli i przekonania, które zostały wyhodowane w mózgu, a on świetnie wyreżyserowywuje dla nas rolę, którą nam stworzył, rolę fobika.
Każdy z nas doskonale wie, że porównywanie siebie z innymi jest bezcelowe, a mimowolnie (nieświadomie) to robi. W dłuższym okresie czasu przyniesie to tylko cierpienie, bo i co z tego, że wpierw porównasz siebie z kimś, od którego jesteś "lepszy" skoro zawsze znajdzie się ktoś od którego jesteś "gorszy", a więc raz ROŚNIESZ raz DOŁUJESZ.
Jak pokochać siebie?
Jak szanować siebie? (Jak miałbym wymagać od innych szacunku, skoro sam siebie nie szanuje?)
Jak zaakceptować siebie?
Jak zaakceptować to co było i nie spoglądać więcej za siebie?
Jak zaakceptować spontaniczność, brak potrzeby planowania w przyszłości zdarzeń?
Dla mnie najgorsze w fobii społecznej jest to jak wiele można stracić jeśli się rezygnuje, jeśli choroba bierze górę, jeśli się ucieka. Dużo może nas ominąć.
Jak czytam te posty,o stracie życia,o braku wyjścia z samotności. Zaklęte kręgi niemożności wyjścia,pamiętam siebie z tamtych czasów i swoje zaklęte kręgi.
Dziś mam nowe życie i wiem to na 100 % że odpowiedż jest w stanie dać tylko Ewangelia.Ten życiowy paradoks człowieka który chce ŻYĆ a traci życie zawiera się w zdaniu z Ewangelii św.Łukasza rozdz 9: "Kto chce zachować swoje życie straci je..."
Wszystkie moje zaklęte kręgi niespełnienia padły,a ja wyszedłem z nich na zewnątrz.Dzięki powrotowi po wielu latach do kościoła.
to fajnie masz
To też. No nie zamieniłbym najgorszego dnia z tego życia,na najlepszy dzień z tamtego. Najgorszy był bezsens-cierpienia,egzystencji i mimo ogromnych wysiłkow-równia pochyła... W końcu-gleba.Koniec życia. Koniec? Nie,od tego momentu wziął je w swoje miłosierne ręce Ktoś inny. Już nie ja-to była pycha. No chyba mogę o tym napisać...?

A Tak poza tym jestem strasznie cięty na takie fora.Ludzie kręcący się w kółko,zakręcą się w to kółko jeszcze bardziej.
Wyobrażcie sobie forum hipochondryków i tematy: "Jak często mierzycie sobie ciśnienie?" albo "Zakłuło mnie coś w boczku..." albo "Boję się bicia serca" To tutaj to coś w tym stylu.
Dziś wiem że to problemy UROJONE.
Wszystkich tu strasznie boli samotność.I najważniejsze: SAMOTNOŚĆI NIE LECZY SIE DRUGIM CZŁOWIEKIEM! Ludzie nigdy nie wyleczą nikogo z samotności.Samotność to skutek naszej grzesznej natury-odłączenie od Boga.
Zobaczcie sobie film "Wielka Cisza" o zamkniętym zakonie trapistów.Ci mężczyżni żyją w odosobnieniu i milczeniu przez cały rok z małymi wyjątkami.Jak to możliwe ? Nieustanna modlitwa,kontakt z Bogiem.

Jak czytam w nagłówku forum TO WCIĄŻ MAŁO ZNANA FOBIA W POLSCE. Pierdoły,kto bierze za te teksty odpowiedzialność.
To sprawa stara jak świat.Najlepsza poetka Stanów Zjedn Emily Dickinson cierpiała na to w XIX w.Rozmawiała z obcymi z półpiętra schodów.
Chcę wam pokazać jedyne światło w tym tunelu.Zobaczcie na przykład tą "Wielką Ciszę"-to tajemnica do odkrycia!
Tyle.Uff
"Samotność to skutek naszej grzesznej natury-odłączenie od Boga."
a ktorego?
Może zamiast próbować być mądrzejszym, niż się jest, warto spróbować uwierzyć, po prostu uwierzyć ? Sam jestem z religią na bakier, ale powoli przestaję odrzucać Boga. Widzę to jak ludzie wierzący są niezłomni i silni.
Co do tematu co jest najgorsze ? Właśnie to o czym mówiliście wcześniej, uczucie bycia na smyczy, te huśtawki nastrojów. Raz czujesz, że wszystko będzie dobrze, lgniesz do ludzi żeby potem myśleć "nie, teraz nie jestem sobą, przecież ja nie mam nic interesującego do powiedzenia i nie jestem zabawny" i wyjesz w poduszkę albo zawieszasz się w towarzystwie. Patrzysz wstecz i rozmyślasz nad jakimś pojedynczym zdaniem z przed 10 lat. Jakiś błąd z dzieciństwa odczuwasz jakbyś popełnił go przed chwilą. A ten błąd to jakieś własnie ośmieszenie się w towarzystwie, głupio wypowiedziane słowo. Nienawiść do innych i do siebie, ocenianie wszystkich i wszystkiego, skupianie się nad dosłownie WSZYSTKIM i myślenie o tym. Wieczny strach przed oceną przez innych tego jak wyglądasz, co mówisz. Kiedy starasz się mówić jak najprostszym językiem, żeby nie wyjść na jakiegoś mądrego gogusia. Kiedy znajomi na wakacjach bawią się, chodzą na basen siłownie, biegają a Ty się tego wstydzisz i nie korzystasz z życia. Ciągłe uczucie, że powiedziałeś coś głupiego albo taki mega niepokój.
Też macie coś takiego, że czujecie jakbyście mówili chaotycznie i nie umieli powiedzieć wszystkiego, uczucie takiego niedopowiedzenia ?
m.c. cieszę się,że to co piszę nie jest Ci obojętne,na 6 postów 2 -do mnie.
Słuchaj,idę o zakład,nie szukaj daleko,idż do najbliższego kościoła przed mszą,idż do konfesjonału,tak prosto po ludzku opowiedz wszystko.Nawet gdybyś miał zacząć: "Nie wierzę w Boga".
Wrócisz tu innym człowiekiem. I nigdy już nie będzie jak w którymś poście wcześniej "Spojrzę wstecz na swoje życie -jeden płacz"

Taki obrazek: Puste zimne zapuszczone mieszkanie,nikłe światło i w łóżku człowiek,załamany.patrzący w sufit "Gdyby nie ta choroba..."

I kolejny obrazek: Duże jasne mieszkanie,ciepłe przytulne,śmiechy,gwar,żona i piątka dzieci siedzą przy ogromnym rodzinnym stole w salonie i kleją z pasją łańcuchy na choinkę.

Te dwa obrazy to nie fikcja,to obrazki z mojego życia.Pierwszy-sprzed kilkunastu lat(gdy byłem daleko od Boga),drugi-to scenka która się działa tu obok mnie przed chwilą.

Czy nie warto zaryzykować tak niewiele dla tak wiele?

Dla pokrzepienia filmik:

https://www.youtube.com/watch?v=PawDzqGCIsc
Nie wiesz, co mówisz człowieku...jak mc pójdzie do kościoła, to się popsuje.
Też macie coś takiego, że czujecie jakbyście mówili chaotycznie i nie umieli powiedzieć wszystkiego, uczucie takiego niedopowiedzenia ?


To prawda, zdarza się. Czasem nawet umyślnie nie dopowiadam, bo zazwyczaj ci, którzy chcą powiedzieć wszystko, nie wychodzą na tym dobrze (to taka moja obserwacja z życia wzięta, sam niekiedy roztrząsam temat do przesady). Niedopowiedzenia są nawet lubiane, ale na pewno też nie takie na tle nerwowym. Co do początku twojego postu, wydaje mi się, że masz rację z tymi religijnymi ludźmi - tzn. z ich siłą i niezłomnością. Wiele badań naukowych zdaje się to potwierdzać; wiara czyni człowieka silniejszym, jest jakby bardziej naturalnym stanem dla ludzkiego umysłu niż brak wiary. Mnie chyba nie był dany dar łaski, Bóg wydaje mi się postacią nieprawdopodobną, zaś moje modlitwy nigdy nie chciały pokonać siły grawitacji :-o Wyczytałem nawet, że skrajna postawa ateistyczna ma jakiś związek z atrofią hipokampa w mózgu, co też ma z kolei powiązania z Alzheimerem, depresją, nerwicą, fobią i różnymi tego typu koszmarkami.
Kochani,

Czytając Was nurtuje mnie pytanie: dlaczego to sobie robicie? Przecież to się leczy... to nie schizofrenia czy borderline, z którymi trzeba zmagać się całe życie. Naprawdę są środki i sposoby. Dlaczego tak łatwo się poddajecie? LS to jedno z prostszych w leczeniu zaburzeń, szkoda życia :Stan - Uśmiecha się:
Ciekawe jak to wyleczyć skoro to siedzi w naszej naturze???
Wolałabym uniknąć leczenia antydepresantami itp.
Wszystko w fs jest najgorsze :Stan - Uśmiecha się:
U mnie najgorszy jest strach przed jakąkolwiek krytyką. We wszystkim doszukuje się ataku na siebie, a gdy rzeczywiście ktoś mi coś wytyka nawet w delikatny sposób, czuję jakby dokonywał na mnie gwałtu psychicznego. A gdy ktoś podnosi na mnie głos to w ogóle szkoda gadać. Wszystko muszę mieć przemyślane tysiąc razy, żeby tylko nie spowodować negatywnych reakcji wobec siebie, ponieważ budzą one we mnie paraliżujący strach i lęk. Trochę jak u Dorosłego Dziecka Alkoholika (w sumie nim jestem). Samodzielna egzystencja nie jest możliwa gdy nawet wizyta w sklepie jest stresem. To jest najgorsze...
Stron: 1 2 3