PhobiaSocialis.pl

Pełna wersja: Fobia spoleczna zapoczatkowana w szkole
Aktualnie przeglądasz uproszczoną wersję forum. Kliknij tutaj, by zobaczyć wersję z pełnym formatowaniem.
Stron: 1 2 3 4
Gilraen napisał(a):
Cytat:Uważam że znęcanie się psychiczne to jedne najgorszych upokorzeń jakie można zrobić drugiemu człowiekowi. I trzeba w szkole o tym też mówić
Nauczyciele przymykają oczy na takie incydenty. Pamiętam z podstawówki chłopca, któremu perfidnie dokuczano prze ok. rok. Wychowawczyni o tym wiedziała. Zareagowano dopiero, gdy na długiej przerwie jakiś idiota założył mu na głowę kosz na śmieci.



Co sie dziwić jak nauczyciele sami to robią. Tak się znęcają psychicznie, ze uczniowie boją się chodzić do szkoły. Ale to nie wszytko, pamiętam sytuacje też z podstawówki, że chłopak nie rozwiązał zadania i akurat gdy nauczyciel podszedł do jego stolika, to chłopak miał w ustach kawałek długopisa, a nauczyciel tak go walnął w głowę, ze biedakowi długopis wbił się w dziąsło i krew tryskała mu z ust i co myślicie, ze nauczyciel poniusł jakieś konsekwencje? żadne.
i na odwrót uczniowie na nauczycielach...
Ale tak szczerze pisząc to niektórzy nie powinni być nauczycielami
Są beznadziejni ze swoim ego i w ogóle...
szkoła to jeden wielki cyrk...
Zawsze miałam pewien problem ze zintegrowaniem się z grupą, ale do gimnazjum sobie radziłam, potem się zaczęło. Zawsze ubierałam się hm...dość oryginalnie, od podstawówki. Do pewnego czasu to zupełna awersja do normalnych ciuchów, tylko ciągle podbierałam stare, mamine swetry z jakimś chorym poczuciem, że dzięki temu stanę się silniejsza. I tak sobie chodziłam i nikomu to nie przeszkadzało, prawie wszystkich trzymałam dość mocno na dystans, ale mimo to byłam raczej lubiana nie tracąc przy tym poczucia bezpieczeństwa. W gimnazjum znalazła się grupa "fajnych" dziewcząt ze szkoły, takich które nawet nigdy nie zamieniły ze mną słowa ale za to chętnie wypowiadały opinie na mój temat po kątach i w toaletach. Dowiadywałam się o tym przez osoby trzecie i zawsze zbywałam śmiechem, ale im bardziej silna i opanowana byłam na zwenątrz, tym bardziej kurczyłam się w środku. Bolało. Poszłam do liceum, wszelkie prześladowania się skończyły(mój sposób ubieranie też się zmienił;3) ale nową szkołę zaczęłam mając psychikę w totalnej rozsypce i to właśnie w momencie, kiedy teoretycznie było już dobrze, kompletnie się załamałam. W każdym razie, myślę że zadatki nosiłam w sobie cały czas, a szkoła tylko zapoczątkowała taką równię pochyłą.
U mnie na pewno to g**no zaczęło się właśnie w szkole, jednak rodziców też bym obwiniał o swe dzisziejsze problemy. Dobrze wychowane dziecko raczej nie ma problemów w kontaktach z rówieśnikami.
Gilraen napisał(a):
Cytat:Uważam że znęcanie się psychiczne to jedne najgorszych upokorzeń jakie można zrobić drugiemu człowiekowi. I trzeba w szkole o tym też mówić
Nauczyciele przymykają oczy na takie incydenty.
W drugiej klasie, za namową uczennicy z klasy trzeciej, groziła mi na gg jakaś dorosła dziewczyna. Pomijam fakt, że było to bezpodstawne, bo ta trzecioklasistka coś do mnie miała, chociaż jej nic nie zrobiłam, wyzywała mnie na przerwach, na ulicy. ale to już dłuższa historia.
Sprawa trafiła do pedagoga. A co pedagog na to? "Młodzież sobie teraz tak pisze". Taa, jaaasne. Codziennie wiele osób pisze sobie groźby. W ogóle to nikt tego na serio nie potraktował, dziewczyna skończyła gimnazjum z zachowaniem wzorowym, nie poniosła żadnych konsekwencji, a ja nabawiłam się nerwicy i fobii. Ach, miałam poprawne zachowanie na świadectwie za opuszczone (ale usprawiedliwione!) godziny.

Brak mi słów.
Taka jest polska szkolna rzeczywistość.
2 tygodnie przed końcem wakacji wróciłam z obozu do domu, źle się na nim czułam. Tydzień przed rozpoczęciem liceum strasznie źle się czułam, codziennie rano przeżywałam męki. Pierwszy tydzień września przeleżalam w szpitalu.
Pierwsza klasa w szkole to nawroty dziwnych problemów żołądkowych.

Nabawiłam się fobii na tym obozie, tydzień przed szkołą lub na początku pierwszej klasy. Nie przeżyłam żadnej traumy, żadnego upokorzenia. Więc ciężko mi stwierdzić, kiedy się zaczęło.
Jednakże, szkoła jest najczęstrzą przyczyną ataków paniki i lęków.
Moim zdaniem szkoła jest środowiskiem, w którym problemy się ujawniają. Nie koniecznie musi być przyczyną. Jeśli ktoś ma słabą psychikę, nie ma poczucia własnej wartości to czy w szkole, czy w pracy, prędzej czy później się złamie. Najważniejsze jest wychowanie i pierwsze lata życia. Trzeba dzieciom do głowy kłaść jacy to nie są wspaniali.
Trochę moi rodzice mieli na to wplyw,między innymi na siłe wprowadząjac mnie w pewne nieprzyjemne towarzystwo i olewając to że sie ciągle na nie skarżyłam,nauczyłam sie że to co mówie jest glupie bo nikt na to nie zwraca uwagi(i tak jest troche do dzis). Poszłam do szkoły i zaczęły sie problemy,na poczatku nie bylo tak strasznie ale inni wyczuli mój brak pewności siebie i wszystko powoli się nakrecalo,i bylo coraz gorzej,od jakiejs 4 klasy to byl koszmar.Za to gimnazjum to bylo prawdziwe piekło,ośmieszanie,poniżanie, i samotność,znała mnie cala szkola,a mieszkam w małej miejscowości gdzie wszyscy się znają,wiec nigdzie nie moglam czuć się swobodnie,tylko wiara uratowala mi życie. W polowie liceum troche w moim życiu się zmienilo,poznalam pare osób(nie wiem jakim cudem,to tylko ich zasługa że mieli do mnie cierpliwość bo DłUGO się przyzwyczajam do ludzi)zaczelam wychodzic z domu,ale długo nie mogłam zapomniec tego koszmaru,nie spałam po nocach tylko o tym myślałam,i przechowywałam w sobie nienawiść,szkola wywoływała we mnie obrzydzenie. Teraz już nie mam do nikogo żalu i nie dziwi mnie że inni tak na mnie reagowali,poprostu nie mogli mnie zrozumieć.Ale wiem bardzo dobrze że młodzież potrafi być STRASZNA.
Sosen napisał(a):Moim zdaniem szkoła jest środowiskiem, w którym problemy się ujawniają.

Musze sie zgodzic. Tak sobie ostatnio myslalam i doszlam do wniosku, ze zawsze bylam niesmiala i zamknieta w sobie, ale szkola uaktywnila fobie, bo nijak nie moglam sie porozumiec z dzieciakami. Bylam wystraszona i zakompleksiona i nie znalazlam przyjaciol. Mysle, ze to wywolalo fobie, jakos ostatnia klasa podstawowki.
A ja jestem pewna ze u mnie fobia zaczela sie wlasnie w szkole. I zdania nie zmienie. Wogole dziwi mnie to, ze jak juz jestem poza szkola na wycieczce czy na miescie jest o wiele lepiej. Szkola dla mnie to koszmar.
W przedszkolu nie rozmawiałam z nikim,płakałam,nawet wychowawczyni się ze mnie śmiała...Szkoła,inna nauczycielka,zauważyła,że coś jest ze mną nie tak.Podchodziła do mnie indywidualnie,dała szansę...I zaczęły się wyróżnienia,świadectwa z czerwonym paskiem,konkursy.Dało mi to poczucie pewnosci siebie,wyjątkowości,zrozumiałam,że jeśli tylko zechcę mogę byc najlepsza...Czasy "elitarnego" liceum trochę mi skrzydła podcięły :Stan - Uśmiecha się - Wystawia język 2:

Dużo zależy od nauczyciela,jego podejścia..

Moja 9latka przyniosła dziś świadectwo,a tam tekst:"Dziewczynka jast grzeczna ale bardzo nieśmiała.Nigdy nie bierze udziału w swobodnych rozmowach.Odpowiada pojedynczymi zd. bardzo cichutko"

Nigdy w życiu nie powiedziałabym,że Mała jest nieśmiała!Boję się,że szkoła wywołuje u niej jakiś lęk :Stan - Niezadowolony - Smuci się:
dzis zakonczenie roku szkolnego :Stan - Uśmiecha się: cieszmy sie!
U mnie zaczeła się fobia tez przez szkole a moze nie tyle przez cala szkole co przez dzieciaki ktora do niej chodzily. :Stan - Niezadowolony - Płacze:
Moje chyba też w szkole, chociaż to tak dawno temu że trudno powiedzieć:Stan - Uśmiecha się:
zdesperowanafobiczka napisał(a):Mi sie jednak wydaje, ze fobie mozna nabyc. Moja sytuacja to pokazuje, osmieszenie stalo sie przyczyna fobii, ktora wczesniej nie byla az tak grozna. Dlatego wierze jednak, ze jesli mozna nabawic sie fobii mozna tez sie jej pozbyc tylko trerzba pracy i mam nadzieje ze kiedys wszyscy z niej wyjdziemy...ehh

Może od poczatku Twojego życia zawsze miałaś uznanie i akceptacje u ludzi, powodzenie, zawsze udawało Ci się to co chciałaś osiągnąć. Nie znałaś TEGO złego uczucia spowodowanego, że cos Ci się nie udało. Aż w niespodziewanej chwili nagle zostałaś gwałtownie ośmieszona, zgardzona, wyśmiana i tak dalej i Twoja psychika mogła tego nie wytrzymać dlatego mogło to spowodować ta fobię i brak wiary w siebie. Może nie mam racji, ale taki mi się najtrafniej wydaje.

Co do moich poczatków FS, głownie spowodowane były przez... wszystko: wrodzona nieśmiałość, brak akceptacji przez środowisko i otoczenie (praktycznie od małego dziecka wszyscy wytyklai mnie palcami o byle co - albo mam nie takie włosy, ubiór, nieładne zabawki do piaskownicy, a potem odpychali mnie za to. poźniej było podobnie), same błędy w wychowaniu przez rodziców ( miałam ponad 9 lat matka bała się mnie wypuszczać dalej niż z 1km od domu nie mówiąc juz o pojsciu samej do sklepu), no i niestety troche mojej winy - wolałam njaczęściej zamulać sama w domu niż wychodzić gdzieś z kumplami.
Jak sobie tak analizuje to mi sie zdaje ze pod koniec podstawówki sie zaczęło że idąc do liceum miałam ten problem i może gdyby nie fakt że chodziłam do jednej klasy z kuzynką było by gorzej , z poradzeniem sobie w nowym otoczeniu , ale mimo to nie było mi łatwo
U mnie też FS zaczęła się w podstawówce - od zerówki: Na początku była tylko tzw. fobia szkolna, a później zaczęłam powoli coraz bardziej zamykać się w sobie, myśleć o tym, co myślą o mnie inni, zrobiłam się bardzo wrażliwa i...bum. Fobia Społeczna.

Nie wiem dlaczego tak na mnie wpłynęła szkoła. Może po prostu nie byłam przyzwyczajona do przebywania w tak dużym gronie osób. Dziwię się, że rodzice nic z tym nie zrobili. Mogli mnie wziąć do psychologa, czy coś. Ja na ich miejscu chyba bym zwariowała. :Stan - Uśmiecha się - Szeroko: Codziennie marudziłam przed wyjściem do szkoły, płakałam. Nie mam do nich żalu. Mam tylko wyrzuty sumienia, bo wiem, że byłam dla nich kłopotem.
oczywiscie ze w szkole. inna sprawa, ze rodzice nie nauczyli mnie, jak twarda reka sobie radzic. i zbyt czesto mnie wyreczali...
no coz, moze fobii spolecznej mocnej nie mam, ale niechec do szkoly raczej pozostanie. (ale bron boze nie niechec do zdobywania wiedzy!!!)
Potrafię bardzo precyzyjnie określić kiedy zaczęła się moja fobia. To było między szóstą a siódmą klasą szkoły podstawowej. W czwartej na pewno jeszcze nic złego się nie działo - piątą i szóstą pamiętam kiepsko, być może coś stopniowo się zaczynało. Ale między 6-stą i 7-dmą był niewyobrażalny wręcz skok.

Nagle osoby z mojej grupy towarzyskiej zaczęły wzbudzać we mnie niechęć, czy wręcz odrazę. Wszyscy się zmienialiśmy, ale ja jakby w drugą stronę. I nagle okazało się, że spędzam czas z innym i dużo mniej licznym zestawem osób. Zacząłem zamykać się w sobie, nie przychodziłem do nikogo do domu, nikt nie przychodził już do mnie, a mi nawet tego nie brakowało - nie chciałem tego. Chciałem być sam i mieć święty spokój. Nie mogłem się już doczekać końca szkoły podstawowej, kiedy nie będę już musiał spotykać się z moją klasą...

Potem liceum. Lęki z podstawówki zostały do tego od niektórych osób z klasy, w tym większości dziewczyn, mocno mnie odrzucało. Mam na taki rodzaj ludzi określenie "wulgarne chamstwo". Pewnie znacie ten typ. I ani się obejrzałem, zamknąłem się jeszcze bardziej, nawet tego nie widząc.

A najgorsze, że byłem z tym wszystkim sam - zero szansy na jakiekolwiek wsparcie od strony rodziny. Dużo pisaliście w tym wątku o wpływie szkoły, a moim zdaniem problem leży po stronie rodziny i nie posiadania troskliwych i mądrych rodziców.

I tu nawiążę do słów Honey

Honey napisał(a):Nie wiem dlaczego tak na mnie wpłynęła szkoła. Może po prostu nie byłam przyzwyczajona do przebywania w tak dużym gronie osób. Dziwię się, że rodzice nic z tym nie zrobili. Mogli mnie wziąć do psychologa, czy coś. Ja na ich miejscu chyba bym zwariowała. :Stan - Uśmiecha się - Szeroko: Codziennie marudziłam przed wyjściem do szkoły, płakałam. Nie mam do nich żalu. Mam tylko wyrzuty sumienia, bo wiem, że byłam dla nich kłopotem.

Szanuję Twoje podejście do rodziców, ale się z nim skrajnie nie zgadzam. Nie "mogli" cię wziąć do psychologa, tylko to był ich obowiązek. Tak jak jest obowiązkiem rodziców zadbać o fizyczne aspekty zdrowia dziecka - o to, żeby miało zdrowe zęby (10-cio latek ma tego sam pilnować?), o to, żeby dostało okulary jeżeli ma wadę wzroku, o to, żeby miało robione wszelkie badania okresowe itp. itd. - tak sfera psychiczna jest także pod ich opieką. Ciekawe dla mnie, że piszesz, że masz wręcz wyrzuty sumienia, że byłaś dla nich kłopotem.

Ja mam zupełnie odwrotnie - od pewnego czasu coraz bardziej uświadamiam sobie jak mnie zaniedbano w dzieciństwie. Gdybym miał oparcie w rodzicach i mógł im opowiadać o wszystkich swoich kłopotach, a oni staraliby się mi pomóc, a gdy to by nie wystarczyło, zadbaliby o opiekę psychologiczną, to moje życie wyglądałoby na pewno zupełnie inaczej. Widzę to po relacji z moją terapeutką - gdybym mógł 15 lat temu tak rozmawiać z matką... Niestety, nie mogłem - nigdy nie wyszła poza rolę opiekuna w zakresie spraw materialnych, a nawet gorzej - miała skłonności do znęcania się nade mną.

I tak skończyło się na tym, że dopiero zaczynam powoli próbować naprawiać skutki swojego dzieciństwa - niskie poczucie wartości, wrażenie, że jestem gorszy, brak wiary w siebie, problemy z publicznymi występami (codzienność na studiach), bardzo ograniczone kontakty towarzyskie... Głupia siódma klasa. A jednak szkoła to tylko papierek lakmusowy.
Oczywiście moja fobia też zaczęła się w szkole, a dokładniej w gimnazjum dobrze to pamiętam, właśnie przez naśmiewanie się jakieś cięte komentarze pod moim adresem i jeden nieprzyjemny incydent. Przez to do szkoły chodziłem jedynie z przymusu i miałem duże problemy z nauką. W liceum też byłem outsiderem, jakoś sobie radziłem.
Cytat:Potem liceum. Lęki z podstawówki zostały do tego od niektórych osób z klasy, w tym większości dziewczyn, mocno mnie odrzucało. Mam na taki rodzaj ludzi określenie "wulgarne chamstwo". Pewnie znacie ten typ. I ani się obejrzałem, zamknąłem się jeszcze bardziej, nawet tego nie widząc.
Może to jest właśnie spory problem? Drażnią nas tacy ludzie bardziej, bo jesteśmy bardziej świadomi, bardziej ambitni, bardziej...wrażliwi od nich?
Cytat:Nie "mogli" cię wziąć do psychologa, tylko to był ich obowiązek. Tak jak jest obowiązkiem rodziców zadbać o fizyczne aspekty zdrowia dziecka - o to, żeby miało zdrowe zęby (10-cio latek ma tego sam pilnować?), o to, żeby dostało okulary jeżeli ma wadę wzroku, o to, żeby miało robione wszelkie badania okresowe itp. itd. - tak sfera psychiczna jest także pod ich opieką.
Tak się zastanawiam, czy mogą się tłumaczyć przez "inne czasy". Fakt, inne czasy były, ale jednak lata 90-te to już nie był środek PRL-u, a świadomość... cóż. Tutaj jest mi ciężko odpowiedzieć. Ale skoro dzisiaj w zacofanych rejonach Polski (jak w moim) podejście do psychologii jest takie a nie inne, to co dopiero 10-12 lat temu...
stap!inesekend napisał(a):
Cytat:Potem liceum. Lęki z podstawówki zostały do tego od niektórych osób z klasy, w tym większości dziewczyn, mocno mnie odrzucało. Mam na taki rodzaj ludzi określenie "wulgarne chamstwo". Pewnie znacie ten typ. I ani się obejrzałem, zamknąłem się jeszcze bardziej, nawet tego nie widząc.
Może to jest właśnie spory problem? Drażnią nas tacy ludzie bardziej, bo jesteśmy bardziej świadomi, bardziej ambitni, bardziej...wrażliwi od nich?
Cytat:Nie "mogli" cię wziąć do psychologa, tylko to był ich obowiązek. Tak jak jest obowiązkiem rodziców zadbać o fizyczne aspekty zdrowia dziecka - o to, żeby miało zdrowe zęby (10-cio latek ma tego sam pilnować?), o to, żeby dostało okulary jeżeli ma wadę wzroku, o to, żeby miało robione wszelkie badania okresowe itp. itd. - tak sfera psychiczna jest także pod ich opieką.
Tak się zastanawiam, czy mogą się tłumaczyć przez "inne czasy". Fakt, inne czasy były, ale jednak lata 90-te to już nie był środek PRL-u, a świadomość... cóż. Tutaj jest mi ciężko odpowiedzieć. Ale skoro dzisiaj w zacofanych rejonach Polski (jak w moim) podejście do psychologii jest takie a nie inne, to co dopiero 10-12 lat temu...

Honey pisała, że codziennie marudziła, płakała. Rodzice powinni wtedy pójść na początek do pedagoga szkolnego / wychowawcy + dużo rozmawiać z dzieckiem. Myślę, że to jest pewne minimum, które po prostu jest oczywiste dla Troskliwych Rodziców. Choćby w najciemniejszych czasach PRL.
To chyba... mało tych troskliwych rodziców?
stap!inesekend napisał(a):To chyba... mało tych troskliwych rodziców?

W sensie, że mam za wysokie wymagania odnośnie rodziców? Kiedyś może bym tak pomyślał, ale teraz nie. Dziecko to jednak duża odpowiedzialność i zobowiązanie. Rodzic powie: karmię, daję dach nad głową, edukację - to już dużo. A ja na to: dużo, ale zadanie do wykonania jest jeszcze większe, sorry, takie jest życie.

A czy tak definiowanych TR jest mało? Pewnie tak. Ale znam jednych, więc ich populacja jest dodatnia. :Stan - Uśmiecha się:
Stron: 1 2 3 4