Zawsze jak się stresuję, to im więcej stresu tym więcej się śmieję i nie potrafię tego kontrolować. Po prostu wybucham śmiechem
Słyszałam, że niektórzy tak mają ale u nikogo jeszcze nie zauważyłam. A wam się tak zdarza?
Tak. Może nie koniecznie ten śmiech jest wprost proporcjonalny do stresu, ale bardzo często nawet w naprawdę stresujących sytuacjach trudno mi się pohamować i opanowałem już chyba wszelkie techniki zagryzania ust/krzywienia się na wszystkie strony/robienia dziwnych grymasów/robienia wdechów po to żeby ten zasrany uśmiech zdjąć z twarzy/powstrzymać się przed głośnym śmiechem. W wielu sytuacjach miałem przez to nieprzyjemności np : kierownik daje mi reprymendę a ja oczywiście uśmieszek na twarzy, stwierdził że na dokładkę jeszcze go lekceważę, ktoś mi grozi opieprza mnie na prawdę ostro a ja się śmieję (a nie chcę). Kij wie może to jakieś przystosowanie ewolucyjne
To chyba ukrywanie się pod 'maską'. Zasłona aby nikt nie mógł dostrzec co naprawdę czuję, jaki jestem. Automatyczny odruch w sytuacji z poczuciem jakiegoś zagrożenia, niepewności..
Mam podobnie :-D Zauważyłem, że w sytuacjach stresowych spowodowanych fobią w ogóle się nie śmieje. Np. gdy idę do supermarketu albo muszę się z kimś spotkać w centrum miasta to stres jest ogromny ale się nie śmieje. Gorzej jeśli mam jakiś egzamin lub tak jak kolega wyżej dostaję opieprz od kogoś np. w pracy. Wtedy naprawdę bardzo trudno mi powstrzymać się od śmiechu. Krzywię się, kulę, rozglądam w około i wyglądam pewnie bardzo dziwnie :-D
No proszę, jakie ancymonki.
Też tak mam czasami. W sytuacjach stresowych zdarza się, że mam ochotę uśmiechać się albo śmiać. Taka dziwna reakcja nerwowa. Kiedyś w dzieciństwie koleżanka się na mnie wściekła, bo zaczęłam chichotać, kiedy ona się uderzyła - oczywiście nie było mi wtedy do śmiechu, sama się przestraszyłam jej upadkiem i to był sposób na odreagowanie.
Wojciech Cejrowski też o tym pisał, chyba w książce "Podróżnik WC". Nawet przytoczył przykład jakiejś głupiej sytuacji, kiedy wybuchnął nerwowym śmiechem.
Czasem może się to okazać przydatna umiejętność. Raz np. byłem świadkiem sprzeczki kolegów ze szkoły średniej, w około stała grupa gapiów, doszło do szarpaniny i wymiany ciosów, zapowiadała się między nimi poważna bijatyka, atmosfera gęsta i napięta, każdy z nich gotowy do ataku ale mieli jakąś chwilę zawahania jeszcze i przez moment tylko stali z przygotowanymi pięściami warcząc na siebie i czekając na pretekst. Wtedy odwracając własną uwagę od przerażenia, wpatrując się pobłażliwie w 'zawodnika' o niewątpliwej fizycznej przewadze, zacząłem uśmiechać się i cicho chichotać jakby uznając całe zajście za żart. Atmosfera momentalnie rozładowała się, nikt nie miał do nikogo dalszych pretensji, tylko na mnie patrzyli z jakimś zdziwieniem.
Paradoksalnie bywa, że w trudnych nagłych sytuacjach (może wtedy gdy nie chodzi bezpośrednio o mnie?), gdy inni tkwią w szoku lub dezorientacji - wtedy potrafię wykazać opanowanie, spokój i przytomność umysłu.
No to widzę, że sporo osób tak ma
też głównie w podobnych sytuacjach się śmieję. A może macie jeszcze jakieś inne nietypowe reakcje?
masterblaster napisał(a):Paradoksalnie bywa, że w trudnych nagłych sytuacjach (może wtedy gdy nie chodzi bezpośrednio o mnie?), gdy inni tkwią w szoku lub dezorientacji - wtedy potrafię wykazać opanowanie, spokój i przytomność umysłu.
Ja też
Ja mam usmiechanie.
To nie pomaga. Taki usmiech pełen napięcia.
Bywa to dość... niewygodne. Aż mi się przypomniała sytuacja kiedy jechałem windą na czwarte piętro z trzema innymi osobami...
Prawie zawsze wybieram schody kiedy a) ktoś czeka na windę i mam kilka sekund na podjęcie decyzji, b) nie ma jej "pod ręką" i muszę czekać na nią kilkanaście sekund zanim zjedzie z wyższych pięter... (ktoś może w tym czasie podejść)
Ale nie tym razem. Postanowiłem poczekać na windę, bo miałem ciężką torbę z zakupami i byłem wykończony, co się oczywiście wydarzyło? Zanim winda zjechała z 5 piętra na parter podeszli sąsiedzi (dwóch mężczyzn i jedna kobieta). Staliśmy tak w tej windzie i musiałem wykazać się potężną samokontrolą, żeby nie wybuchnąć śmiechem (nawet jak teraz o tym myślę to jednocześnie czuję lekkie napięcie i się śmieję do laptopa... ). Odkryłem jakiś czas temu, że żeby kontrolować śmiech muszę sobie przypomnieć jakiejś smutne/traumatyczne wspomnienie - uśmiech znika z twarzy momentalnie. No cóż... Bywa
Skuteczna.
Na szczęście takie sytuacje zdarzają się góra 2 razy w miesiącu. A czasem nawet jeszcze rzadziej.
Rihuan napisał(a):Odkryłem jakiś czas temu, że żeby kontrolować śmiech muszę sobie przypomnieć jakiejś smutne/traumatyczne wspomnienie - uśmiech znika z twarzy momentalnie. No cóż... Bywa
Też o tym myślałam i próbowałam tak robić, ale wtedy jeszcze mi się coś śmiesznego przypomina, albo śmieję się na samą myśl o tym że muszę ten śmiech ograniczyć i już prawie wcale tego nie potrafię kontrolować.
masterblaster napisał(a):Paradoksalnie bywa, że w trudnych nagłych sytuacjach (może wtedy gdy nie chodzi bezpośrednio o mnie?), gdy inni tkwią w szoku lub dezorientacji - wtedy potrafię wykazać opanowanie, spokój i przytomność umysłu.
Może włącza się nam syndrom "dorosłego dziecka w rodzinie"? W sensie, że czujemy potrzebę pokazania, że jesteśmy tymi odpowiedzialnymi itd...
...A potem zostajemy sami i czujemy, jak bardzo nie dajemy sobie rady, o.
stap!inesekend napisał(a):W sensie, że czujemy potrzebę pokazania, że jesteśmy tymi odpowiedzialnymi
Bardzo wątpię Stap. Przeważnie właśnie tacy ludzie, którym zależy na pokazaniu siebie i swojej 'zaradności' stoją w takich sytuacjach oszołomieni i zdezorientowani..
Teraz przypomniało mi się o napadach histerycznego śmiechu jaki miewali ludzie przed egzekucją....
Ja mam tak jak się kłocę z koleżanką, albo z chłopakiem. Na szczęscie bardzo rzadko
.
Przy ludziach praktycznie cały czas suszę zęby - z nerwów
Nie wiem, co powiedzieć - śmieję się, tak automatycznie. A kiedy stresująca sytuacja przekroczy granicę, za którą już tylko ciemna d*pa i nic do stracenia, dostaję jakiegoś natchnienia i rzucam dowcipnymi ripostami jak najęta. Szkoda, że normalnie tak nie potrafię.
aleksandra0619 napisał(a):A może macie jeszcze jakieś inne nietypowe reakcje?
Może to i typowe, ale albo mi noga sama skacze jak szalona, albo się jąkam. choć ostatnio bardzo rzadko. Z tym śmiechem też miałem kilka sytuacji.
Też tak mam. Gorzej jeśli w stresujących sytuacjach inna osoba ma ten sam problem, wystatczy że na siebie spojrzymy, nastepuje atak smiechu =)
Kiedyś wybrano mnie, tego kolegę i kilka innych osób do czytania różañca w kosciele. To była najgorsza godzina w moim życiu.. Dosłownie płakaliśmy ze smiechu
modliłem się żeby ten koszmar dobiegł konca.
To jest straszne. Miałam ten głupi nerwowy uśmiech podczas zrywania z chłopakiem. Zawsze w poważnych sytuacjach chce mi się śmiać i nie mogę wtedy patrzeć drugiej osobie w oczy. Jak coś mnie rozśmieszy, nawet coś co nie jest jakoś specjalnie śmieszne, to muszę się powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
Ostatnio będąc z psem u weta uśmiechałam się jak lekarz mówiła co dolega mojemu psu. I najgorsze, że dwa razy weterynarz przestała mówić, żeby zapytać mnie o co chodzi i musiałam na szybko wymyślić powód moich uśmiechów.
Ktoś wyżej wspomniał o przystosowaniu ewolucyjnym - przypomniało mi to o pewnym fragmencie z jakiejś (już nie pamiętam tytułu) książki psychologicznej. Nie będę całego cytatu przepisywać, to jedno zdanie chyba wystarczy: "Według Karola Darwina ów prosty gest działał skutecznie w ciągu naszej ewolucji i szczerzenie zębów, obecnie zwane uśmiechem, stopniowo przekształciło się w towarzyski konwenans - sposób nakłaniania ludzi, aby nie czynili nam krzywdy, a może nawet nas lubili."
Chyba coś w tym jest, choć sądzę, że w przypadku fobików często jest to powiązane po prostu z dużą ilością energii, jaką mamy w stresujących sytuacjach i uśmiechając, śmiejąc się rozładowujemy trochę to napięcie.
Tak sobie myślę, że chyba z dwojga złego wolałbym ten smiech niż strach w oczach który pewnie mam w sytuacjach stresowych. Taki śmiech to pewnie czasem może być pozytywnie odebrany, ktoś sobie pomyśli: o, jaki luzak
Kilka osób zauważyło, że śmieje się w sytuacjach, gdy jestem zdenerwowana. Może nie jest tak zawsze, ale często. Wkurza mnie to, bo jest to niekontrolowany śmiech i czasami nie potrafię się opanować.
Oj, to jest chyba moja główna maska - jeśli jest jakaś poważna rozmowa, stresuję się podczas rozmowy to włącza mi się uśmiech. Napinają mi się mięśnie twarzy, mam nerwowego banana na twarzy i moja mowa brzmi tak, jakbym był rozbawiony. Mam problem z autentycznym "smuceniem się", byciem poważnym - to jakby lęk przed pokazaniem siebie bez maski.
Ciężko mi się rozmawia o sprawach poważnych, nie chcę mówić o swoich problemach. Mam tak zakodowane, że moje problemy w obliczu innych są kompletnie niepoważne, nie powinienem nimi nikogo obciążać, więc jeśli o czymś mówię, to próbuję robić to z lekkością lub żartując. To jedna z ważniejszych rzeczy, nad którą chcę pracować, bo moim zdaniem uniemożliwia to bliskie, autentyczne relacje.
Czytałem, że u osób z lękiem społecznym mogą wystąpić takie skrajności jak zawsze smutna, poważna mina, lub właśnie nerwowy śmiech. Może to zależy od tego, jaka maska emocjonalna bardziej opłacała nam się w przeszłości?