20 Paź 2013, Nie 13:47, PID: 367757
Moje zdanie o dzieciach jest niezmienne ale sposób w jaki je wyrażam zmienia się w zależności od nastroju. Wczoraj miałam nastrój ostry, stąd i styl wypowiedzi pełen jadu. Dzieci innych ludzi mi nie przeszkadzają, wręcz lubię je. Ale jak pomyślę o własnych to ich nienawidzę i gardzę nimi za to, że byłyby moje. Wiem, że to patologiczne, a wszystko sprowadza się do 5 punktów: 1.sama w życiu nic nie przeżyłam, więc zazdrościłabym i żałowałabym powodzenia i sukcesów mojej córce która by korzystała z życia, 2.ciąża i poród to totalna utrata kontroli nad ciałem, a moje ciało jest moim wrogiem (jest brzydkie) więc byłby to strzał w stopę i ostateczne pożegnanie się z szansą na wygląd względnie normalny (ciąża by zrujnowała moje i tak już wstrętne ciało), 3. dzieciuch urodziłby się brzydki jak ja, byłby osobą GORSZĄ, tak samo jak i ja. 4.brak instynktu macierzyńskiego i brak ochoty poświęcania się przypadkowej osobie, 5.losowość charakteru dziecka (nie, to nie prawda, że każde dziecko da się "wychować NA...".) Ja starannie dobieram znajomości - istnieje ogromne prawdopodobieństwo, że zwyczajnie, charakterologicznie nie lubiłabym mojego dziecka.
Dla mnie Mąż to byłaby rodzina.
Nienawidzę swoich potencjalnych. Inne mi nie przeszkadzają, ale też wymaganie, bym się zachwycała, to zbyt wiele . Nie ciumkam, nie uważam, że są słodkie.
Cóż, każdy patrzy przez pryzmat własnych doświadczeń. Mój tata był dla mamy "pierwszym lepszym" bo już miała swoje lata (34) i jej zegar mocno tykał. Znali się jedynie pół roku przed ślubem. Ślub wzięty ewidentnie przez instynkt dziecioróbstwa który miała mama. Tata został potraktowany jako narzędzie do spłodzenia!!!! Wielokrotnie, od czasów dzieciństwa obserowałam, jak np. chciał mamę objąć i przytulić, a ona na niego się wydzierała: "Zostawże mnie, cóż robisz?!". Kochająca żona? Głęboka relacja? Nie. U nich tego nie było. A ponadto buntowanie mnie przeciwko tacie było na porządku dziennym. Taka jest moja wizja uwarunkowana osobistymi doświadczeniami i obserwacjami żenującego związku rodziców. NIE DZIĘKUJĘ. W życiu jak w "Pręgach" - stałabym się zapewne taką matką jak moja mama i taką żoną jak ona! Albo jeszcze gorzej. To mój mąż zawierałby sojusze z bachorem przeciwko mnie.
Przepraszam, za mocno to wszystko ujęłam. Wystarczającą satysfakcję mam z tego, że żaden dzieciuch nie ma szans na urodzenie się za moją sprawą i faktycznie powinnam bardziej koncentrować się na uważaniu na siebie (na ew. wpadki) niż na słownym zapewnianiu i wylewaniu jadu. Przepraszam.
Niemniej jednak, wracając o tematu, u mnie szczęśliwie ta część "wyścigu" odpada.
Zas napisał(a):Dzieci nie lubię, ale szczerze mówiąc, to tak pogardliwym tonem, z którego sączy sie tyle jadu, nigdy o nich nie mówiłem. Można też krytykować relacje w większości rodzin, błędy rodziców, błędy małżonków, ale tak odpychająca wizja... Chociaż zaraz, ty piszesz o jakimś łowieniu chłopa na dzieciaka, a mam wrażenie, ze fragment na który odpowiadasz, był kompletnie o czym innym. O zdrowych oczekiwaniach przeciętnych ludzi. Strasznie chyba brzydzisz się jakakolwiek rodziną.
Dla mnie Mąż to byłaby rodzina.
Cytat:No dokładnie... Nienawiść wobec dzieci??? Nienawidzić to można Hitlera, Stalina czy innych tego rodzaju, ale dzieci za to, że są dziećmi... I teksty o pomiocie, żenada.
Nienawidzę swoich potencjalnych. Inne mi nie przeszkadzają, ale też wymaganie, bym się zachwycała, to zbyt wiele . Nie ciumkam, nie uważam, że są słodkie.
Cytat:Ajuka opisała normalną wizję tego, jak wygląda podejście do założenia rodziny (ze strony kobiety, która chce mieć dzieci). A Ty dopisałaś jakąś dziwną ideologię o traktowaniu partnera jak byka rozpłodowego. A wyobraź sobie, że dla normalnych kobiet partner jest najważniejszy, a urodzenie mu dziecka to dopełnienie szczęścia. Nie jest tak, że dziecko sprawia, że partner odchodzi w odstawkę. Nie w normalnych, zdrowych, kochających związkach.
Cóż, każdy patrzy przez pryzmat własnych doświadczeń. Mój tata był dla mamy "pierwszym lepszym" bo już miała swoje lata (34) i jej zegar mocno tykał. Znali się jedynie pół roku przed ślubem. Ślub wzięty ewidentnie przez instynkt dziecioróbstwa który miała mama. Tata został potraktowany jako narzędzie do spłodzenia!!!! Wielokrotnie, od czasów dzieciństwa obserowałam, jak np. chciał mamę objąć i przytulić, a ona na niego się wydzierała: "Zostawże mnie, cóż robisz?!". Kochająca żona? Głęboka relacja? Nie. U nich tego nie było. A ponadto buntowanie mnie przeciwko tacie było na porządku dziennym. Taka jest moja wizja uwarunkowana osobistymi doświadczeniami i obserwacjami żenującego związku rodziców. NIE DZIĘKUJĘ. W życiu jak w "Pręgach" - stałabym się zapewne taką matką jak moja mama i taką żoną jak ona! Albo jeszcze gorzej. To mój mąż zawierałby sojusze z bachorem przeciwko mnie.
Cytat:Rozumiem, że można dzieci nie chcieć i nie lubić, sama nie przepadam, ale taka nienawiść przyprawia o chęć wymiotów
Przepraszam, za mocno to wszystko ujęłam. Wystarczającą satysfakcję mam z tego, że żaden dzieciuch nie ma szans na urodzenie się za moją sprawą i faktycznie powinnam bardziej koncentrować się na uważaniu na siebie (na ew. wpadki) niż na słownym zapewnianiu i wylewaniu jadu. Przepraszam.
Niemniej jednak, wracając o tematu, u mnie szczęśliwie ta część "wyścigu" odpada.