19 Paź 2013, Sob 22:45, PID: 367715
Bardzo lubię zwięzłe i rzeczowe posty, więc zacytuję fragmenty jednego z takowych, by się do nich odnieść:
Zgadzam się. Prosty przykład: 5 lat studiów to 5 lat intensywnego zdobywania wiedzy, fachu. Potem już na tym "lecimy" i nasze doświadczenia w pracy, choć faktycznie są, to jednak piętrzą się powoluuutku. A są i takie zawody, gdzie po studiach robi się codziennie to samo, więc nie ma mowy o stałym rozwoju (jak w przypadku ustawicznie dokształcającego się pracownika naukowego, który w ciągu ostatnich 15 lat z "mgr" stał się "profesorem" i zamierza w najbliższych miesiącach dawać prestiżowe wykłady na zagranicznych uczelniach), lecz o zarobkowaniu na stagnacyjnej pracy. (Np. nauczycielka niemieckiego w klasie 4-6, przez lata napieprza o rodzajnikach "der, die, das" a gdzie rozwój, coś nowego, postęp??? więc spokojnie 25-letnia dziewczyna może zacząć licencjat z deutscha i po 3 latach zająć miejsce tej pani jako "młoda i energiczna nauczycielka").
To rozumiem przez "wygodne życie" - stagnacja rozwoju naukowo- zawodowego = dawanie szansy na dogonienie. Sama zaczynając licencjat od zera myślałam o osobach zaawansowanych z języka "to oni nie boją się, że za 3 lata będziemy postrzegani przez pracodawcę tak samo, mimo ich oczywistej przewagi?" a teraz patrzę na ludzi którzy zaczęli licencjat w tym miesiącu i widzę w nich konkurencję jaką będą za 3 lata...
Bardzo mądre słowa! Ja tak palnęłam z tymi ochłapami, a przecież porównania są bez sensu... świetnie jest i miło plasować się nieźle na tle innych, ale i bez tego da się żyć, osiągając cele dla siebie i na swoją miarę.
Co do typowego "wyszumienia się" w młodości- mam do tego pogardliwy stosunek. Dymanie, palenie, alkoholowe zgony i szczylowskie zagrywki dla szpanu uważam za prostackie (zwłaszcza gdy młody człowiek spełnia wszystko co wymieniłam). Ale ja odbiegam od normy, więc to co innego- pojmuję, że komuś okres wyszumienia mógł być potrzebny i że ma poczucie niedosytu...
Co do typowego ułożenia sobie życia, czyli mąż + bachory (nienawidzę dzieciuchów tak bardzo, że to określenie jest stosowne by okazać intensywność mojej antypatii do nich) jestem absolutnie niechętna temu drugiemu. Mąż może być. Ale gdzie ja znajdę faceta który nie chce pomio...dzieci? No właśnie... Więc skoro sama nigdy nie podążałam głównym torem ("jedynym poprawnym") to też i moje cele są zupełnie inne od typowych. Nie mam pomysłu na siebie, ale myślę, że na wyjątkowego ( tj. odnpowiedniego dla mnie ) faceta nie jest nigdy za późno. Praca natomiast to numer jeden i też jakoś nie czuję się w tej kwestii wykluczona czy skazana na cokolwiek złego, bo zdaję sobie sprawę, ile można zrobić w krótkim czasie w życiu zawodowym... byleby chcieć!
O boże, aż mi ciarki przeszły. Biedni mężczyźni nie obciążeni instynktem dziecioróbstwa. Ciągle trafiają pewnie na kobiety które chcą być matkami (nic dziwnego- jest ich z 98% naszej płci!!!) więc pewnie tracą nadzieję, że znajdą kiedyś jakąś Wybrankę Serca, dla której będą najdroższym i pełnowartościowym mężczyzną, a nie bykiem rozpłodowym, którego się wykorzystuje do rozpłodu (często w wyniku wpadki z jednostronną premedytacją) i do utrzymywania (finansowo) dzieciucha. I jak tu nie mieć alergii na takie matkozaury... totalnie roszczeniowe i przebiegłe suki (sorry, ale tak się nazywa osoba z TAKIM podejściem) którym instynkt przysłonił ideę szacunku do drugiego człowieka- partnera. Partnera, a więc w założeniu człowieka najdroższego. I oto najdroższy staje się zapładniaczem i sponsorem.
Dla mnie Rodzina to Mężczyzna którego znam od podszewki i kocham, a nie pomiot którego nie znam (nie wiem jaki charakter by się bachorstwu trafił) i na którym musi ucierpieć relacja między rodzicami- a przynajmniej bardzo często obserwowałam zawieranie sojuszy matkozaura z dzieckiem przeciwko ojcu... niesamowite, ale zdarza się!!!
To tyle o typowym modelu rodziny moimi oczami, przepraszam za agresję- potraktujcie ją jako środek ekspresji, nie zaś osobiście. Dzieci innych ludzi mnie nie ruszają, ale od mojego życia bachorstwu WARA.
Cytat:Napisałem, w skrócie, że:
-można dogonić rówieśników, bo większość ludzi żyje wygodnie i nie pędzi za jakimiś spektakularnymi sukcesami w życiu zawodowym czy towarzyskim
Zgadzam się. Prosty przykład: 5 lat studiów to 5 lat intensywnego zdobywania wiedzy, fachu. Potem już na tym "lecimy" i nasze doświadczenia w pracy, choć faktycznie są, to jednak piętrzą się powoluuutku. A są i takie zawody, gdzie po studiach robi się codziennie to samo, więc nie ma mowy o stałym rozwoju (jak w przypadku ustawicznie dokształcającego się pracownika naukowego, który w ciągu ostatnich 15 lat z "mgr" stał się "profesorem" i zamierza w najbliższych miesiącach dawać prestiżowe wykłady na zagranicznych uczelniach), lecz o zarobkowaniu na stagnacyjnej pracy. (Np. nauczycielka niemieckiego w klasie 4-6, przez lata napieprza o rodzajnikach "der, die, das" a gdzie rozwój, coś nowego, postęp??? więc spokojnie 25-letnia dziewczyna może zacząć licencjat z deutscha i po 3 latach zająć miejsce tej pani jako "młoda i energiczna nauczycielka").
To rozumiem przez "wygodne życie" - stagnacja rozwoju naukowo- zawodowego = dawanie szansy na dogonienie. Sama zaczynając licencjat od zera myślałam o osobach zaawansowanych z języka "to oni nie boją się, że za 3 lata będziemy postrzegani przez pracodawcę tak samo, mimo ich oczywistej przewagi?" a teraz patrzę na ludzi którzy zaczęli licencjat w tym miesiącu i widzę w nich konkurencję jaką będą za 3 lata...
Cytat:- trudno zmotywować się do osiągania celów, skoro 1) nie wierzymy, że możemy dogonić resztę; 2) dewaluujemy sukcesy postrzegając je jako "ochłapy"
Bardzo mądre słowa! Ja tak palnęłam z tymi ochłapami, a przecież porównania są bez sensu... świetnie jest i miło plasować się nieźle na tle innych, ale i bez tego da się żyć, osiągając cele dla siebie i na swoją miarę.
Co do typowego "wyszumienia się" w młodości- mam do tego pogardliwy stosunek. Dymanie, palenie, alkoholowe zgony i szczylowskie zagrywki dla szpanu uważam za prostackie (zwłaszcza gdy młody człowiek spełnia wszystko co wymieniłam). Ale ja odbiegam od normy, więc to co innego- pojmuję, że komuś okres wyszumienia mógł być potrzebny i że ma poczucie niedosytu...
Co do typowego ułożenia sobie życia, czyli mąż + bachory (nienawidzę dzieciuchów tak bardzo, że to określenie jest stosowne by okazać intensywność mojej antypatii do nich) jestem absolutnie niechętna temu drugiemu. Mąż może być. Ale gdzie ja znajdę faceta który nie chce pomio...dzieci? No właśnie... Więc skoro sama nigdy nie podążałam głównym torem ("jedynym poprawnym") to też i moje cele są zupełnie inne od typowych. Nie mam pomysłu na siebie, ale myślę, że na wyjątkowego ( tj. odnpowiedniego dla mnie ) faceta nie jest nigdy za późno. Praca natomiast to numer jeden i też jakoś nie czuję się w tej kwestii wykluczona czy skazana na cokolwiek złego, bo zdaję sobie sprawę, ile można zrobić w krótkim czasie w życiu zawodowym... byleby chcieć!
Cytat:Po 30 roku życia a nawet po 25 zajście w ciążę, utrzymanie jej i urodzenie zdrowego dziecka jest mniejsze niż np. w wieku 23 lat. Wiadomo, że prawdopodobieństwo nie jest aż takie wielkie ale już po 40 tak. A zanim się zajdzie w ciąże trzeba kogoś znaleźć trochę pobyć razem a dopiero potem dziecko więc wychodzi ile lat ? 33? 35? Nie wiadomo. Frustracja samotnością i brakiem rodziny narasta.
O boże, aż mi ciarki przeszły. Biedni mężczyźni nie obciążeni instynktem dziecioróbstwa. Ciągle trafiają pewnie na kobiety które chcą być matkami (nic dziwnego- jest ich z 98% naszej płci!!!) więc pewnie tracą nadzieję, że znajdą kiedyś jakąś Wybrankę Serca, dla której będą najdroższym i pełnowartościowym mężczyzną, a nie bykiem rozpłodowym, którego się wykorzystuje do rozpłodu (często w wyniku wpadki z jednostronną premedytacją) i do utrzymywania (finansowo) dzieciucha. I jak tu nie mieć alergii na takie matkozaury... totalnie roszczeniowe i przebiegłe suki (sorry, ale tak się nazywa osoba z TAKIM podejściem) którym instynkt przysłonił ideę szacunku do drugiego człowieka- partnera. Partnera, a więc w założeniu człowieka najdroższego. I oto najdroższy staje się zapładniaczem i sponsorem.
Dla mnie Rodzina to Mężczyzna którego znam od podszewki i kocham, a nie pomiot którego nie znam (nie wiem jaki charakter by się bachorstwu trafił) i na którym musi ucierpieć relacja między rodzicami- a przynajmniej bardzo często obserwowałam zawieranie sojuszy matkozaura z dzieckiem przeciwko ojcu... niesamowite, ale zdarza się!!!
To tyle o typowym modelu rodziny moimi oczami, przepraszam za agresję- potraktujcie ją jako środek ekspresji, nie zaś osobiście. Dzieci innych ludzi mnie nie ruszają, ale od mojego życia bachorstwu WARA.