11 Sie 2008, Pon 11:59, PID: 52881
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11 Sie 2008, Pon 12:01 przez Ktoś.)
Heh... to troche długa historia... może zaczne od samego początku:
Całe wczesne dzieciństwo spędziłem z dala od rówieśników. Bawiłem się sam lub z rodzicami. Kiedy poszedłem do przedszkola zaczął się horror. Nie mogłem znieść innych dzieci, praktycznie cały czas płakałem, nie chciałem być z nimi, nie potrafiłem. Nie pamiętam już jak to się stało ale rodzice pozwolili żebym do przedszkola nie chodził, jednak już do zerówki poszedłem żeby się jakoś do szkoły przygotowywać. Było ciężko ale rozumiałem już że musze. Następnie podstawówka, już lepiej ale dalej byłem nieśmiały i zamknięty w sobie. Inne dzieci nie dawały mi żyć, przez cały czas mi dokuczały na wszystkie możliwe sposoby. Potem było lepiej, ale też nie dobrze, dalej mnie gnębili tylko że słabiej. W gimnazjum przyszła nagła poprawa, klasa była bardziej otwarta, ale słodko też nie było. Nigdy nie jeździłem na wycieczki które trwały dłużej niż jeden dzień, nie chciałem brać udziału w żadnych akademiach(przez tą postawę "aspołeczną" w 1 klasie miałem tylko zachowanie dobre, więc na pasek mogłem nie liczyć, no ale i tak miałem średnią 4,4 więc nie ma problemu, potem zmieniła się wychowawczyni która mnie lubiła i dała w 2 i 3 klasie bardzo dobre), NIENAWIDZIŁEM WF (w podstawówce zresztą też), mimo że w 2, 3 klasie miałem sprawność na 5, bo wszystkie ćwiczenia robiłem na tą ocene to 1 leciały za gry zespołowe... po prostu "(w tym miejscy moje imie) próbujesz czy kapa? Kapa" i tyle. Potem trza było referaty pisać ręcznie na kartkach A4, no i w sumie dostałem na koniec 4. Najgorsze było przebieranie się, NIENAWIDZIŁEM tego no ale cóż... dobrze że tata pisał mi często zwolnienia. Co jeszcze? hmm... taaa.... koniec podstawówki i całe gimnazjum to cała seria nieszczęśliwych miłości których nigdy nie wyznałem, bałem się odrzucenia więc wolałem cierpieć w samotności. W gimnazjum jednak poznałem paru dobrych przyjaciół, z którymi się przyjaźnie nadal. Do liceum ide w tym roku, poznałem już nową klasę dzięki naszej-klasie, nawet fajnie. Z moją nieśmiałością polepszyło mi się do tego stopnia że nawet zaprosiłem na pizze dziewczynę. Jeszcze jedno spotkanie i mnie rzuciła. Jeszcze się nie pozbierałem. Na następne spotkanie nie ide, miejsce i czas za bardzo przeszkadza mojej fobii (dosyć późno i w mieście gdzie nigdy sam nie byłem, nawet nie wiem jak dojechać). Heh... pisząc to wszystko prawie się rozpłakałem, chyba naprawdę mam mocno narąbane w głowie. Wolę żyć w własnym świecie niż w tym. Heh... czemu ja się nie dziwie że lubie połączenie kałasznikow-kominiarka ?
PS. nie wiem czy to wszystko, ale tylko tyle sobie narazie przypomniałem
Całe wczesne dzieciństwo spędziłem z dala od rówieśników. Bawiłem się sam lub z rodzicami. Kiedy poszedłem do przedszkola zaczął się horror. Nie mogłem znieść innych dzieci, praktycznie cały czas płakałem, nie chciałem być z nimi, nie potrafiłem. Nie pamiętam już jak to się stało ale rodzice pozwolili żebym do przedszkola nie chodził, jednak już do zerówki poszedłem żeby się jakoś do szkoły przygotowywać. Było ciężko ale rozumiałem już że musze. Następnie podstawówka, już lepiej ale dalej byłem nieśmiały i zamknięty w sobie. Inne dzieci nie dawały mi żyć, przez cały czas mi dokuczały na wszystkie możliwe sposoby. Potem było lepiej, ale też nie dobrze, dalej mnie gnębili tylko że słabiej. W gimnazjum przyszła nagła poprawa, klasa była bardziej otwarta, ale słodko też nie było. Nigdy nie jeździłem na wycieczki które trwały dłużej niż jeden dzień, nie chciałem brać udziału w żadnych akademiach(przez tą postawę "aspołeczną" w 1 klasie miałem tylko zachowanie dobre, więc na pasek mogłem nie liczyć, no ale i tak miałem średnią 4,4 więc nie ma problemu, potem zmieniła się wychowawczyni która mnie lubiła i dała w 2 i 3 klasie bardzo dobre), NIENAWIDZIŁEM WF (w podstawówce zresztą też), mimo że w 2, 3 klasie miałem sprawność na 5, bo wszystkie ćwiczenia robiłem na tą ocene to 1 leciały za gry zespołowe... po prostu "(w tym miejscy moje imie) próbujesz czy kapa? Kapa" i tyle. Potem trza było referaty pisać ręcznie na kartkach A4, no i w sumie dostałem na koniec 4. Najgorsze było przebieranie się, NIENAWIDZIŁEM tego no ale cóż... dobrze że tata pisał mi często zwolnienia. Co jeszcze? hmm... taaa.... koniec podstawówki i całe gimnazjum to cała seria nieszczęśliwych miłości których nigdy nie wyznałem, bałem się odrzucenia więc wolałem cierpieć w samotności. W gimnazjum jednak poznałem paru dobrych przyjaciół, z którymi się przyjaźnie nadal. Do liceum ide w tym roku, poznałem już nową klasę dzięki naszej-klasie, nawet fajnie. Z moją nieśmiałością polepszyło mi się do tego stopnia że nawet zaprosiłem na pizze dziewczynę. Jeszcze jedno spotkanie i mnie rzuciła. Jeszcze się nie pozbierałem. Na następne spotkanie nie ide, miejsce i czas za bardzo przeszkadza mojej fobii (dosyć późno i w mieście gdzie nigdy sam nie byłem, nawet nie wiem jak dojechać). Heh... pisząc to wszystko prawie się rozpłakałem, chyba naprawdę mam mocno narąbane w głowie. Wolę żyć w własnym świecie niż w tym. Heh... czemu ja się nie dziwie że lubie połączenie kałasznikow-kominiarka ?
PS. nie wiem czy to wszystko, ale tylko tyle sobie narazie przypomniałem