04 Lut 2010, Czw 17:15, PID: 195197
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 04 Lut 2010, Czw 18:04 przez krys840.)
Walczę z fobią czynnie, tzn., nie ograniczam się do okresowej współpracy z specjalistami, ale wykorzystuję czas i możliwości, które dało mi życie na rencie socjalnej od czterech lat. Dzięki temu, że mam wolny umysł od bieżących problemów zająłem się aktywnie ukierunkowaniem emocji, które powodują, że stajemy się odrętwiali i odcięci od innych, wrodzy sobie, obcy innym i sobie samym, nie mając kontroli nad sobą i życiem. Też się katowałem i umartwiałem, tylko żeby nie angażować się całkowicie w życie społeczne i role społeczne, które rzeczywiście miażdżą nas fizycznie i psychicznie. Uważam, że wszystkie somatyczne objawy chorobowe to skutek życia ponad stan i możliwości, a ujawnia się to wobec co poniektórych, bo mają oni z góry np. mniejsze szanse na to, by płynnie przechodzić przez rozwój społeczny i zangażować się harmonijnie we wszystkie role społeczne. Niektórzy szczyt emocji, który dla nas stanowi izolację, samotność, cierpienie i ból ujawniają w krytycznych momentach życia, tzn., wtedy, gdy ulegają różnym kłopotom, od finansowych, kłopoty z prawem, zdrowotne, po inne kłopoty osobiste jak jakieś wewnętrzne rozterki. Żyję ideą, że doprowadzenie się do skraju emocji, które są adekwatne do współżycia społecznego pozwoli mi odreagować niejako to wszystko, co czeka mnie w przyszłości, czyli pozwoli mi w porę odzyskać świeżość, siły, panowanie nad sobą. Dlatego wszelkie objawy odchyleń od normy dziś to dla mnie jakby chleb powszedni. Uważam, że każdy pozostaje sam na sam z problemami, staje się samotny i nawet wśród bliskich nie znajduje zrozumienia, bo realia zmuszają nas do odcinania się od emocji, także coraz ciężej zachowywać jest z czasem twarz i elementy człowieczństwa. W każdym razie to spotyka rzeszę ludzi i zdarza się coraz częściej, że nawet bliscy jakby nastają na nas, a my cierpimy obok, bez cienia zrozumienia z strony otoczenia, dodatkowo niszcząc swoją postawą innych. Szczyt takich emocji może pozostać nie do uniesienia, dlatego ja "świrowałem" jak mogłem i wędrowałem wśród innych, by uzyskać względny spokój w zakresie praktyki bytowania, tzn., doprowadzić się do takiego ładu, by otoczenie nie wymuszało na mnie brak zahamowań i tragizm postępowania. Wystarczy przeanalizować statystyki śmiertelnych wypadków, żeby rozumieć, jak łatwo otoczenie zmusza do głupstw. Przypadek nie istnieje, dlatego lepiej moim zdaniem odizolować się teraz i zrobić coś z sobą niż czekać aż "licho porwie", aż poniosą nas emocje do nie najmądrzejszego działania. W praktyce jeszcze dodam, że marginelizacja, która wynika z niemożności uniesienia wszystkich wytycznych i standardów życia jest adekwatna do niezrozumiałych zachowań, począwszy od problemów z alkoholem po niezdrowe nawyki ( nawet żywieniowe ), mordercze pasje albo szkodzenie sobie, umartwianie się, dlatego, że presja otoczenia i stres wyniszczają nas tak samo w przeciągu kolejnych lat życia jak to się dzieje pod wpływem naszej własnej szkodliwej inicjatywy. Prędzej czy później tracimy kontrolę nad życiem, dlatego zrozumiałe jest to, że w warunkach, w których ktoś może wziąć odpowiedzialność za nas, wolimy prokurować sobie doświadczenia i niszczyć się, by wycofać się choćby częściowo z życia społecznego, by kontrolować własne emocje i swój stan fizyczny. To się dzieje jednak często bez bieżącej oceny sytuacji na temat swoich postaw, które mają odcinać od wyniszczających norm. Dlatego uznałem, że doprowadzenie się do szaleństwa, którym de facto jest aktywność w wszystkich sferach życia i jednoczesne "odkuwanie" się na rencie, rekonwalescencja, czas na regenerację, są niezastapione w podnoszeniu się i stabilizacji emocji w tak podłych czasach. Leki uważam za mit, choć cieszy to, że ktoś umożliwia życie w mniej rujnującym zdrowie trybie życia.