27 Paź 2008, Pon 21:08, PID: 82276
Zawsze od małego byłam muzykalna dlatego muzyka weszła mi w krew przed fobia społeczna. Na pierwsza szkolna dyskoteke poszlam bedac w drugiej klasie podstawowki i do dzis pamietam jak mi sie wtedy spodobala glebia basu, kolorowe swiatelka i to ze wszyscy wokol sie ruszaja. Skakalam jak nakrecona. Poczulam sie szczesliwa. Niestety nie zapisalam sie do zadnej szkoly tanecznej czego dzis bardzo zaluje bo moze to by mnie odciagalo od mojej fobii. Za to mama zapisala mnie pozniej do szkoly muzycznej gdzie gralam na keyboardzie. Z poczatku bylo ok i bardzo lubilam grac ale kiedy mialam zagrac utwor przy mojej grupie albo na małych koncertach dla rodzicow to brał mnie dosłownie paraliz. Utwor umialam bezblednie ale jak pomyslalam ze teraz wszyscy sie patrza na moje rece i wszystko inne to mialam dosc. Po paru takich incydentach zrezygnowalam choc nauczyciel bardzo chcial mnie od tego odwiesc.
Wracajac do tematu. Na dyskoteki lubilam i do dzis lubie chodzic bardzo, choc przyznaje ze ciezko o jakis fajny klub. Dla mnie swiat dyskotek byl zawsze odskocznia od swiata codziennego a nawet doslownie dziennego. Na wiekszych spotkaniach nie lubilam nigdy penego swiatla dlatego w dyskotece bylo ok. Poza tym mozna zawsze sie rozlużnić dobrym drinkiem a podczas tanca wytwarza sie podobno hormon szczęścia.
Zawsze na drugi dzień bylam wykonczona ale szczesliwa. Czesto chodzilam z kuzynka. Ona na łowy - a ja się wyszaleć.
Z weselami i innmi tego typu imprezami trochę gorzej. Najgorzej przy stole z bandą ludzi kiedy trzeba było wznieść pierwszy toast albo cos zjesc. Ale to pewnie temat do innego wątku.
Tak sie dzis rozpisalam bo mam wolnego kompa i caly wieczor nikogo nie bedzie w domu