20 Kwi 2008, Nie 8:55, PID: 20407
Hmm, przeczytałem cały temat tzw. jednym ciągiem i oczywiście mam wrażenie jakbym ja sam to wszystko napisał...
Nie zliczę ile to razy, widząc np. w autobusie interesującą dziewczynę, stałem jak sparaliżowany, nie mogąc wydukać z siebie nawet banalnego "cześć". Już widziałem siebie "palącego cegłę", gadającego głupoty, wywołujące pobłażliwy uśmieszek na anielskiej twarzyczce niedoszłej wybranki. Oczywiście była to tylko moja wyobraźnia, chociaż.....nigdy się nie dowiem, bo do żadnej rozmowy nigdy nie doszło.
Zamiast spojrzeć w stronę dziewczyny/kobiety, uśmiechnąć się chociaż, przyjmowałem pozę chłodnego, niezainteresowanego otoczeniem kolesia, tracąc łatwo szansę za szansą.
W takiej bezczynności spowodowanej paraliżującym strachem, "radośnie" minął mi okres liceum. Podczas studiów było trochę lepiej, kilka razy się umówiłem nawet, za każdym razem czując się jak kompletny idiota.
Jak jest dzisiaj?
Otóż w 2001 roku przypadkowo spotkałem kobietę, którą poznałem kilka lat wcześniej i ta kobieta.....jest dziś moją żoną od 6 lat prawie . Ta kobieta okazała się miłością mojego życia, wspiera mnie, rozumie, choć wiem,że często ciężko jest jej mnie znieść. Nie cierpi na fobię, mimo to rozumiemy się bez słów. Udowodniła, że mogę na niej polegać i przekonała, że mam szansę na pozbycie się fobii.Mamy dwóch synów, którym na każdym kroku powtarzam jak bardzo ich kocham, jacy są wspaniali, zdolni itp., budując w nich wysokie poczucie własnej wartości, które uchroni ich - mam nadzieję - od życia w poczuciu beznadziei.
Dzisiaj jestem w trakcie lekoterapii (sertralina + alprazolam doraźnie) i wybieram się na psychoterapię, o przebiegu której będę Was na bieżąco informował.
Sorry za przydługą wypowiedź i za kilka wątków jednocześnie, ale napisałem to wszystko, aby wszystkich Was, którzy cierpią, podnieść na duchu.
Nie traćcie nadziei
Pozdrawiam serdecznie.
Nie zliczę ile to razy, widząc np. w autobusie interesującą dziewczynę, stałem jak sparaliżowany, nie mogąc wydukać z siebie nawet banalnego "cześć". Już widziałem siebie "palącego cegłę", gadającego głupoty, wywołujące pobłażliwy uśmieszek na anielskiej twarzyczce niedoszłej wybranki. Oczywiście była to tylko moja wyobraźnia, chociaż.....nigdy się nie dowiem, bo do żadnej rozmowy nigdy nie doszło.
Zamiast spojrzeć w stronę dziewczyny/kobiety, uśmiechnąć się chociaż, przyjmowałem pozę chłodnego, niezainteresowanego otoczeniem kolesia, tracąc łatwo szansę za szansą.
W takiej bezczynności spowodowanej paraliżującym strachem, "radośnie" minął mi okres liceum. Podczas studiów było trochę lepiej, kilka razy się umówiłem nawet, za każdym razem czując się jak kompletny idiota.
Jak jest dzisiaj?
Otóż w 2001 roku przypadkowo spotkałem kobietę, którą poznałem kilka lat wcześniej i ta kobieta.....jest dziś moją żoną od 6 lat prawie . Ta kobieta okazała się miłością mojego życia, wspiera mnie, rozumie, choć wiem,że często ciężko jest jej mnie znieść. Nie cierpi na fobię, mimo to rozumiemy się bez słów. Udowodniła, że mogę na niej polegać i przekonała, że mam szansę na pozbycie się fobii.Mamy dwóch synów, którym na każdym kroku powtarzam jak bardzo ich kocham, jacy są wspaniali, zdolni itp., budując w nich wysokie poczucie własnej wartości, które uchroni ich - mam nadzieję - od życia w poczuciu beznadziei.
Dzisiaj jestem w trakcie lekoterapii (sertralina + alprazolam doraźnie) i wybieram się na psychoterapię, o przebiegu której będę Was na bieżąco informował.
Sorry za przydługą wypowiedź i za kilka wątków jednocześnie, ale napisałem to wszystko, aby wszystkich Was, którzy cierpią, podnieść na duchu.
Nie traćcie nadziei
Pozdrawiam serdecznie.