21 Gru 2012, Pią 13:13, PID: 331250
Witam
to i ja opisze swój problem, to ze mam FS nie podlega zadnej dyskusji, choć nie byłem nigdy u zadnego specjalisty.
Mieszkam na wsi i wstyd sie tu przyznać (bo wiekszość tu piszących ma kilkanaście góra dwadzieścia kilka lat) jestem już grubo po 30-tce.
Odkąd pamiętam byłem zawsze małomówny, nieśmiały i odczuwałem lęk w kazdej sytuacji gdy chodziło o kontakty z ludźmi. Jeszcze do momentu ukończenia szkoły sredniej i na poczatku studiów nie było tak tragicznie. Nie miałem jakiś mega problemów ze zgłaszaniem sie i odpowiadaniem przy klasie, może dlatego ze z reguły dobrze sie uczyłem i wiedziałem o czym mam mówić.
Co innego było gdy miałem z kimś o czymś porozmawiać. Nawet głupie pytanie, które miałem zadać członkom własnej rodziny stanowił problem. Zanim je zadałem powtarzałem je sobie w głowie kilkadziesiąt razy jak mantre, serce mi zaczynało walić, ręce drżały normalnie masakra.
Sam nigdy nie podejmowałem prób nawiązania kontaktów z nowymi ludźmi. A spotkania nawet ze znajomymi i prowadzenie rozmowy to były meczarnie. Wszystko rozgrywało sie w mojej głowie, myślałem intensywnie co by tu powiedzieć bo przecież siedze jak kołek i wszyscy uważają mnie za debila bo nic nie mówie. Ale im intensywniej myśle tym mam większą pustke w głowie. A po dłuższym pobycie w jakimś gronie mam po prostu dość i kombinuje jakby tu sie urwać. No i sie zaczyna wymyślam różne wymówki dlaczego musze spadać i tak w kółko.
Wracajac do tematu. Schody zaczęły się na 3 roku studiow gdy trzeba było zacząć dbać o swoje samemu, umawiać sie na zaliczenia z profesorami itp. unikałem tego i piętrzyły sie zaległości, do tego doszły problemy z alkoholem no i efekt wiadomy zostałem wywalony.
Koniec tego był taki, że miałem pierwszą i ostatnią jak na razie w swoim życiu próbe samobójczą. Jak sie można domysleć nieudaną, do tego nikt o tym sie nigdy nie dowiedział.
To co mnie gnębi trzymałem długo w tajemnicy ale w końcu sie przemogłem i opowiedziałem wszystko swojej rodzinie. Oczywiście nie zostałem zrozumiany, w najłagodniejszej wersji uslyszałem że "wydziwiam" i ze "mam sie wziąść za siebie".
Obecnie od kilku lat pracuje, jakoś sobie w pracy radze. Moje życie wygląda tak: praca - dom (w domu głównie siedze przed komputerem w internecie), wychodze bardzo zadko nie mam znajomych, przyjaciół jestem sam.
Pogodziłem się z tym, że będę sam do końca życia. Jednak jakiś czas temu poznałem w necie pewna kobiete, przypadliśmy sobie do gustu było fajnie ... przez jakis czas. Nie bede sie zagłębiał co i jak suma sumarum to sie skończyło a ja sie znalazłem w czarnej d... (dziurze).
Sorka za troche chaosu w mojej wypowiedzi. Napewno pominąłem wiele ważny spraw. Ale ciesze się że mogłem choć tu sie zwierzyć wiedząc, ze nie zostane wyśmiany ... chyba.
to i ja opisze swój problem, to ze mam FS nie podlega zadnej dyskusji, choć nie byłem nigdy u zadnego specjalisty.
Mieszkam na wsi i wstyd sie tu przyznać (bo wiekszość tu piszących ma kilkanaście góra dwadzieścia kilka lat) jestem już grubo po 30-tce.
Odkąd pamiętam byłem zawsze małomówny, nieśmiały i odczuwałem lęk w kazdej sytuacji gdy chodziło o kontakty z ludźmi. Jeszcze do momentu ukończenia szkoły sredniej i na poczatku studiów nie było tak tragicznie. Nie miałem jakiś mega problemów ze zgłaszaniem sie i odpowiadaniem przy klasie, może dlatego ze z reguły dobrze sie uczyłem i wiedziałem o czym mam mówić.
Co innego było gdy miałem z kimś o czymś porozmawiać. Nawet głupie pytanie, które miałem zadać członkom własnej rodziny stanowił problem. Zanim je zadałem powtarzałem je sobie w głowie kilkadziesiąt razy jak mantre, serce mi zaczynało walić, ręce drżały normalnie masakra.
Sam nigdy nie podejmowałem prób nawiązania kontaktów z nowymi ludźmi. A spotkania nawet ze znajomymi i prowadzenie rozmowy to były meczarnie. Wszystko rozgrywało sie w mojej głowie, myślałem intensywnie co by tu powiedzieć bo przecież siedze jak kołek i wszyscy uważają mnie za debila bo nic nie mówie. Ale im intensywniej myśle tym mam większą pustke w głowie. A po dłuższym pobycie w jakimś gronie mam po prostu dość i kombinuje jakby tu sie urwać. No i sie zaczyna wymyślam różne wymówki dlaczego musze spadać i tak w kółko.
Wracajac do tematu. Schody zaczęły się na 3 roku studiow gdy trzeba było zacząć dbać o swoje samemu, umawiać sie na zaliczenia z profesorami itp. unikałem tego i piętrzyły sie zaległości, do tego doszły problemy z alkoholem no i efekt wiadomy zostałem wywalony.
Koniec tego był taki, że miałem pierwszą i ostatnią jak na razie w swoim życiu próbe samobójczą. Jak sie można domysleć nieudaną, do tego nikt o tym sie nigdy nie dowiedział.
To co mnie gnębi trzymałem długo w tajemnicy ale w końcu sie przemogłem i opowiedziałem wszystko swojej rodzinie. Oczywiście nie zostałem zrozumiany, w najłagodniejszej wersji uslyszałem że "wydziwiam" i ze "mam sie wziąść za siebie".
Obecnie od kilku lat pracuje, jakoś sobie w pracy radze. Moje życie wygląda tak: praca - dom (w domu głównie siedze przed komputerem w internecie), wychodze bardzo zadko nie mam znajomych, przyjaciół jestem sam.
Pogodziłem się z tym, że będę sam do końca życia. Jednak jakiś czas temu poznałem w necie pewna kobiete, przypadliśmy sobie do gustu było fajnie ... przez jakis czas. Nie bede sie zagłębiał co i jak suma sumarum to sie skończyło a ja sie znalazłem w czarnej d... (dziurze).
Sorka za troche chaosu w mojej wypowiedzi. Napewno pominąłem wiele ważny spraw. Ale ciesze się że mogłem choć tu sie zwierzyć wiedząc, ze nie zostane wyśmiany ... chyba.