19 Lip 2017, Śro 19:28, PID: 707429
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 20 Lip 2017, Czw 19:37 przez sunheart.)
Właśnie on tam pisze, że życie jak pustelnik nie jest w zgodzie z wolą Stwórcy, masz być pełen Boga, światła na wszystkich poziomach bez wyjątku, a życie w nędzy przeczy temu. Kluczem znowu jest równowaga. Nie można przesadzić ani w oderwaniu od świata ani w przesadnym angażowaniu się w niego. Wszystko ma być w równowadze.
Właśnie czytam tą historię i to odpowiada temu co tak pragnął światła, że umarł, czyli uległ pragnieniu, żeby pozostać "tam", a nie dokonać zamysłu Stwórcy, żeby przyciągać światło dla innych dusz, dla świata, uczestniczyć aktywnie w procesie twórczym, w procesie naprawy dusz, tikun.
Powiem szczerze, ze ja też zaliczylem upadek i tak patrzę, że podchodzę pod ten przypadek "being too intoxicated". Tak na marginesie, Anadi też krytykuje sufizm właśnie za ten aspekt. Tam tez jest ścieżka która nazywa się "prophetic", tak samo jak u Ojców Pustyni, etc.
Po prostu w pewnym momencie poprosiłem Stwórcę, żeby być tylko z Nim, a ta ziemska natura żeby odeszła. Może nie dokładnie tak, ale taki był ruch mysli.
Skończyło się tez upadkiem, rozbiło się kli zarówno duchowe jak i do ziemskich rzeczy, jakbyś umarł. Więc śmierć to jest metafora, ale nie do końca, bo śmierć w duchowym to "oprożnienie ze światła", czyli światło znika z kli. Więc śmierć na miejsce na okreslonym poziomie, niekoniecznie tutaj w materii.
To co pisalem wyżej w poprzednim poście to nie teoria, a pisalem to z własnych doświadczeń i upadków. Naprawdę to nie są żarty, można się z tego podnieść, ale jest to bardzo ciężkie, bo w psyche cały czas jest pamięć o tych wspaniałych stanach i to co na ziemii juz nie wystarcza [**], a żeby się wznieść ponownie no to trzeba stać się znowu godnym. Więc gdzieś glęboko jest cały czas cierpienie, dlatego, że wszystko w tym świecie ma inną naturę, a światło od Stwórcy, zakłada, że ono wychodzi z ciebie samego tak jakby, ty je z siebie przekazujesz, emanujesz nim. I to jest cudowne... Znika całe zło i jest doskonałość. To jest zupełnie coś innego, tak jakby się stawać światłem.(choć relanie jest to niemożliwe, musi być kli, ktore odczuwa światło, inaczej światło jest niepoznawalne).
Rzecz więc w tym, żeby tego uniknąć, żeby się nie zlać ze światłem, ani nie przylgnąć do życzenia, a być pośrodku, tak jak jest centralna kolumna na drzewie życia, po lewej stronie stoją zyczenia, żeńska kolumna, po prawej stoją światła, męśka kolumna. A życie i wzrost w górę w zjednoczeniu obu tych kolumn w doskonałej równowadze. Na tym polega sekret.
Mój błąd polegał chyba na tym, że wyraziłem tą siłę itlabszut tak absolutnie, jakbym miał się oderwać od wszystkiego, żeby stać się "zbyt świętym". I się oderwałem..
Ja też żyłem prawie jak pustelnik, nie chodziłem do pracy, nie miałem dziewczyny, w momencie kiedy robiłem najbardziej intensywne praktyki, przyszedł upadek. A on tu pisze, że światło trzeba przekazać w dół, być kanałem spływu. Choć kelim dla przekazania światła były wypracowane, ale widocznie za mało. Prawa są bezwględne. choć działa też miłosierdzie, więc zawsze można się podnieść.
A co do nadwrażliwości, nie tylko wy jesteście nadwrażliwi. To też jest właśnie powód tego "pustelnictwa", bo po prostu jest święty spokój z tym, a wystarczy, że wyjdzie człowiek np. do pracy, gdzie ludzie są różni, gdzie jest napięcie, stres, pośpiech i od razu to wszystko jest na człowieku. Trzeba później ok. 3 dni, żeby się oczyścić z tego, a tu się kumuluje dzień po dniu, bo 5 dni w pracy i nie ma kiedy się oczyścić. Jak człowiek jest na wzniesieniu to nie ma z tym takiego problemu, bo wystarczy zmienić tor myśli po przyjściu do domu i czlowiek się natychmiast oczyszcza, ale w upadku to nie takie łatwe. Lepiej jest jak ktoś fizycznie pracuje, wtedy jest dużo lżej, można nawet medytować w czasie pracy. Ważne tylko, żeby praca nie była też zbyt męcząca. żeby nie stracić zbyt dużo sił witalnych.
W przypadku jak człowiek siedzi w biurze, udawało mi się najwyżej do południa, i to tylko w poniedziałki, albo jakieś szczególnie dni, a po południu niskie wibracje obniżają cię tak, że bardzo trudno jest. Nawet pisanie przez internet jest dość ciężki, tak jak na forum, chyba, że się pisze z jedną osobą. Ale jak czytają to przypadkowe osoby, to wszystko to potem leci na czlowieka.
Wiadomo, nie jest to optymalny stan, coś tam dorywczo robię, ale mam ciężką traumę po pracy w biurze. Najlepsze to, że kocham swoją pracę, tylko rzecz chodzi o tą nadwrażliwość. Dla mnie to było nie do wytrzymania. W pewnym momencie powiedzialem sobie, że ja dopłacę, żeby nie iść do pracy..
P.S. Choć powiem wam szczerze, że wszystkie te cierpienia są warte tego.. Naprawdę przychodza takie stany ekstazy, że jakby te cierpienia obracają w blogość.. Nie mam na mysli tych cierpień "zewnętrznych", one przemijają dość szybko, a tych "wewnętrznych", z powodu pragnienia, niespełnienia, etc.
Człowiek dziekuje wtedy Bogu za dobre i złe i mówi sobie, że jakby miał 100 lat cierpieć, a jedną minutę doświadczyć takiej ekstazy, to warto jest tych wszystkich cierpień...
EDIT: Taka ciekawostka, jedną z przyczyn upadku w tym tekście powyżej on podaje to, że ktoś uznaje jakby wyższa perspektywę, że "jest tylko Bóg", i mysli sobie, że tu w tym świecie nic już nie trzeba robić. A rzecz w tym znowu, że trzeba połączyć tą "oświeconą perspektywę" sprowadzając to światło do naszego codziennego życia. Bo to jest prawdziwe rozumienie non-dualizmu.
To zagadnienie jest znane też w zen:
"Before enlightenment, chop wood, carry water. After enlightenment, chop wood, carry water."
10 obrazków pasterskich też zawiera tą prawdę.
[**] Z drugiej strony to te cierpienia pozwalają na wyjście z cierpienia, one są w pewnym sensie jedynym światłem, które nas łączy z czymś wyżej. To jest jak glód w żołądku, który dopóki nie zjemy będzie nam dawał znać o sobie. To taki sekret, że te cierpienia są tym, co prowadzi nas do góry i pozwala nam nie słuchać rożnych bodźców zewnętrznych, a wznieść się ponad nie. To jest wazne, żeby to uswiadomić sobie. Gdyby nie cierpienie, to człowiek pozostałby w stagnacji, a to cierpienie łączy go ze światłem i powoduje, że człowiek ma energię do wzniesienia, że nie zapomina o niczym co było....Podkreślam to, bo to najważniejsze z tego wszystkiego.Tak naprawdę, nie pisałem o tym, ale to cierpienie jest światłem, innymi słowy, dusza odczuwa to tak, że to cierpienie (co za paradoks) jest lepsze niż ziemskie rozkosze. A czemu? A bo łączy nas z Bogiem i jest trampoliną do Niego, przyczyną późniejszego połączenia. To jest taka boska logika, naprawdę, ale powiem szczerze, że to duchowe cierpienie jest lepsze niż ziemskie przyjemności. Dlatego, że miara tego cierpienia jest uświadomieniem Boga w stanie ukrycia.
A teraz zobaczcie jakie jest nastawienie ludzi, ktorzy chcą spróbować medytacji "uwolnić się od cierpienia". A tu odwrotnie, w cierpieniu jest twój ratunek i ono jest integralne ze światlem! Ale musimy pamiętać, że chodzi o cierpienie właśnei na duchowej powłoce, a nie ból głowy czy jakiś tam niepokój. To zupełnie inne cierpienie, bardziej podobne do cierpienia z powodu zlamanego serca, kiedy czlowiek nie może o niczym myśleć jak tylko o ukochanej/ukochanym, etc. Więc to cierpienie łączy nas jakby ze Źródłem życia. Picie alkoholu, branie leków, uciekanie od tego to niewłaściwy kierunek, właśnie odczuwanie takiego cierpienia jest ratunkiem dla nas. Mozna nawet uciekać w medytację (sic!) co się niestety często zdarza. Ale tym samym jakby ignorujemy i tłumimy w sobie chęć duszy do przyjęcia światła życia.
Jeszcze napisze tu czemu to cierpienie dokładnie jest lepsze. Jest jeden powod, otóż człowiek odczuwa w tym łączność z Prawdą. Krótko mówiąc na duchowej powłoce nie ma rozróżnienia cierpienie/ból w kategorii dualizmu, a jest rozróżnienie prawda/fałsz. A to dotyczy naszych zamiarów, a nie odczuć. A zamiar pochodzi z wyższych sfirot, z głowy parcufa, 3 wyższe sfiry (dokładnie to z keter), a aspekt cierpienia odczuwamy w 7 niższych sfirot, ktore okreslane jako duchowe ciało. Czyli mając poprawny zamiar, skierowany ku Stwórcy, to cierpienie staje się lekkie. Jak to pisala św. Katarzyna z Sieny: "kto cierpi z miłości, ten nie cierpi wcale". A kiedy człowiek kieruje się ku sobie w swoich zamiarach, a nie ku Bogu, to odczuwa falsz w sobie, i oczywiście cierpienie staje się ciężkie..To takie głębokie wyjąsnienie... Jeszcze nam mówi o tym Ewangelia: Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.
Właśnie czytam tą historię i to odpowiada temu co tak pragnął światła, że umarł, czyli uległ pragnieniu, żeby pozostać "tam", a nie dokonać zamysłu Stwórcy, żeby przyciągać światło dla innych dusz, dla świata, uczestniczyć aktywnie w procesie twórczym, w procesie naprawy dusz, tikun.
Powiem szczerze, ze ja też zaliczylem upadek i tak patrzę, że podchodzę pod ten przypadek "being too intoxicated". Tak na marginesie, Anadi też krytykuje sufizm właśnie za ten aspekt. Tam tez jest ścieżka która nazywa się "prophetic", tak samo jak u Ojców Pustyni, etc.
Po prostu w pewnym momencie poprosiłem Stwórcę, żeby być tylko z Nim, a ta ziemska natura żeby odeszła. Może nie dokładnie tak, ale taki był ruch mysli.
Skończyło się tez upadkiem, rozbiło się kli zarówno duchowe jak i do ziemskich rzeczy, jakbyś umarł. Więc śmierć to jest metafora, ale nie do końca, bo śmierć w duchowym to "oprożnienie ze światła", czyli światło znika z kli. Więc śmierć na miejsce na okreslonym poziomie, niekoniecznie tutaj w materii.
To co pisalem wyżej w poprzednim poście to nie teoria, a pisalem to z własnych doświadczeń i upadków. Naprawdę to nie są żarty, można się z tego podnieść, ale jest to bardzo ciężkie, bo w psyche cały czas jest pamięć o tych wspaniałych stanach i to co na ziemii juz nie wystarcza [**], a żeby się wznieść ponownie no to trzeba stać się znowu godnym. Więc gdzieś glęboko jest cały czas cierpienie, dlatego, że wszystko w tym świecie ma inną naturę, a światło od Stwórcy, zakłada, że ono wychodzi z ciebie samego tak jakby, ty je z siebie przekazujesz, emanujesz nim. I to jest cudowne... Znika całe zło i jest doskonałość. To jest zupełnie coś innego, tak jakby się stawać światłem.(choć relanie jest to niemożliwe, musi być kli, ktore odczuwa światło, inaczej światło jest niepoznawalne).
Rzecz więc w tym, żeby tego uniknąć, żeby się nie zlać ze światłem, ani nie przylgnąć do życzenia, a być pośrodku, tak jak jest centralna kolumna na drzewie życia, po lewej stronie stoją zyczenia, żeńska kolumna, po prawej stoją światła, męśka kolumna. A życie i wzrost w górę w zjednoczeniu obu tych kolumn w doskonałej równowadze. Na tym polega sekret.
Mój błąd polegał chyba na tym, że wyraziłem tą siłę itlabszut tak absolutnie, jakbym miał się oderwać od wszystkiego, żeby stać się "zbyt świętym". I się oderwałem..
Ja też żyłem prawie jak pustelnik, nie chodziłem do pracy, nie miałem dziewczyny, w momencie kiedy robiłem najbardziej intensywne praktyki, przyszedł upadek. A on tu pisze, że światło trzeba przekazać w dół, być kanałem spływu. Choć kelim dla przekazania światła były wypracowane, ale widocznie za mało. Prawa są bezwględne. choć działa też miłosierdzie, więc zawsze można się podnieść.
A co do nadwrażliwości, nie tylko wy jesteście nadwrażliwi. To też jest właśnie powód tego "pustelnictwa", bo po prostu jest święty spokój z tym, a wystarczy, że wyjdzie człowiek np. do pracy, gdzie ludzie są różni, gdzie jest napięcie, stres, pośpiech i od razu to wszystko jest na człowieku. Trzeba później ok. 3 dni, żeby się oczyścić z tego, a tu się kumuluje dzień po dniu, bo 5 dni w pracy i nie ma kiedy się oczyścić. Jak człowiek jest na wzniesieniu to nie ma z tym takiego problemu, bo wystarczy zmienić tor myśli po przyjściu do domu i czlowiek się natychmiast oczyszcza, ale w upadku to nie takie łatwe. Lepiej jest jak ktoś fizycznie pracuje, wtedy jest dużo lżej, można nawet medytować w czasie pracy. Ważne tylko, żeby praca nie była też zbyt męcząca. żeby nie stracić zbyt dużo sił witalnych.
W przypadku jak człowiek siedzi w biurze, udawało mi się najwyżej do południa, i to tylko w poniedziałki, albo jakieś szczególnie dni, a po południu niskie wibracje obniżają cię tak, że bardzo trudno jest. Nawet pisanie przez internet jest dość ciężki, tak jak na forum, chyba, że się pisze z jedną osobą. Ale jak czytają to przypadkowe osoby, to wszystko to potem leci na czlowieka.
Cytat:, która ma swoje lata i ciężko pracujU mnie pracuje tylko siostra, rodzice na emeryturze
Wiadomo, nie jest to optymalny stan, coś tam dorywczo robię, ale mam ciężką traumę po pracy w biurze. Najlepsze to, że kocham swoją pracę, tylko rzecz chodzi o tą nadwrażliwość. Dla mnie to było nie do wytrzymania. W pewnym momencie powiedzialem sobie, że ja dopłacę, żeby nie iść do pracy..
P.S. Choć powiem wam szczerze, że wszystkie te cierpienia są warte tego.. Naprawdę przychodza takie stany ekstazy, że jakby te cierpienia obracają w blogość.. Nie mam na mysli tych cierpień "zewnętrznych", one przemijają dość szybko, a tych "wewnętrznych", z powodu pragnienia, niespełnienia, etc.
Człowiek dziekuje wtedy Bogu za dobre i złe i mówi sobie, że jakby miał 100 lat cierpieć, a jedną minutę doświadczyć takiej ekstazy, to warto jest tych wszystkich cierpień...
EDIT: Taka ciekawostka, jedną z przyczyn upadku w tym tekście powyżej on podaje to, że ktoś uznaje jakby wyższa perspektywę, że "jest tylko Bóg", i mysli sobie, że tu w tym świecie nic już nie trzeba robić. A rzecz w tym znowu, że trzeba połączyć tą "oświeconą perspektywę" sprowadzając to światło do naszego codziennego życia. Bo to jest prawdziwe rozumienie non-dualizmu.
To zagadnienie jest znane też w zen:
"Before enlightenment, chop wood, carry water. After enlightenment, chop wood, carry water."
10 obrazków pasterskich też zawiera tą prawdę.
[**] Z drugiej strony to te cierpienia pozwalają na wyjście z cierpienia, one są w pewnym sensie jedynym światłem, które nas łączy z czymś wyżej. To jest jak glód w żołądku, który dopóki nie zjemy będzie nam dawał znać o sobie. To taki sekret, że te cierpienia są tym, co prowadzi nas do góry i pozwala nam nie słuchać rożnych bodźców zewnętrznych, a wznieść się ponad nie. To jest wazne, żeby to uswiadomić sobie. Gdyby nie cierpienie, to człowiek pozostałby w stagnacji, a to cierpienie łączy go ze światłem i powoduje, że człowiek ma energię do wzniesienia, że nie zapomina o niczym co było....Podkreślam to, bo to najważniejsze z tego wszystkiego.Tak naprawdę, nie pisałem o tym, ale to cierpienie jest światłem, innymi słowy, dusza odczuwa to tak, że to cierpienie (co za paradoks) jest lepsze niż ziemskie rozkosze. A czemu? A bo łączy nas z Bogiem i jest trampoliną do Niego, przyczyną późniejszego połączenia. To jest taka boska logika, naprawdę, ale powiem szczerze, że to duchowe cierpienie jest lepsze niż ziemskie przyjemności. Dlatego, że miara tego cierpienia jest uświadomieniem Boga w stanie ukrycia.
A teraz zobaczcie jakie jest nastawienie ludzi, ktorzy chcą spróbować medytacji "uwolnić się od cierpienia". A tu odwrotnie, w cierpieniu jest twój ratunek i ono jest integralne ze światlem! Ale musimy pamiętać, że chodzi o cierpienie właśnei na duchowej powłoce, a nie ból głowy czy jakiś tam niepokój. To zupełnie inne cierpienie, bardziej podobne do cierpienia z powodu zlamanego serca, kiedy czlowiek nie może o niczym myśleć jak tylko o ukochanej/ukochanym, etc. Więc to cierpienie łączy nas jakby ze Źródłem życia. Picie alkoholu, branie leków, uciekanie od tego to niewłaściwy kierunek, właśnie odczuwanie takiego cierpienia jest ratunkiem dla nas. Mozna nawet uciekać w medytację (sic!) co się niestety często zdarza. Ale tym samym jakby ignorujemy i tłumimy w sobie chęć duszy do przyjęcia światła życia.
Jeszcze napisze tu czemu to cierpienie dokładnie jest lepsze. Jest jeden powod, otóż człowiek odczuwa w tym łączność z Prawdą. Krótko mówiąc na duchowej powłoce nie ma rozróżnienia cierpienie/ból w kategorii dualizmu, a jest rozróżnienie prawda/fałsz. A to dotyczy naszych zamiarów, a nie odczuć. A zamiar pochodzi z wyższych sfirot, z głowy parcufa, 3 wyższe sfiry (dokładnie to z keter), a aspekt cierpienia odczuwamy w 7 niższych sfirot, ktore okreslane jako duchowe ciało. Czyli mając poprawny zamiar, skierowany ku Stwórcy, to cierpienie staje się lekkie. Jak to pisala św. Katarzyna z Sieny: "kto cierpi z miłości, ten nie cierpi wcale". A kiedy człowiek kieruje się ku sobie w swoich zamiarach, a nie ku Bogu, to odczuwa falsz w sobie, i oczywiście cierpienie staje się ciężkie..To takie głębokie wyjąsnienie... Jeszcze nam mówi o tym Ewangelia: Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.