28 Kwi 2021, Śro 11:21, PID: 841682
(28 Kwi 2021, Śro 10:27)gosc123 napisał(a): W moim przypadku było tak, że gdy byłem singlem, to rzeczywiście usilnie dążyłem do znalezienia sobie partnerki- do tego stopnia, że gdy okazywało się np., że jakaś dziewczyna jest zajęta, to przestawałem mieć ochotę na jakikolwiek kontakt z nią- nawet jeśli była bardzo sympatyczna. Wynikało to z jakiejś presji, którą czułem, żeby jak najszybciej znaleźć sobie dziewczynę- nie tylko dlatego, że bez dziewczyny czułem się gorszy, niemal ułomny i strasznie mi było wstyd z tego powodu- ale także dlatego, że miałem wrażenie, że czas płynie, staję się coraz starszy i w związku z tym trzeba jak najszybciej działać- póki jeszcze jako tako wyglądam... Miałem wrażenie, że opcje się kurczą błyskawicznie, a po przekroczeniu pewnej granicy wieku żadna dziewczyna nie będzie już mnie chciała...
Generalnie mam wrażenie, że jest jakaś presja społeczna na to, żeby mieć partnera, bo bez tego jest się gorszym- i ta presja panuje nie tylko wśród osób - nazwijmy ich "z problemami"... Np. mój bratanek jest zdołowany faktem, że nie ma dziewczyny mimo, że jest jeszcze bardzo młody (choć znałem też osoby, które nie miały dziewczyny i miały ten fakt głęboko w poważaniu- myślę, że taka postawa jest o wiele zdrowsza). I myślę sobie, że ta presja to coś bardzo złego- nie tylko prowadzi do frustracji (w najlepszym razie), ale powoduje, że często ludzie właśnie wybierają partnerów w pośpiechu, a pośpiech w takim przypadku często nie jest najlepszym doradcą.
Z drugiej strony mam wrażenie, że ta presja jest mocno spotęgowana wewnętrznie- bo np. czy ktoś z nas patrząc na drugiego człowieka ocenia go przez pryzmat tego, czy ma partnera czy nie? Albo czy uważa go za ułomnego jeśli nie ma partnera? No chyba nie... (Na pewno ja tak nie oceniam innych). A jednak w moim przypadku- tak, jak pisałem- czułem się wręcz ułomny bez dziewczyny.
A co do dystansowania się do przyjaciół gdy ma się partnera- według mnie to calkiem naturalne, że ma się mniej czasu dla przyjaciół, gdy się wchodzi w związek- wtedy partner wchodzi na pierwsze miejsce. Ale jeśli jeśli jest wola z obu stron, to można się tu jakoś dogadać. Natomiast jeśli ktoś zrywa kompletnie kontakt po tym jak znalazł parntera, to trzeba się zastanowić, czy rzeczywiście to był nasz przyjaciel
Taka presja nie musi pochodzić z zewnątrz. Ja miałam to samo w okresie pierwszej klasy liceum i zakończenia gimnazjum. Dla mnie przejście z gimbazy do liceum to był szok, bo u nas gimbusy były mocno za mordę trzymane. Zero całowania się, macania na przerwach, noszenie mundurków, dyscypilina (p*ą dyrektorkę miałam w gimnazjum). W związku z czym żyłam sobie w błogiej nieśwaidomości,że mam jeszcze czas, a moi rówiesnicy nie wiem.. tez kucykami pony się interesują xd Generalnie miałam wrażenie, ze wiekszość ma podobnie do mnie, większość nie miała partera i nie interesują ich związki. Oczywiście się myliłam, co okazało się po pójściu do liceum i mocnym poluzowaniem smyczy. U nas w liceum normą było mcanie się par na przerwach, lizanie się, chodzenie za rękę. Pamiętam, ze miałam wtedy mocne załamanie nerwowe i silną chęć znalezienia chłopaka. Nie wynikało to z potrzeby bycia w związku, całowania się, uprawiania seksu, bo ja nie czułam wtedy takich potrzeb i miałam bardzo złą opinię o facetach. Ni wynikało to też z presji zewnętrznej, bo nikt nigdy mnie z tego powodu nie wyśmiewał, nigdy też nie spotkałam się z wyśmiewaniem się z kogokolwiek bo nie ma dziewczyny czy chłopaka. Presja była we mnie i ja ją sobie narzucałam. Po pierwsze, żyłam w jakimś bajkowym, mylnym przeświadczeniu, że ludzie w wieku 15 lat sa tak samo dziecinni i oderwani od rzeczywistości jak ja no i zderzenie tutaj ze światem było bolesne, bo się okazało, ze jednak ja jestem jakaś nienormalna, co w kontekście gnębienia w gimbazie za szeroko rozumianą "inność", poglębiało tylko moje, i tak już nasilone odczucie bycia dziwadłem. Druga sprawa to powszechnosć zjawiska. W związkach jest lub było, większośc ludzi, w tym sesnie, że większość osób chociaż raz w życiu kogoś miała, więc jak ktoś nie może nikogo znaleźć to odstaje od średniej. W tym przypadku często na niekorzyść, bo relacje miłosne są przedstawiane jako cś pozytywnego, wyjątkowego. Prawda jest taka, że nikt nir chce odstawać, nikt nie chce być tym, któremu się nie udaje/który czegoś nie potrafi, podczas gdy większości coś przychodzi naturalnie. Wtedy u człowieka pojawia się wrażenie, że coś z nim musi być nie tak. Zauważ, że mało kto nie sypa po nocach, bo nie stać go na nowe porsche. Dlaczego? Dlatego,ze na porsche nie stać również większości osób, więc ktoś taki nie wybija się ze sredniej, nie wyróznia się niczym, jest taki jak ta "większość". Natomiast luzie czują presje w stosunku do takich rzeczy jakosiadanie partnera, posiadanie znajomych, w miarę dobra praca (to zwlazca w przypadku ludzi, któzy mają jakieś kwalifikacje czy papiery, bo założe się, że praca kasjerki doskwiera bardziej ludziom z magistrem niż osobom po zawodówce lub z wykształceniem podstawowym), posiadanie prawa jazdy, posiadanie lub chociaż wynajem mieszkania. Bo te rzeczy są raczej powszechne, więc jak ktoś tutaj czegoś nie ma z tej listy to czuje po prostu, że coś mocno zj*bał.
Dlatego ja nienawidzę jak bagatlizuje sie czyjeś problemy wynikające z potrzeby posiadania czegoś co jest normą, a nie dobrm luksuowym, lub potrzeby bycia w relacjach. Często się słyszy, zeby skupić się na czym innym, nie przejmować się tym, czasem akie osoby są wręcz wyśmiewane bo np. "za bardzo chcą być w związku", albo "po co ci znajomi w tym wieku?".
Problem w tym, że tutaj nie chodzi o posiadanie czegoś, a o coś znacznie głębszego, co dotyka poczucia przynależności i bycia w normie.