25 Mar 2021, Czw 13:07, PID: 839809
Dziękuję za odpowiedzi. A od siebie dodam, co sam myślę o tym temacie. Może być dla niektórych zaskoczeniem, że skłaniam się w stronę opcji drugiej nie mniej niż w stronę tej wyrozumiałej pierwszej. Ale po kolei... Krąży opinia, według której alkoholików nie ma co żałować, bo sami się w to wpakowali. Niewiele osób wie jednak o grupie ryzyka popadnięcia w ten nałóg i że potomstwo będzie na niego narażone aż 5-krotnie bardziej niż reszta populacji. W takim razie dlaczego w praktyce dzieci alkoholików nie tylko nie uciekają w nałóg ale nawet bywają abstynentami? Jak łatwo się domyśleć, anty-przykład rodzica działa tu ku przestrodze. Jednak nie jestem też zwolennikiem postawy, w której alkoholikom okazuje się całkowicie zrozumienie, jako że to choroba. Zgadza się, ale lekka presja nietolerancji uprzytamnia, by coś z jakością swego życia zrobić. Bo to nie jest rak, że czasami nie można wiele zdziałać. I w przypadku raka nietolerancję uważałbym za podłość. Zatem, jestem zdania, że nie powinno się może skreślać człowieka w tym nałogu tak, żeby życzyć mu najgorszego, ale absolutnie nie powinno się podchodzić do alkoholika tak delikatnie, by czasem go nie urazić, jak usłyszy, że takie życie to straszne góvvno i syf.