13 Sty 2020, Pon 1:58, PID: 813926
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 13 Sty 2020, Pon 2:51 przez Kryzyś.)
Nie mogę się doliczyć w którym roku była moja studniówka, ale coś koło 2004 chyba. Poszedłem na nią sam, ale kilku kolegów też było bez partnerek, więc mogliśmy się zająć konsumpcją całkiem niezłych potraw i wódki, którą z początku kitraliśmy pod stołem a potem, kiedy kelner przyniósł nam niespodziewanie tacę z kieliszkami, postawiliśmy już całkiem oficjalnie na stole. Traf chciał, że chodziłem do klasy razem z dość sporą grupą tzw. "bananowej młodzieży", dla której zresztą ta klasa została specjalnie utworzona i nasza studniówka była dość wystawna (choć nie kosztowała jakoś wybitnie drogo, co pozwala domniemywać, że część została zapłacona "pod stołem"). Odbyła się w jednym z krakowskich hoteli i większość osób była nią zachwycona. Nie mogę powiedzieć, że byłem zupełnie biernym obserwatorem tej imprezy, ale pamiątkowe nagranie schowałem głęboko i nie chcę do niego wracać.
Opcji pójścia z osobą towarzyszącą nawet nie rozważałem, bo była to dla mnie totalna abstrakcja. Natomiast o dziwo uczestniczyłem w części artystycznej i kiedy już skończyły się polonezy oraz obtańczanie nauczycielek i zaczęła się zwyczajna impreza to nawet się chwilę dobrze bawiłem - prawdopodobnie dzięki promilom we krwi. Pamiętam też, że zamieniłem kilka słów z dyrektorem szkoły kiedy wyszedłem z kolegami na papierosa. Stąd tez moje lekkie zdziwienie obawami przed byciem "wyczutym" przez nauczycielkę.
Poszedłem, przeżyłem, trochę się bawiłem, poskakałem naokoło Adasia, tylko nie pamiętam na jaką ocenę choć obstawiam, że na 5 bo byłem zawsze dość lekki i skakanie na jednej nodze raczej mnie nie powinno zmęczyć. Dodatkowo ktoś ufundował mi na tą imprezę porządny garnitur z Vistuli, który mam jeszcze do dzisiaj i nawet nadal da się w nim chodzić. Bilans jest więc dodatni, choć jakiś normikowy obserwator mógłby stwierdzić, że żałośnie to wyglądało. Może, ale na tle reszty mojego życia to i tak kolorowy epizod.
Opcji pójścia z osobą towarzyszącą nawet nie rozważałem, bo była to dla mnie totalna abstrakcja. Natomiast o dziwo uczestniczyłem w części artystycznej i kiedy już skończyły się polonezy oraz obtańczanie nauczycielek i zaczęła się zwyczajna impreza to nawet się chwilę dobrze bawiłem - prawdopodobnie dzięki promilom we krwi. Pamiętam też, że zamieniłem kilka słów z dyrektorem szkoły kiedy wyszedłem z kolegami na papierosa. Stąd tez moje lekkie zdziwienie obawami przed byciem "wyczutym" przez nauczycielkę.
Poszedłem, przeżyłem, trochę się bawiłem, poskakałem naokoło Adasia, tylko nie pamiętam na jaką ocenę choć obstawiam, że na 5 bo byłem zawsze dość lekki i skakanie na jednej nodze raczej mnie nie powinno zmęczyć. Dodatkowo ktoś ufundował mi na tą imprezę porządny garnitur z Vistuli, który mam jeszcze do dzisiaj i nawet nadal da się w nim chodzić. Bilans jest więc dodatni, choć jakiś normikowy obserwator mógłby stwierdzić, że żałośnie to wyglądało. Może, ale na tle reszty mojego życia to i tak kolorowy epizod.